Magazyn WP FilmAbhijeet Baghel, : ''Przez ostatnie 4 lata Polska była jedną z najbardziej wziętych filmowych lokacji dla twórców z Indii'' [WYWIAD]

Abhijeet Baghel, : ''Przez ostatnie 4 lata Polska była jedną z najbardziej wziętych filmowych lokacji dla twórców z Indii'' [WYWIAD]

Abhijeet Baghel, : ''Przez ostatnie 4 lata Polska była jedną z najbardziej wziętych filmowych lokacji dla twórców z Indii'' [WYWIAD]
Źródło zdjęć: © mat. dystrybutora

05.04.2016 16:04

Modę na Bollywood w Polsce rozpoczął właściwie jeden film – „Czasem słońce, czasem deszcz” (Kabhi Kushi, Kabhie Gham, reż. Karan Johar, 2001). W skrócie –piosenki, magia kolorów i przystojny Shar Rukh Khan. Nagle spłynęło do nas wiele tytułów z lat 90. i początku nowego milenium. Obecnie, za sprawą twojej działalności, w naszym kraju pojawiają się od kilku miesięcy nowe hinduskie filmy z największymi gwiazdami.

Abhijeet Baghel: Sukces „Czasem słońce, czasem deszcz” był symbolem jednej z najlepszych faz hinduskiego kina, które – jak nigdy wcześniej – znalazło swoją publiczność za granicą, dla naszych filmów otworzyło się wiele nowych rynków. Ludzie oszaleli na punkcie hinduskich romansów i melodramatów, które nie wstydziły się swojej emocjonalności i tego, że chciały być, „większe niż samo życie”. Bilet do kina oznaczał tak naprawdę podróż do innego świata – pięknych kobiet i staroświeckich mężczyzn. Ale rodzima widownia domagała się tak naprawdę filmów akcji, a te za granicą się za dobrze nie sprzedają, zachodniemu widzowi trudno przebić się przez ich hermetyczność. Eksport zaczął stawać się zatem coraz mniej intensywny.

Filmy, które w zeszłym roku wprowadziłeś na ekrany naszych kin jak „Piku”, „English Vinglish” czy „Mardaani” (polski tytuł – „Nieustraszona”) zdecydowanie różnią się od tego, co tradycyjnie kojarzymy z Bollywood. Czy można powiedzieć, że hinduskie kino obecnie przeżywa swoisty renesans, który wykracza poza własną przestrzeń i staje się jednak bardziej uniwersalne i atrakcyjne dla zachodniego widza?

Współczesne kino znalazło pomost pomiędzy tradycją a nowoczesnością. Mainstream wciąż zajmuje się filmami akcji i komediami. Ale narodziło się nowe pokolenie filmowców, które weszło w obszar kina artystycznego, festiwalowego, zaangażowanego społecznie. Młodym reżyserom nie chodzi tylko o zabawianie widowni, ale również przekazywanie ważnych treści, które mogłyby wskazać, że coś w naszym systemie nie gra, że być może powinniśmy być w pewnych kwestiach bardziej otwarci i tolerancyjni. Kino, które osobiście określam jako „new age Bollywood”, jest bliskie rzeczywistości i może być atrakcyjne dla widowni spoza Indii. Filmy te wyróżniają się także jakością scenariuszy i obecnością na nietuzinkowych postaci. W Indiach dzieła z kręgu „New Age Bollywood” mają największą widownię w miastach i multipleksach. Aktorzy coraz chętniej wychodzą ze swojej strefy komfortu i odważniej eksperymentują ze swoim wizerunkiem. To bardzo interesujący moment w hinduskim biznesie filmowym. Wiemy czym zaspokajać oczekiwania rodzimej
widowni czy też hinduskiej diaspory, z drugiej strony twórcy próbują swoich sił w kinie artystycznym, skierowanym do młodych. Powstają zatem filmy, które są adresowane są właściwie do wszystkich, nie tylko do tzw. fanów Bollywood. Nasi filmowcy pojawiają się na największych światowych festiwalach – Od Berlina, po Cannes czy Toronto. Każdy może znaleźć dla siebie niszę i robić to co kocha. I gdzieś pomiędzy kinem dla mas, a niszowym powstaje „złoty środek”, który ma w sobie domieszkę tradycji, ale jest zarazem otwarty na dyskusję i nowości.

Czy można powiedzieć, że cenzura, o której kontrowersyjnych wyborach mówi się wielokrotnie w mediach, staje się bardziej tolerancyjna i dostosowana niejako do potrzeb współczesnego świata?

To naprawdę zależy. Jeśli w filmie pojawi się alkohol albo któraś z postaci zdecyduje się zapalić papierosa, na początku musi się pojawić specjalny komunikat ostrzegający widownię. Jeśli cenzura stwierdzi, że jest za dużo pocałunków czy nagości – filmy otrzymują certyfikat „A” dla dorosłych i wtedy automatycznie będą miały ograniczoną ilość seansów i zmniejszoną widownię. Trudno też aby taki film pojawił się w telewizji. Przemysł Bollywoodzki bardzo dba o to, aby na seansach mogła znaleźć się bez przeszkód rodzinna widownia – wówczas mowa o największych zyskach.

Jest taki stereotyp związany z bollywoodzkim kinem, który bardzo często stawał się synonimem tego co kojarzymy z tymi filmami – kiedy dwójka zakochanych wyznaje sobie miłość, zgodnie z naszymi przyzwyczajeniami, powinna przypieczętować swoje uczucie namiętnym pocałunkiem. W waszych filmach, zamiast tego, pojawiają się tańce i śpiewy. Ostatnio to się jednak zmienia.

Wszystko to wynika z sytuacji rodzimej widowni, która jest wciąż najważniejszym targetem tego przemysłu. Ciężko ogląda się „gorące sceny” pod nosem rodziców, taka jest prawda. Bardzo często, bardziej niż cenzura, doskwierają nam media, które szukają afery tam gdzie jej nie ma. Tak było z jednym z najbardziej znanych pocałunków między Aishwaryą Rai a Hrithikiem Roshanem w drugiej części niezwykle popularnej w Indiach, a dystrybuowanej również w Polsce, serii filmowej Dhoom. Na oczekiwania filmowe wpływa obecnie w dużym stopniu młodzież, która żyje często zupełnie inaczej od swoich rodziców. Debiutujący aktorzy i aktorki już śmiało się w filmach całują, a cenzura o wiele łatwiej to przepuszcza mając na uwadze właśnie te zmiany.

Czy planujesz zająć się głównie dystrybucją kinową czy też szykuje się wielki powrót hinduskich filmów na dvd?

Warto zauważyć, że obecnie dystrybucja filmowa jest zajęciem dość ryzykownym. Hinduskie kino świetnie radziło sobie na nośnikach dvd, szczególnie tam, gdzie nie ma dużej hinduskiej diaspory gotowej pójść na seans do kina. Wraz z upadkiem dvd kino bollywoodzkie zaczęło– dosłownie i w przenośni – znikać z półek. To samo zdarzyło się w Polsce – kino bollywoodzkie wymarło. Kiedy zauważyłem możliwość ponownego zainteresowania polskiej widowni kinem hinduskim, wiedziałem, że musimy wprowadzić te filmy na ekrany kin, nie skupiać się na seansach domowych. Tym sposobem pojawiły się w Polsce następujące tytuły – Piku, English Vinglish, „Nieustraszona” i „Kochanego ciała nigdy dość” (Dum Laga Ke Haisha). To są filmy, w których liczy się przede wszystkim historia i dobrze skrojone postacie, które są bliskie rzeczywistości, z którymi można się identyfikować. Oczywiście myślę również o tym, aby zadowolić tradycyjnych bollywoodzkich fanów, którzy są bardziej nastawieni na tzw. „masala movies”. Pokazane wcześniej w kinach
filmy zamierzam wprowadzić po jakimś czasie na dvd oczywiście z polskimi napisami. Także jeśli ktoś przegapił jakiś tytuł – jest szansa nadrobić.

