"311 Czerkasy". To nie jest wojna z filmowego ekranu, to jest prawdziwa wojna [RECENZJA]
To film, który opowiada o tym, jak zaczęła się wojna Rosji z Ukrainą. Ale przede wszystkim opowiada o tym, że to wojna dotykająca zwykłych, współczesnych ludzi.
"U311 Czerkasy" to pełnometrażowy debiut ukraińskiego reżysera Tymura Yashchenki, mieszkającego w Polsce absolwenta łódzkiej Filmówki, jeden z najważniejszych dziś filmów w jego kraju i o jego kraju. To rzecz historyczna, ale opowiada o wydarzeniach, które mają bardzo duży, bezpośredni związek z dzisiejszymi wydarzeniami w Ukrainie. Kanwą wydarzeń jest tu epizod z pierwszej fazy wojny z Rosją, kiedy napadła ona na Krym. A bohaterami: zwykli ludzie, wiejskie chłopaki, którzy nagle, wbrew sobie, uwikłani zostali w wielką historię i musieli zostać bohaterami.
Z pastwiska na pokład
Tytułowy 311 to mała jednostka ukraińskiej marynarki, trałowiec, który wraz z kilkoma innymi, podobnymi, operuje na akwenach wokół Krymu. Życie na nim jest nudne i bardzo stereotypowe: oficerowie są wyniośli, starsi koledzy spod pokładu upokarzają młodszych, służba składa się z powtarzalnych, banalnych czynności: to wciąż tylko nudne ćwiczenia, które wydają się, jak to w wojsku, nie mieć wielkiego sensu.
Podobnie zresztą wygląda prywatne życie bohaterów filmu. Pierwsze sceny pokazują je jako wiejską, nieco nudną, sielankę: młoda dziewczyna przyprowadza krowy z pastwiska, na podwórku gospodarstwa odbywa się rodzinna impreza. Chłopaki ciężko pracują i podkochują się w dorastających sąsiadkach. Służba na okręcie jest w tym kontekście ich wielkim marzeniem i sposobem wyrwania się z wiejskiej monotonii do wielkiego świata.
Chłopaki przeciwko chłopakom
Ale nagle okazuje się, że nudna służba na trałowcu zamienia się w bycie w pierwszym szeregu niechcianej, brutalnej wojny. Wojny, która początkowo wydaje się zupełnie nierealna, a wręcz surrealistyczna. Atmosfera napięcia w filmie Yashchenki narasta bardzo powoli, niepostrzeżenie - reżyser mistrzowsko buduje ją z drobnych, niemal niezauważalnych elementów. Ot, jakieś strzępy rozmów oficerów, którzy zastanawiają się, ile okrętów już się poddało i kiedy przyjdzie czas na nich. Ot, niepokojące informacje, docierające do młodych marynarzy za pośrednictwem mediów. Ot, niepewność miejscowej ludności, z którą się spotykają.
I nagle zaczyna się prawdziwa wojna - do chłopaków z trałowca, którzy przed chwilą szorowali pokład i pili odrzucający koktajl podczas pasowania na marynarza, inne chłopaki, z innego okrętu zaczynają strzelać. Prawdziwymi pociskami. Takimi, które zabijają.
Wojna surrealistyczna i bezsensowna
Film zupełnie niepostrzeżenie z pogodnej wizji codziennego świata ukraińskiej prowincji zmienia się w ponury obraz wojny, która wdziera się w życie zwykłych ludzi. Zmieniają się kolory na ekranie, zmienia się muzyka, zmienia się nastrój.
Nagle zaczyna się dramat. Ale zawiedzie się ten, kto oczekuje wielkiego epickiego widowiska wojennego - marynistycznego fresku w hollywoodzkim stylu. Nic z tych rzeczy. To nie jest wojna z kinowego ekranu. To jest prawdziwa wojna, która dzieje się w świecie bardzo nieodległym i podobnym do współczesnej prowincji w Polsce.
Potyczki okrętów wydają się w tym kontekście z jednej strony niemal błahe i banalne: jedna mała jednostka przepływa obok drugiej i pada kilka strzałów. Ale z drugiej strony pogłębia to tylko poczucie surrealizmu i bezsensu wojny. Przecież ci ludzie jeszcze kilka dni temu - kilka scen temu - podawali sobie ręce, razem pili wódkę i podrywali te same dziewczyny.
Bohaterstwo czy autobus do domu
Wojenna część filmu Yashchenki ma dwie niezwykle ważne i mocne sceny. Pierwsza to moment głosowania na pokładzie - młodzi rekruci mają zadecydować, czy chcą walczyć, pozostając jedyną załogą ukraińskiej marynarki, która nie poddała okrętu wrogowi, czy zabrać swój worek z rzeczami, wsiąść do autobusu i wrócić do spokojnych, bezpiecznych domowych pieleszy, do mamy, kuszących sąsiadek, kur i krów, pod ciepłą kołdrę.
Niby chodzi o jeden moment, o ten prosty wybór: podniesienie ręki, albo odwrócenie się na pięcie. I nikt tu nie używa mocnych słów: honor, ojczyzna, bohaterstwo, ale one wszystkie wiszą gdzieś w powietrzu, sprawiając, że ten wybór zostaje obarczony ogromną odpowiedzialnością. Yashchenko znakomicie pokazuje napięcie, które mu towarzyszy, śledząc to, co dzieje się na twarzach młodych marynarzy.
Druga scena jest jedyną, która zbliża się do konwencji filmu wojennego, brutalnie obnażając jednak na koniec jej sztuczność i patos. Oto bowiem po tym, jak mimo zaciętej obrony wrogowie dostają się na okręt, jego załoga ukrywa się w maszynowni. Znad włazu słychać okrzyki w języku, który ukraińscy marynarze doskonale znają, wrzaski ich rówieśników, takich samych jak oni.
Wojna zaczęła się w maszynowni
Ukraińscy marynarze zupełnie nie wiedzą, co ich może zaraz spotkać. Przecież nigdy nie byli na prawdziwej wojnie. A ona nagle wdziera się na ich okręt. Nie ma tu heroizmu, nie ma szerokich planów i pięknych obrazów. Śmierć w prawdziwym życiu okazuje się brzydka, nieefektowna, brudna. Yashchenko nie zostawia złudzeń tym wszystkim, którzy próbują podtrzymywać wojenne mity i stereotypy. Pokazuje, że wojna to tylko cierpienie i zniszczenie zwykłego życia.
Nic dziwnego, że w Ukrainie film młodego reżysera z miejsca zyskał ogromny szacunek publiczności, pokazując prawdziwych bohaterów, zwykłych ludzi, którzy nagle musieli się nimi stać. A dla widzek i widzów spoza jego ojczyzny jest ważnym przypomnieniem, że dzisiejsza inwazja Rosji na Ukrainę to nie jakiś nowy kaprys zdesperowanego despoty, a tylko kolejny etap wieloletniej, brutalnej wojny, która zaczęła się właśnie od kilku strzałów w maszynowni trałowca 311 i tliła się przez kilka kolejnych lat, niszcząc życie i świat wielu ludziom.
"U311 Czerkasy"/ ukr.Черкаси , reż. Tymur Jaszczenko - zwiastun
WP Film na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski