9 powodów, dla których ''Looper'' to najbardziej niedorzeczny film tego roku
Nikt nigdy nie twierdził, że historie o podróżach w czasie są logiczne. Nikt tego od nich nie oczekuje. Okularnicy zaraz powiedzą wam, że przecież Einstein i nauka i w ogóle, ale tak naprawdę to czysta fantazja. Lubimy zastanawiać się „co by było gdyby”, rozważanie absurdalnych paradoksów jest fajną pożywką dla umysłu i tyle. Nie musi się to wszystko jakoś nadzwyczajnie kupy trzymać, jesteśmy gotowi na dwie godziny zawiesić niewiarę w imię dobrej zabawy.
Szczerze wierzę w to wszystko. Filmy SF i wątki SF w filmach bardziej przyziemnych łykam bez mrugnięcia okiem, ciesząc się jak 12-latek, który pierwszy raz oglądał Gwiezdne wojny. Przy tym wszystkim – i nie wierzę, że to piszę – Looper jest po prostu niedorzeczny. Oto dlaczego.
1. Ma całkowicie niepotrzebnie skomplikowany sposób na zabijanie ludzi...
Gdybyście byli członkiem mafii w dalekiej przyszłości, który dysponuje technologią umożliwiającą podróżowanie w czasie… Bardzo, bardzo nielegalną technologią… Gdybyście kimś takim byli, to do czego byście ją wykorzystali? Do mordowania, oczywiście! Policja przyszłości jest już podobno tak skuteczna, że zabijanie ludzi wymaga wysłania ich 30 lat wstecz. Tam istnieje cała kasta ludzi, których jedyną pracą w życiu jest znajdowanie się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie i strzelenie z trzech metrów w twarz związanemu, zamaskowanemu człowiekowi. Naprawdę, tym tylko się zajmują i jeszcze dostają za to pieniądze.
Czemu tak? Czemu nie przenieść delikwenta nie 30 lat w przeszłość, ale np. 300 albo 3000, gdzie zginie po paru godzinach tylko dlatego, że się tam znalazł? Czemu nie przenieść go w przeszłość gdzieś, gdzie kiedyś była przepaść, a teraz jej nie ma? Czemu nie przenieść go na środku oceanu? Albo czemu nie przenieść go po prostu tak jak zwykle i poczekać aż sam umrze, bo, jak dowiadujemy się na początku filmu, taki przeniesiony w czasie człowiek sam szybko umiera na ból głowy czy coś takiego (tylko z jakiegoś powodu nie dotyczy to zbira, wysłanego z przeszłości do nadzorowania całego interesu) Ale nie, potrzebny jest człowiek, który strzeli mu w twarz z trzech metrów. Bo tak to się robi, mafia style.
2. … który w ogóle nie jest potrzebny
No ale to tylko prości przestępcy, nie możemy od nich oczekiwać jakiejś nadzwyczajnej inwencji. Może takie zastosowanie wehikułu czasu jest faktycznie jedynym, jakie przyszło im do głowy, może strzelanie ludziom w twarz z trzech metrów to część ich kultury, od której nie potrafią się odciąć. Może są jakieś inne powody, których film nie może nam ujawnić. A może po prostu reżyser nas bardzo, bardzo prosi, żebyśmy na dwie godziny, w imię dobrej zabawy założyli, że to wszystko ma sens. Że tak trzeba. Dobra, myślę sobie po pół godzinie oglądania, niech będzie, panie reżyserze – to ma sens.
Po czym chwilę później zbiry zabijają żonę Bruce’a Willisa w przyszłości na zupełnie zwyczajny sposób „wyceluj i strzel”, po czym palą jego mieszkanie żeby zatrzeć ślady. No to po co całe to zamieszanie z cofaniem ludzi w przeszłość, żeby ktoś 30 lat wcześniej mógł strzelić im w twarz, skoro jednak da się to z powodzeniem zrobić w starym stylu. Czemu oni w ogóle noszą przy sobie broń, skoro zabijanie ludzi jest tak łatwo wykrywalne, że aby sobie z nim poradzić używać trzeba podróży w czasie? Film ustanawia skomplikowaną, nielogiczną regułę, każe nam ją przyjąć na słowo, a później sam ją łamie. Ciężko go później traktować serio.