Takie filmy jak „Piku” z Deepiką Padukone czy „Maardani” z Rani Mukherjee wprowadzają do przestrzeni bollywoodzkiego kina, tradycyjnie zdominowanej przez mężczyzn, nowy rodzaj silnych bohaterek. Czy te zabiegi są zwiastunem pewnym znaczących przemian społecznych? Czy filmy zbliżają się do rzeczywistości odzwierciedlając społeczny kontekst?

Do pewnego stopnia – na pewno. Wierzę, że kobiety obecnie w Indiach świetnie radzą sobie na wszystkich polach – począwszy od rynku pracy, przez biznes, sport, politykę, aż po sztukę czy rozrywkę. W Indiach zawsze było mnóstwo inteligentnych zdolnych kobiet, to po prostu społeczeństwo przymykało oko na ich talent. Teraz jednak zaczyna wreszcie bardziej go akceptować. Kobieta może zarówno pracować, jak i prowadzić dom, myśleć o swoim rozwoju. Można powiedzieć wręcz, że cieszymy się jako naród z sukcesów naszych kobiet. Skoro jeszcze kino wyczuwa społeczne oczekiwania i portretuje je w odważny sposób, dla kobiet pojawia się dodatkowa motywacja – bądź bohaterką na ekranie, ale przede wszystkich poza nim. Hinduski chcą, by podziwiać je za coś więcej niż urodę. Właśnie to zauważyli producenci – powstał obecnie ciekawy „kobiecy nurt” w przemyśle, który jest zdominowany zasadniczo przez mężczyzn – aktorów, reżyserów, producentów. Kobieta potrafi obecnie udźwignąć na swoich barkach całą opowieść, przyciągnąć ludzi do
kin i sprawić, że film z jej udziałem zarobi więcej pieniędzy niż taki, w którym główną rolę zagra mężczyzna. zarobić niejednokrotnie więcej swoim wizerunkiem niż mężczyzna.

Fundamentem branży od wielu lat jest niewątpliwie „święta trójca” czyli 3 Khanów, bardzo dobrze znanym polskim fanom – SRK, Salman Khan i Aamir Khan. Jak to możliwe, że utrzymują się oni na szczycie nieprzerwanie przez trzy dekady?

Ci aktorzy, obecnie największe żyjące gwiazdy w naszym biznesie, zaczynali w latach 80., które były tak naprawdę trudnymi czasami dla branży, szczególnie pod względem ekonomicznym i produkcyjnym. Wśród aktorów powstała dziwna dziura pokoleniowa. Najwięksi gwiazdorzy ze złotej ery Bollywood byli już w podeszłym wieku, nie wiadomo było jak widownia zareaguje na te nowe twarze. Każdy z Khanów wprowadził jednak nową jakość, znalazł własną publiczność, która okazała się niezwykle wierna. Salman Khan znany był jako dobroduszny Prem, SRK jako romantyczny Rahul – to były początki ich popisowych postaci, w których zakochała się widownia na całym świecie. Aamir Khan jest uważany przez wielu za najzdolniejszego z całej trójki, a jego niezwykły urok polega właśnie na tym – że z każdą rolą całkowicie się zmienia i zaskakuje. Ta trójka dokonała przełomu – sprowadziła z powrotem publiczność do kin, zainteresowała sobą w dużej mierze także hinduską diasporę. Choć właściwie nie widać po nich upływu czasu, już od trzech dekad
dźwigają na swoich barkach cały przemysł. To na ich filmy wszyscy czekają, a to co przez lata zrealizowali weszło do kanonu naszej kinematografii i wygenerowało imponujące dochody. Nie każdego filmowca, szczególnie debiutującego, stać na to, żeby pracować z tą trójką. Zresztą oni mogą zrealizować góra dwa filmy w roku, a w przypadku Aamira Khana jeszcze mniej. Pojawiają się zatem możliwości dla innych aktorów, w szczególności dla nowych twarzy, które od kilu lat świetnie sobie w branży radzi przynosząc pod własnym nazwiskiem znaczące zyski – Ranbir Kapoor, Ranveer Singh, Varun Dhawan czy Arjun Kapoor. Na przestrzeni ostatnich lat stworzyła się zatem ciekawa równowaga – każdy ma szansę, od gwiazdy po debiutanta. Od niego samego zależy, na ile skutecznie z niej skorzysta. Filmy robi zarówno wielki Amitabh Bachchan czy Rishi Kapoor, swoją „stałą widownię” mają nie tylko „trzej Khanowie” ale też Akshay Kumar czy Hritik Roshan i wspomniane nowe pokolenie.

