Wydarte z serca

Swoim reżyserkim debiutem, „A Tale of Love and Darkness”, Natalie Portman przede wszystkim wykreaowała sobie okazję do zagrania świetnej, zniuansowanej roli. Jej film jest osobisty i bolesny, choć nie raz wpada w typowe dla debiutantów pułapki.

Wydarte z serca

18.05.2015 09:46

Delikatność i oddanie – te dwie rzeczy wysuwają się na pierwszy plan w „A Tale of Love and Darkness”. Żadna scena nie kryje, że fabułę prowadzi kobieca ręka: niechętnie ukazuje się tu przemoc, wiele uwagi poświęca relacjom w rodzinie, kamera chętnie zagląda postaciom w oczy. Portman chce być blisko swoich bohaterów i nie uronić ani jednej łzy czy uśmiechu, które malują się na ich twarzach. To one splatają się w historię burzliwego dzieciństwa pisarza Amosa Oza, który już od najmłodszych lat przygląda się otaczającemu go światu przenikliwie i dogłębnie. Jest też szalenie bystry i doroślejszy niż jego rówieśnicy – i wydaje się to zasługą nie tylko przykrego wypadku, w którym Amos potrąca kolegę huśtawką, ale także bliskiej więzi z matką. Matką cierpiącą, powoli wycofującą się z życia, samotną mimo troski, którą darzy ją mąż.

To właśnie na niej skupia się akcja filmu Portman. Mimo, że śledzimy wydarzenia oczami małego Amosa, reżyserka, grająca zarazem matkę głównego bohatera, wyraźnie wybija się na pierwszy plan. Autorka chętnie czyni z niej postać metaforyczną – kobietę cierpiąca ból i stłamszenie całego izrealskiego narodu. Ten osobisty stosunek Portman do historii stanowi zarówno plus, jak i minus jej filmu. Z jednej strony pozwala jej zagrać przejmującą postać, zdecydowanie jedną z najlepszych w jej karierze. Z drugiej strony – od czasu do czasu skazuje jej film na patos. Świetne sceny (jak bardzo dyskretne, nieepatujące przemocą momenty morderstw kobiet i dzieci) sąsiadują tu z nachalnym kreowaniem ponurego nastroju i atmosfery wiecznego upadku. Gdy na podłogę upadnie książka, wiadomo, że gdzieś wydarzyła się tragedia – takie właśnie rozwiązania burzą spójność i wyrafinowanie „A Tale of Love and Darkness”.

Nie ulega jednak wątpliwości, że wielkie znaczenie przy tym filmie ma jego estetyka, pod którą podpisał się Sławomir Idziak. Dzięki jego pracy, „A Tale of Love and Darkness” balansuje między chłodnymi i ciepłymi barwami, znakomicie oddaje zarówno unikatowość rodzicielskiej relacji matki z Amosem, jak i mrok czasów, w którym przyszło im żyć. Nawet więc jeśli w ostatecznym rozrachunku, film Natalie Portman pozostał nie do końca spełnioną obietnicą wielkiego kina, to z pewnością stanowi on przykład, że jest ona lepszą reżyserką niż Ryan Gosling.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)