3. Ma podróże w czasie, dostępne wyłącznie dla organizacji przestępczych
Z tego co dowiadujemy się podczas oglądania Loopera wynika, że jedynymi podróżnikami w czasie są członkowie mafii i ich ofiary. A to dlatego, że podróże w czasie zostały uznane za niebezpieczne i zostały w przyszłości całkowicie zakazane. I mamy teraz uwierzyć, że przy wszystkich możliwościach, jakie oferowałaby taka technologia (pomyślcie tylko, na przykład wysyłanie ludzi 30 lat wstecz, żeby ktoś strzelił im w twarz!), faktycznie to idioci z organizacji przestępczych mają do niej wyłączny dostęp.
I wykorzystują ją w taki sposób… Naprawdę ciężko się z tym pogodzić.
4. Musi wszystkie swoje niuanse tłumaczyć męczącą narracją z offu
Looper bardzo chce i bardzo nalega, żeby traktować go całkowicie serio. Film nie ma ani krztyny humoru, ani odrobiny dystansu do siebie, która pozwoliłaby całą tę niedorzeczną historię wziąć w nawias i jakoś przymknąć oko na jej oczywiste niekonsekwencje. Każdy element świata przedstawionego, każdy niuans jest widzowi drobiazgowo opisywany przez głównego bohatera tekstem z offu. Jakby reżyser uważał, że jesteśmy za głupi, żeby sami zrozumieć jego głupią fabułę, więc jeszcze trzeba zadbać o to, aby wszystko kawa na ławę wyłożyć.
Tylko że Looper nie podaje nam w ten sposób żadnych informacji, których nie można by przedstawić w naturalniejszy sposób w dialogach. Albo mogłyby zwyczajnie wynikać z dobrze napisanego scenariusza. Nie, bo na konstruowanie przemyślanej historii, która będzie się broniła sama, bez encyklopedycznych przypisów, film nie ma czasu.
5. Rzuca tropami bez ładu i składu
Przy całej tej powadze i nadęciu Looper bardzo wstydzi się przyznać, że jest filmem o ludziach, którzy cofają się w czasie. Rzuca więc w nas bezcelowymi tropami, chcąc wywołać wrażenie, że właśnie oglądamy coś ambitnego i głębokiego. Konfrontacja ze starszym samym sobą? Jednym z jej najbardziej intensywnych momentów jest ten, w którym Bruce Willis musi bardzo mocno myśleć, żeby Levitt nie wyparł jego wspomnień swoimi. Bardzo mocno myśleć.
Całkowicie niepotrzebny jest wątek narkotyków, przyjmowanych przez głównego bohatera. To że zakrapla on sobie oczy jakąś podejrzaną substancją widzimy już na początku filmu. I widzimy wielokrotnie w jego trakcie. I zupełnie nic z tego nie wynika! Nic, zero, do niczego ten wątek nie prowadzi, niczego nie pogłębia, niczego nie wyjaśnia, po prostu jest i tyle. Z kolei motyw telekinezy, też pokazanej na początku, przynajmniej do czegoś prowadzi, ale czemu jest to potężne dziecko końca świata, wyskakujące nagle bez powodu pod koniec, bo Hollywood ciągle cierpi, że nie zrobiło jeszcze Akiry. 6. Jest o podróżach w czasie…
Tak, uwielbiam filmy SF i filmy o podróżach w czasie i całe to tałatajstwo. Ale jedną z nadrzędnych zasad tego typu kina jest nie pokazywać za dużo, bo jeszcze widz zacznie o tym myśleć. Tymczasem Looper po tym, jak pokaże nam Levitta i pokaże Willisa jako jego starszą wersję, pokazuje jeszcze retrospekcję (?) z przeszłości Willisa, w której skutecznie zabija on swoje przyszłe ja, to… wcześniejsze przyszłe ja. Na ekranie nie jest to aż tak skomplikowane. I nagle zaczynamy się zastanawiać czy to jest ta sama postać, czy dwie różne, czy w świecie filmu zmiana przeszłości powoduje stworzenie nowej linii czasowe, czy natychmiast zmienia całą przyszłość? Z jednej strony film raz traktuje Willisa i Levitta jako dwie tak naprawdę odrębne postacie, a raz jako jedną i tę samą osobę, zależnie jak mu wygodnie.
Kuriozalna jest w kontekście tego scena w barze, podczas której wydaje się nam przez chwilę, że dowiemy się jak to wszystko w zasadzie działa. Willis zaczyna odpowiadać na pytania swojej młodszej wersji, po czym stwierdza w pewnym momencie coś w rodzaju: Nie myśl o tym. Łeb ci pęknie. Reżyser składa broń i mówi :Wiem, że to nie ma sensu, ale nie chce mi się. Będę robił dramat! Dla poważnych ludzi, a nie głupotki o podróżach w czasie.