Za chwilę na polskich ekranach pojawi się film „Ki & Ka”. Jest to historia oparta na niezwykle nowoczesnym koncepcie – kobieta i mężczyzna zamienia się rolami, to ona przynosi do domu pieniądze, on natomiast chce o nią troszczyć, dbając o dom,, ale nie pracując. Wiele mówi się obecnie na świecie o stereotypach związanych z płcią, o gender, ale dotychczas mówiono o tym zwykle w kontekście „walki płci”. Tu mamy jednak do czynienia z pewnym niezwykłym eksperymentem. W rolę głównej bohaterki wciela się ponadto aktora w Polsce uwielbiana – Kareena Kapoor.

„Ki & Ka” dotyka tematu równości płci, ale robi to w niezwykle lekki sposób. To nie jest zaangażowany społecznie dokument, a komedia. O płynności ról płciowych mówi się dużo na Zachodzie, ale u nas wciąż są one zarysowane o wiele jaśniej i bardziej tradycyjnie. Taki film jak „Ki & Ka” przede wszystkim pokazuje jak zmienia się nasze społeczeństwo – rzecz nie w tym, aby ślepo dążyć do standardów zachodnich, chodzi o to, aby ludzie realizowali się w swoich zadaniach i potrzebach. I jeśli w kinie mainstreamowym ukaże się tego typu pozytywny wzorzec, wówczas jest szansa, że taki przekaz dojdzie do szerszego grona. W Indiach mówi się, że każdy syn powinien chcieć być jak swój ojciec. A co jeśli ten syn podziwia swoją matkę i chce być taki jak ona? Czy to oznacza słabość, śmieszność? Co jeśli „mąż stanie się „żoną” i odwrotnie? „Ki & Ka” dotyka właśnie takich tematów, daje do myślenia, ale nie indoktrynuje na siłę. Odnoszę wrażenie, że ten film spodoba się publiczności bez względu na szerokość geograficzną. Każdy
będzie w stanie poczuć empatię wobec bohaterek i ich rozterek. Do tego dochodzi fakt, że w głównej roli pojawia się jedna z najbardziej utalentowanych i uwielbianych aktorek w Indiach, która - znów można użyć tego stwierdzenia - dźwiga na swoich barkach cały film. U jej boku pojawia się aktor z o wiele mniejszym stażem. Jednakże już wielu mówi, że Arjun Kapoor w roli „domowej gosposi” także udowodni swój niezwykły talent i podbije serca fanów.

Zostańmy na moment w temacie bollywoodzkich aktorek. Nie od dziś wiadomo, że uwodzą cały świat przede wszystkim swoją urodą. Ale na czym polega twoim zdaniem ich rosnący fenomen? Masz swoją ekranową ulubienicę?

To zbyt trudne zadanie, nie od dziś wiadomo, że mamy w Indiach najpiękniejsze kobiety świata! Wszystkie są niesamowite – urodziwe, często wygrywają rozmaite konkursy piękności, ale i utalentowane aktorsko. Warto zauważyć, że zaczynają one dostawać różne liczne propozycje w Hollywood. Największe międzynarodowe sukcesy niegdyś odnosiła przepiękna Aishwarya Rai, obecnie Priyanka Chopra, gwiazda serialu „Quantico” a także nadchodzącego „Baywatch” czy Deepika Padukone, która wystąpi w nowej filmowej serii u boku Vina Diesla („xXx : The Return of Xander Cage”). Jeśli jednak miałbym podjąć tę niemożliwą wręcz decyzję – postawiłbym na Sonali Bendre (znana z roli w „Sarfarosh”) i oczywiście na wspomnianą już Deepikę Padukone, którą polska widownia mogła podziwiać zarówno w PIKU jak i w epickim „Bajirao Mastani” w roli walecznej Mastani. A jeśli miałbym spróbować zdefiniować istotę hinduskiego piękna – powiedziałbym, że nie leży po stronie tego co bezpośrednio widoczne, lecz kryje się znacznie głębiej, w ogromnej sile
walki, postawienia na swoim pomimo wszelkich przeciwności.

