"W nich cała nadzieja". Polskie postapo zaskoczyło widzów
Czy da się stworzyć wiarygodny pełnometrażowy obraz świata po apokalipsie za milion złotych? Twórcy filmu "W nich cała nadzieja" udowadniają, że tak. Choć nie jest to produkcja bez wad.
W obliczu wojen, kryzysu gospodarczego i klimatycznego produkcje pokazujące świat po apokalipsie cieszą się coraz większą popularnością. Mimo że w większości z nich trudno dostrzec choć nutę optymizmu. Nie inaczej jest w przypadku polskiego filmu Piotra Biedronia "W nich cała nadzieja", który zadebiutował na Octopus Film Festival w Gdańsku.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Premiery kinowe 2023. Na te filmy czekamy!
Ewa (Magdalena Wieczorek) ma poczucie, że została sama na świecie, który strawiły katastrofy klimatyczne. Po serii upałów, które doprowadziły do topnienia lodowców i wiecznej zmarzliny, mieszkańcy Ziemi stoczyli śmiertelny bój m.in. z nieznanymi im wcześniej bakteriami. Ci, którym udało się przetrwać, zginęli w walce o wodę. Ocalała jedynie córka wojskowego, który zbudował specjalną bazę.
Według wizji ojca o jej bezpieczeństwo miał dbać robot Artur, który odtąd stał się jedynym towarzyszem Ewy. Ale dziewczyna nie łudzi się, że ta "kupa żelastwa" może stać się jej przyjacielem. W końcu bezduszna maszyna nie rozumie ironii czy sarkazmu. Nie da się z nim żartować, nie da się go też oszukać. I właśnie z tych powodów w pewnym momencie bohaterka znajdzie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Twórcom filmu "W nich cała nadzieja" udało się stworzyć postapokaliptyczny klimat w okolicy elektrowni w Łaziskach Górnych. Podczas spotkania z widzami Octopus Film Festival producentka Beata Pisula przyznała, że największą część budżetu pochłonęła scenografia. Za to efekt jest godny podziwu. Na pierwszy rzut oka laik nie dostrzeże jakichkolwiek niedoróbek. Słysząc o dziesiątkach czy setkach milionów dolarów wydanych na produkcję zagranicznych produkcji science-fiction, trudno uwierzyć, że polscy filmowcy wyczarowali wiarygodny obraz świata po klęskach żywiołowych operując znacznie mniejszymi pieniędzmi.
W końcu pełnometrażowy debiut Piotra Biedronia zrealizowano w ramach tzw. mikrobudżetów, czyli programu PISF, którego warunkiem jest finansowanie całego filmu w kwocie 1 mln zł. Oczywiście środki te nie pozwalają na widowiskowe efekty i rozbudowaną scenografię w wielu lokacjach, choć to w przypadku "W nich cała nadzieja" nie było żadną przeszkodą. Dowodzi tego sam robot Artur, który ku uciesze widzów oficjalnie otworzył Octopus Film Festival.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Robot przejął stery na 6. Octopus Film Festival
O dziwo największą wadą produkcji jest scenariusz. Z racji wielu ograniczeń na ekranie pojawia się tylko Ewa i robot, któremu głos użyczył Jacek Beler. Zatem to na bohaterce spoczywa ciężar przedstawienia widzom świata i objaśnienia jej rzeczywistości, przez co w filmie panuje nadmierna ekspozycja słowna. Momentami można odnieść wrażenie, że Ewa rozmawia z widzem, a nie z robotem, bowiem to nam powinna (a może wcale nie?) wyjaśnić swoje racje. Zabrakło więc pola do domysłów, co bardziej zaangażowałoby widownię.
Wymowa filmu jest jednak bardzo prosta i aktualna. Zwłaszcza w finale, gdy pojawia się temat uchodźców, choć reżyser Piotr Biedroń odżegnywał się od skojarzeń z bieżącymi wydarzeniami politycznymi. Twórców bardziej interesuje wizja ekologicznej katastrofy i rozwoju sztucznej inteligencji, która pozbawiona ludzkiej empatii jest w stanie przyczynić się do czynienia zła.
Mimo to widzowie festiwalu opuszczający salę po pokazie dzielili się spostrzeżeniami, że "jak na polskie warunki film niczego sobie". Dobrze byłoby doczekać czasów, kiedy kino gatunkowe made in Poland nie będzie traktowane jako gorsza wersja czy wręcz tania kopia zachodnich produkcji. Powoli zaczyna się to zmieniać, zwłaszcza że rodzimym filmowcom zależy na tworzeniu uniwersalnych historii, które poradzą sobie też na zagranicznych rynkach. "W nich cała nadzieja" jest tego dobrym przykładem.
Marta Ossowska, dziennikarka Wirtualnej Polski