7. … ale tak naprawdę wcale nie jest o podróżach w czasie
Tak naprawdę Looper bardzo chce być czymś więcej, ma ambicje zrobienia tego, do czego aspiruje każda dobra fantastyka naukowa – potraktowania całego technologicznego sztafażu jedynie jako pretekstu do przedstawienia bardzo ludzkich problemów. Stąd dużo biegania, krzyczenia i dramatycznych zbliżeń na twarze. Stąd zabijanie dzieci. I stąd końcowa decyzja Levitta, który widząc, do czego prowadzą jego zadania postanawia zabić się, likwidując też w ten sposób swoją przyszłą wersję.
Problem tylko w tym, że w świecie, który działa według jakichś nieznanych zasad i tajemniczej logiki, każącej ludziom podejmować nieracjonalne decyzje, ciężko się przejąć losem matki, która musi opiekować się dzieckiem końca świata, które wcześniej zabiło swoją ciotkę niekontrolowaną mocą telekinezy. I Levittem albo Willisem, który w żadnej ze swoich wersji nie wydaje się szczególnie sympatyczną albo przynajmniej interesującą postacią. Jedyny powód dla którego ma nas on w ogóle obchodzić jest taki, że poznał jakąś tam Azjatkę. Dokładnie tyle uwagi poświęca tej kwestii film.
8. Ma bohaterów o niezrozumiałych motywacjach
Tak jak Looper według aktualnej potrzeby zmienia zdanie co do wpływu decyzji podejmowanych przez młodszą wersję głównego bohatera na życie starszej wersji, tak równie nonszalancko traktuje jego motywacje. Czemu Bruce Willis tak walczy, bardziej niż ktokolwiek inny, skazany na taki los? Bo chce uratować swoją dziewczynę, dowiadujemy się. Bo nie chce umrzeć. Bo chce pokonać nowego bossa światka przestępczego, który przejął kontrolę nad miastem i przedwcześnie wykańcza looperów. Nawet mimo tego, że już na początku filmu dowiadujemy się, że śmierć po 30 latach jest elementem kontraktu loopera i dokładnie te 30 lat w przypadku Levitta / Willisa mija. Bo chce dołożyć głupiemu młodzikowi. Trudno właściwie powiedzieć co takiego sprawiło, że to akurat Willisowi, ze wszystkich looperów, których spotyka taki los, udało się uciec. Czy tylko on miał „dwie próby”?
Koniec końców reżyser każe nam jednak zapomnieć o tym wszystkim i przeżywać nagłe odwrócenie sytuacji, bo teraz to Levitt jest „tym dobrym”, a Willis złym, bo morduje dzieci. Nawet jeżeli są to dzieci końca świata. Tylko że ta dramaturgia w ogóle nie działa. Nie da się przejąć losami ludzi, którzy poświęcają swoje życie robieniu nieracjonalnych rzeczy w nieracjonalnym świecie.
9. W zasadzie to nie ma bohaterów
Ciężko się ich losem przejąć z jeszcze jednego powodu. Aktorzy w tym filmie niemal nie grają. Levitt ciągnie wszystko na jednej minie, Willis pokazuje swoją dojrzałość operując jakimiś trzema, bohaterowie drugoplanowi mają tyle czasu na ekranie, że trzeba ich sprowadzić do najprostszych archetypów, bo na nic innego nie ma czasu (gangster szukający ojcowskiej miłości u zwierzchnika!). Emily Blunt nie wychodzi poza prosty stereotyp twardej kobiety ze wsi. Dziecko końca świata mruży brwi i to już wystarczy, bo dzieci mrużące brwi to groza.
Najbardziej dobitnie tę emocjonalną pustkę Loopera pokazuje postać dziewczyny, o którą tak walczy Willis. Pojawia się ona w kilku scenach, jako symbol odmiany, która nastąpiła w jego życiu i nie wypowiada ani słowa. Kiedy film ma okazję faktycznie pokazać nam motywacje bohatera, ogranicza się do kilku żałośnie prostych scenek z leżeniem w łóżku i całowaniem się po stopach, czy coś w tym rodzaju.
A później DZIECKO KOŃCA ŚWIATA!