Z tytułów, które wprowadziłeś na nasze ekrany – „Kick” i „Shaandar” były częściowo kręcone w Polsce. Coraz częściej mówi się o naszym kraju jako świetnej przestrzeni dla filmowców z całego świata. Co Polska ma co mogłoby zachęcić producentów i filmowców z Bollywood?

Wydaje mi się, że największym bogactwem Polski jest różnorodność krajobrazu, lokacji, które są automatycznie gotowe do tego aby pojawić się jako przestrzeń filmowa. Nie trzeba nic upiększać, wszystko już jest. Ale samo miejsce to tak naprawdę połowa sukcesu. Druga połowa to specjaliści, technicy, wyszkolona załoga – to w Polsce znalazłem nie tylko ja, ale wielu innych producentów, którzy niesamowicie chwalą sobie to doświadczenie przebywania i kręcenia w waszym kraju.

Jak ściąga się ekipy Bollywoodzkie do Polski? Czy zajmowałeś się tym bezpośrednio?

Przez ostatnie 4 lata Polska była jedną z najbardziej wziętych filmowych lokacji dla reklam, filmów pełnometrażowych, seriali telewizyjnych z Indii. Wiele projektów zostało z powodzeniem zrealizowanych. Miałem to szczęście, że udało mi się sprawnie połączyć lokalne firmy wykonawcze z Polski, które realizowały przez ostatnie lata wiele projektów i zleceń nie tylko dla indyjskich firm, ale też dla Pakistanu czy Bliskiego Wschodu. W Polsce powstały zatem reklamówki takim marek jak Sony, Zain, Q Mobile, a także popularny serial telewizyjny „Mahakumbh”, który był kręcony we Wrocławiu w zeszłym roku. Z tego co mi wiadomo, ta wymiana wpłynęła dość pozytywnie na odbiór Polski jako intrygującego miejsca na spędzenie wakacji.

Wymiana między naszymi krajami przebiega dwutorowo –nie tylko polskie krajobrazy są wykorzystywane jako tło dla indyjskich produkcji, ale też rodzimi specjaliści, jak chociażby cenieni na całym świecie operatorzy filmowi, zajmują się zdjęciami do największych bollywoodzkich produkcji – „Sultan” z Salmanem Khanem i Anushką Sharmą w rolach głównych dla studia YRF.

Dobry biznes polega na tym, że korzyści odnoszą obie strony. Cieszę się, że tak to właśnie przebiega w naszym przypadku. Indie doceniają polskie talenty. Nasza współpraca wchodzi w ekscytującą fazę – mówimy o filmach, które są typowane na największe hity tego roku, a ich premiera zazwyczaj datowana jest na duże święta narodowe.

Za sprawą premiery filmu „Nieustraszona” udało Ci się ściągnąć do Polski jedną z największych gwiazd przemysłu bollywoodzkiego – Rani Mukherjee. W Warszawie odbyła się uroczysta premiera jej najnowszego filmu, a partnerował jej operator filmowy Artur Żurawski. Czy możesz zdradzić nam kulisy jej wizyty?

Rani to niesamowicie inteligentna aktorka, dużo wiedziała o polskich tradycjach filmowych. W Indiach bardzo dobrze znane są dzieła Kieślowskiego czy Wajdy. Pierwszy raz jednak doszło do tak bliskiej współpracy artystycznej – a Rani chciała pracować z polskim specjalistą. Gwiazda została świetnie odebrana w Polsce nie tylko przez bollywoodzkich fanów, którzy dobrze ją pamiętali z takich filmów jak „Bunti i Babli” czy głównej roli w „Nigdy nie mów żegnaj” (Kabhi Alvida Naa Kehna, reż. Karan Johar, 2006). Była zachwycona polską gościnnością. Zwiedziła także Warszawę, pojawiła się w kilku programach telewizyjnych i była gościem u pani Jolanty Kwaśniewskiej. Została potraktowana „po królewsku”, co zresztą oznacza jej imię (Rani, to po hindusku „królowa”).

