Tryptyk o smutnym Erosie
Kiedy pojawił się grecki bożek miłości Eros i jaki jest jego rodowód nie wiadomo. Mitologia grecka utrzymuje, że wyłonił się z Chaosu, czyli jest bożkiem dość wiekowym. Inna wersja mówi, że był synem i towarzyszem pięknej Afrodyty. Jedno jest pewne. Eros odpowiada za nasze relacje uczuciowe i erotyczne. Raz figluje, raz jest krnąbrny, to znów uskrzydla uczuciem tych, którzy wg niego na nie zasługują bądź godzi zatrutą strzałą w innych. W drugim przypadku pozostają nam jęki do ukochanej/ukochanego, bezskuteczne pogonie za obiektem westchnień i usychanie z miłości.
W tryptyku „Eros”, składającym się z filmów autorstwa trzech reżyserów: Michelangelo Antonioniego (włoski mistrz kina, znany m.in. z: „Zawód – reporter”, „Zaćmienie”, „Czerwona pustynia”), „Niebezpieczna kolej rzeczy”, Stevena Soderbergha (amerykański reżyser, który kręcił teledyski grupy „Yes”, znany także z filmów „Seks, kłamstwa i kasety video”, „Erin Brockovich”, „Solaris”), „Równowaga” oraz Wonga Kar Wai, „Dłoń” widz spotyka się z wariacjami na temat działań Erosa. Zmierzają one raczej ku wypaleniu, niespełnieniu i cierpieniu.
Strzała numer 1 - „Niebezpieczna kolej rzeczy”.
Włoskie wybrzeże, słoneczna pogoda, on – Christopher (Christopher Buchholz) i ona – Cloe (Regina Nemni). Amerykańsko – włoskie małżeństwo, które przyjechało na toskańskie wybrzeże, by odnaleźć wygasłą namiętność. Ona wystawia swoje nagie czterdziestoletnie ciało na promienie słoneczne, chodzi w przezroczystych bluzkach. On robi wymówki, że jest niedostępna erotycznie, że męczy go już ta sytuacja. Niby razem idą do restauracji, niby razem spacerują po winnicy, nad brzegiem morza, jednak ich związek to tylko pozór.
Wzburzone fale morskie – symbol wiecznych kłótni i sprzeczek; turlający się po podłodze kieliszek, wydający brzęk, ale wciąż cały - symbol niezdecydowania i bycia na krawędzi, jaki charakteryzuje związek małżonków. Piękna młoda brunetka (w tej roli Luisa Ranieri) pędząca na czarnym koniu, za którą mknie spojrzenie Christophera, od której odwraca sentymentalnie wzrok Cloe – wspomnienie płomienia, jaki łączył małżonków, pogoń Christophera za wolnością, za seksualnym spełnieniem. Jedne z bardziej udanych i niezwykle symbolicznych, czasem nostalgicznych ujęć kamery (Marco Pontecorvo). Nie wspominając już o odważnej scenie masturbacji oraz solowych… nagich tańcach nad brzegiem morza obu aktorek. Szczególnie na pochwałę za odwagę zasługuje Regina Nemni.
Wśród problemu zawartego w scenariuszu (Michelangelo Antonioni, Tonino Guerra) oraz dużego nasycenia erotyką i pięknym krajobrazem zanika muzyka (Enrica Antonioni, Vincio Milani). Do widza dociera dopiero piosenka finałowa (Caetano Veloso), mówiąca o ciemności, kiedy na słonecznej plaży widzimy dwie, nagie uśmiechnięte bohaterki...
„Niebezpieczna kolej rzeczy” Antonioniego jest nasycona erotyzmem, nagością a zarazem wypaleniem. Mocne sceny, a w tle smutek, zgliszcza i wielkie emocjonalne niezdecydowanie.
Strzała numer 2 - „Równowaga”.
