W tym kraju egzekucje to codzienność. Ojca reżyserki zgładzono bez wyroku
Według organizacji pozarządowych badających praworządność w różnych krajach pod kątem wykonywania kary śmierci, Iran jest tuż za Chinami. Egzekucje stały się częścią irańskiej codzienności, ale wielu artystów poprzez swoje dzieła próbuje wyrażać sprzeciw. Tak jak reżyserka i aktorka Maryam Moghadam. - Mojego ojca nie postawiono nawet przed sądem. Zabito go bez prawomocnego wyroku - mówi w rozmowie z WP.
Moghadam razem z partnerem Behtashem Sanaeehą zrobili film "Ballada o białej krowie" (już w kinach), który pokazuje, jakie są konsekwencje systemowego odbierania życia nie tylko dla bliskich ofiary, ale też dla tych, którzy wydają wyrok. Jej film został zakazany w Iranie.
Artur Zaborski: Temat kary śmierci w Iranie często się przewija w mediach. Mówi się, że prawdopodobnie każdy Irańczyk zna kogoś, kto w jakiś sposób został dotknięty przez czyjąś egzekucję. Rzeczywiście tak jest?
Maryam Moghadam: W Iranie kara śmierci jest legalna, wykonuje się ją niemal codziennie. To nie jest tak, że raz na jakiś czas ktoś zostanie skazany, tylko to dzieje się ciągle. Na potrzeby filmu dokładnie przyjrzałam się temu tematowi. Znam bardzo dużo ludzi, którzy w taki sposób stracili kogoś ze swoich kolegów albo członków rodziny. Zresztą nie musiałam daleko szukać - mój ojciec został zgładzony, gdy byłam dzieckiem.
Za co został skazany?
Był więźniem politycznym, więc nie postawiono go nawet przed sądem, tylko zabito go bez prawomocnego wyroku.
To o nim jest twój film "Ballada o białej krowie"?
Nie, historia, którą przedstawiłam w scenariuszu, jest inna, choć bohaterka ma tak samo na imię jak moja mama - Nina. Czułam, że muszę poruszyć temat kary śmierci, która wciąż jest wykonywana w tylu państwach. Kara śmierci ma bezpośredni wpływ na każdego obywatela żyjącego w kraju, w którym jest legalna.
Nie ogranicza się to tylko do rodziny i bliskich ofiary. Naszym filmem chcemy rozmawiać właśnie o tym - o krzywdzie, jakiej doświadcza całe społeczeństwo żyjące w takim systemie. Ja i dwójka mojego rodzeństwa musieliśmy żyć z tym okropnym doświadczeniem. Było z nami, gdy byliśmy dziećmi, nie opuściło nas, gdy dorastaliśmy, zostało z nami do teraz.
Film zadziałał na ciebie terapeutycznie?
Nie, trauma związana z utratą mojego ojca nigdy mnie nie opuściła. I pewnie zostanie ze mną na całe życie. Po śmierci taty moja matka została zupełnie sama. Wychowywała nas tylko ona. Filmowa Nina dużo z niej ma.
Ekranowa Nina walczy, by jej skazany na karę śmierci mąż został po śmierci publicznie uniewinniony. Czy twoja mama też się o to starała?
Tak, to akurat wątek zaczerpnięty z jej prawdziwego życia. Moja mama też napisała list do dziennika, w którym upominała się o uznanie taty za niewinnego i o publiczne przeprosiny. Gazeta wydrukowała list, na co władza zareagowała od razu. Z dnia na dzień zamknięto gazetę. Kolejny numer już się nigdy nie ukazał. Wydanie z listem mamy było ostatnim w historii pisma. Oczywiście, mama nigdy nie została przez władzę przeproszona, a ojca nie uznano za niewinnego.
Możecie w Iranie śmiało rozmawiać na temat kary śmierci, czy lepiej go nie dotykać, bo jest zbyt polityczny?
Ludzie bardzo dużo na ten temat rozmawiają. Większość społeczeństwa jest przeciwna prawu, które legalizuje zabijanie. Problem polega na tym, że w naszym kraju prawo opiera się na Koranie, a Koranu nigdy nie można podważać, bo to święta księga, która pochodzi od Boga. Nie wolno się nam przeciwstawić temu, co jest w niej zawarte. Bycie przeciwko słowu bożemu jest nielegalne. Ludzie, którzy głośno protestują przeciwko prawu śmierci, trafili do więzienia. Mimo to Irańczycy dyskutują publicznie na temat kary śmierci i to bardzo często.
Ty mieszkasz w Iranie czy za granicą?
Mieszkam w mojej ojczyźnie, nigdy nie opuściłam Iranu.
Jak irańska władza zareagowała na twój film?