Dość frywolna, jazzująca muzyka (Chico O’Farrill) i piękna kobieta biorąca kąpiel, nakładająca ubranie, uśmiechnięta. Nagle, w tle drażniący odgłos dzwonka (dźwięk – Paul Ledford). Za chwilkę na ekranie widzimy rozedrganego, palącego papierosa mężczyznę – Nicka Penrose’a (doskonała rola Roberta Downey’a Jr.) – opowiadającego o swoich kłopotach w pracy, przemęczeniu, wypaleniu twórczym oraz... śnie erotycznym. Tak, mili Państwo, to pierwsza wizyta naszego bohatera u psychiatry, doktora Pearla (Alan Arkin).
Kozetka okazuje się nader wygodna, mimika Nicka Penrose’a przechodzi z rozedrganej w stan ukojenia. Bohater snuje swą opowieść o kobiecie ze snu, a tymczasem psychiatra zachowuje się tak, jakby sam potrzebował leczenia.
Obraz dość zabawny, interesująca koncepcja cofnięcia się do roku 1955 i zastosowanie czarno-białych zdjęć (Steven Soderbergh oraz Peter Andrews). Sporo śmiechu i prześmiewczych sytuacji, chociażby mieszczących się w przysłowiu: „Lekarzu, wylecz się sam!” czy kpina z amerykańskiej mody na bieganie z każdym problem do osobistego psychiatry. W tym filmie Eros nie lubi, gdy jesteśmy przepracowani.
Strzała numer 3. – „Dłoń”.
Mamy rok 1963. Młody krawiec Zhang (Chang Chen) szyje suknie dla popularnej i bogatej kurtyzany Hua (Gong Li). Szybko wpada w jej sidła i ręce... Dłonie, których dotyk zapamięta do końca życia i dzięki którym przeżyje wiele cieni, choć zdarzą się też blaski, miłości. Niespełnienie Zhanga, pewność siebie kurtyzany, wreszcie całkowite upodlenie i choroba połączą dwoje nieszczęśliwych bohaterów.
Wong Kar Wai nasycił ten obraz nie tylko sporą dawką emocji, ale także przepięknych zdjęć (Christopher Doyle) oraz scen i wysmakowaną muzyką (Peer Raben). Dźwięki rodzime reżyserowi mieszają się z piękną grą smyczków… delikatną, liryczną, to znów tragiczną. W tym niezwykle gęstym od emocji i elementów obrazie nie można zapomnieć o kilku bardzo dobrych scenach: branie za pomocą dłoni wymiarów Hua, urastające do zbliżenia erotycznego bohaterów oświetlonych smugą światła czy też fetyszystyczne gładzenie materiału sukien kurtyzany przez zakochanego krawca.
No i jedna szczególna scena, która w widzu wywołuje skrajne emocje, za każdym razem odmienne, choć właściwie jej tematem jest to samo. Gdy Hua po raz pierwszy pieści ręką przyrodzenie Zhanga, odbieramy to jako gwałt dokonany na prawiczku. Po raz drugi, scena ta ma wydźwięk krzyku rozpaczy umierającej dziwki i posmak uczucia. Piękniej i subtelniej być nie mogło. Eros z dumnego w tym filmie przeradza się w zasmuconego, upadłego anioła.
„Eros” to niezwykły tryptyk. Każdy z reżyserów pokazał jakąś twarz bożka i każdy zasługuje na pochwałę:
Antonioni – za mocne uderzenie, odwagę i śmiałość scen erotycznych, a jednocześnie zgliszcza emocjonalne.
Soderbergh – za piękną czarno-białą stylizację zdjęć, jazz w tle, humor oraz subtelną nagość. Wong Kar Wai – za zagęszczenie przekazywanych emocji, przepiękne zdjęcia oraz muzykę i smutną baśń o miłości.
I choć „Eros” jest dość smutny, to jednak warto poznać ten jego smak w ujęciu egzotycznego tercetu reżyserskiego. Odbiór przedni.