Najpierw zaproszono go na Festiwal Filmowy Fajr, który upamiętnia rewolucję islamską z 1979 r. To oficjalna impreza rządowa, na której organizatorzy podchodzą do selekcji dość liberalnie. Starają się w ten sposób stworzyć przestrzeń dla filmowców, pokazać jak największą grupę artystów. Co z tego jednak, skoro po projekcji na Fajr nasz film został zakazany? Zakazano jego dystrybucji w Iranie, nie może być pokazywany na publicznych seansach w kinach ze względu na temat, który porusza.
Jak ci się w ogóle udało zrobienie takiego filmu?
Żeby zrobić film w Iranie, trzeba dostać zgodę z ministerstwa kultury. Najpierw dostarcza się im scenariusz do akceptu. Oczywiście, to jest wersja lżejsza, bo gdy dostaje się pozwolenie wyjścia na plan, wtedy twórcy zazwyczaj dużo zmieniają i kręcą to, co naprawdę chcieli nakręcić.
Potem jednak muszą dostać kolejną zgodę na pokazywanie filmów, więc w ten sposób cenzury i tak się nie udaje obejść. Tutaj sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana. Z reguły jeśli ministerstwo uzna, że to, co powstało, nie zgadza się z tym, co było w scenariuszu, wtedy zgoda na rozpowszechnianie filmu w kraju jest cofana. I to jest to, co przydarzyło się nam.
Ale na pokaz na oficjalnym rządowym festiwalu filmowym pozwolono.
Ten festiwal jest dość specyficznym przedsięwzięciem, które rządzi się własnymi prawami. Filmy, które na niego trafiają, nie są nawet poddawane jakiejś ostrej cenzurze, bo na festiwal uczęszcza stosunkowo niewielka liczba ludzi. Władza może się w ten sposób pokazać jako otwarta i wspierająca filmowców. Ale to tylko pozory, bo poza festiwalem odmawia się nam dystrybucji filmów bez zawahania. Działa się tak, żeby nie zobaczyła ich większa liczba osób.
Zaskakujące, że rządzący aż tak obawiają się kina.
Nawet w tak odizolowanym państwie jak nasze kino może być w pewien sposób oknem na świat. Możemy obserwować życie w innych krajach, a inne kraje mogą zobaczyć cząstkę naszej rzeczywistości. To działa w dwie strony. Ogólnie uważam, że wszyscy na świecie jesteśmy do siebie bardziej podobni niż różni. A zazwyczaj nie widzimy tego w mediach.
Mam wrażenie, że media w jakiś sposób chcą, żebyśmy czuli się inni. Żebyśmy nie postrzegali siebie jako jedności. Dzielą nas wojny czy polityczne sytuacje, ale tak naprawdę wszyscy jesteśmy sobie bliscy, bliżsi niż nam się może wydawać. Dzięki temu w ludziach jest więcej empatii i zrozumienia. A władza nie lubi łączyć, woli dzielić, by w ten sposób rządzić.
Bardzo podobało mi się, jak przedstawiłaś Ninę na ekranie. To kobieta, która się nie poddaje, walczy do końca z silniejszym od siebie przeciwnikiem. Taki obraz przeczy stereotypom na temat Iranek.
Taki właśnie był nasz zamiar. Chcieliśmy, aby Nina była tak odbierana, bo Iranki naprawdę takie są. Nawet starsze kobiety, te z pokolenia mojej mamy, które doświadczyły rewolucji islamskiej. Pamiętam, jaka była moja mama, gdy została z nami sama. Nie poddawała się, walczyła, żebyśmy mogli przetrwać i coś w życiu osiągnąć. Bardzo łatwo jest napisać historię o ludziach, którzy wzbudzają w nas troskę i poczucie żalu. Ale nas takie pójście na łatwiznę nie interesowało.
Ty czujesz, że masz pod górkę ze względu na swoją płeć?
Wszyscy wiedzą, że Irańczycy to społeczeństwo mizoginistyczne. Na kobietach spoczywa duża presja, co nie oznacza, że Iranki się jej poddają. Myślę, że wszystkie kobiety, a Iranki w szczególności, są tak naprawdę bardzo silne. Razem z moim partnerem Behtashem Sanaeehą, z którym napisałam scenariusz, chcieliśmy oddać doświadczenie bycia kobietą w naszym kraju: mamy wiele problemów, mierzymy się z presją otoczenia - tak ze strony społeczeństwa, jak i własnej rodziny, ale pozostajemy silne. Uważam, że irańskie kobiety są o wiele silniejsze od irańskich mężczyzn.
Dlaczego tak twoim zdaniem jest?
Bo my musimy się bardziej starać. Życie kobiety w Iranie jest trudniejsze. Weźmy mój przykład. Jako reżyserka nie mam tych samych warunków pracy co reżyser. Nie mam takich przywilejów jak mężczyźni. Nie mówię, że robienie filmów jest dla facetów łatwe, bo oni też muszą się liczyć z prawem i cenzurą, ale kobiety mają jeszcze bardziej pod górkę. I to się tyczy wszystkich aspektów życia, nie tylko filmowego. Naprawdę mamy trudniej od nich pod wieloma względami.