Czy myślałeś o tym, aby samemu zacząć realizować filmy? Masz kontakty z całym świadkiem filmowym, a z tego co mi wiadomo zaczynałeś właśnie na planach filmowych jako asystent.

Szczerze mówiąc nawet nie chciałbym być reżyserem filmowym, choć paradoksalnie moje początki w branży właśnie do tego zmierzały – najpierw byłem asystentem reżysera, a potem reżyserem obsady. Pracowałem głównie w Mumbaju. To była dziesięcioletnia podróż, w ramach której pomału wspinałem się coraz wyżej i coraz pewniej, aż spróbowałem swoich sił w produkcji, konkretnie jako producent wykonawczy. To właśnie ze względu na kwestie produkcyjne zacząłem podróżować do Europy jakoś w 2010 roku. No i się rozkręciło – postanowiłem rozszerzyć swój biznes na poszczególne kraje europejskie w tym – Francję, Czechy, Węgry i właśnie Polskę. Tak naprawdę odnalazłem siebie w tym co robię przez ostatnie pięć lat – najważniejsza jest dla mnie moja firma „Film Village”, która zajmuje się przede wszystkim sprzedażą i dystrybucją filmów. Tak jak już wspominałem – mamy dwutorową strategię. Z jednej strony chcemy wprowadzać w całej Europie hinduskie czy też azjatyckie filmy, z drugiej natomiast – pokazywać europejskie filmy w
Indiach. To jest plan na teraz. Ale czuję, że w przyszłości zajmę się produkcją. Myślę przede wszystkim o filmach dla młodzieży w stylu Johna Hughesa czy Richarda Linklatera, które osobiście uwielbiam. Ten nurt jest w Indiach zasadniczo nieobecny. Ale na wszystko musi przyjść odpowiedni czas, warto stale się uczyć i rozwijać. Obecnie czuje się spełniony w tym co robię, przynosi mi to niezwykłą radość.

Cały czas mówimy o przemyśle hinduskim, a w połowie kwietnia wprowadzasz bodaj najgłośniejszych film tego roku – „Fan” w reżyserii Maneesha Sharmy z królem romansu Shar Rukh Khanem.

Wielu widzów czeka z niecierpliwością na premierę filmu „Fan”, nie tylko w Indiach. Gdy pojawił się oficjalny trailer wszyscy zrozumieli, że to będzie coś nowego. Wielki Shar Rukh Khan eksperymentuje ze swoim wizerunkiem, proponuje coś zupełnie nowego. Cała branża jest tak naprawdę zarówno podekscytowana jak i odrobinę nerwowa – SRK w podwójnej roli - gwiazdy i jej największego fana. Bardzo się cieszę, że mam zaszczyt wprowadzenia tego filmu na polskie ekrany, wiem, jak dużą liczbę fanów ma Shar Rukh Khan w Polsce, nie mówiąc w ogóle o Europie. A co ważne i o co bardzo się starałam, to fakt, że wprowadzamy ten film tego samego dnia co w Indiach. To był mój cel, aby przede wszystkim wprowadzać gorące nowości i nie kazać nikomu czekać, opóźniać. Najpierw wprowadzamy w największych polskich miastach (6-7 miast, w tym Warszawa, Katowice, Łódź, Wrocław) „Ki & Ka” w piątek 1 kwietnia, a następnie w połowie tego miesiąca wprowadzimy do jeszcze szerszej dystrybucji „Fana”. Wcześniej udało nam się to z „Bajirao
Mastani”. Po wielu błędach z wcześniejszymi filmami poczuliśmy, że to jest najlepsze co możemy zrobić – mam niesamowitą ekipę w Polsce, gotową do działania, która potrafi logistycznie połączyć wszystko w zwartą całość, a także zaufanie i świetną współpracę największych bollywoodzkich wytwórni.

SRK jest znany i uwielbiany przede wszystkim za sposób w jaki uwodzi swoje partnerki na dużym ekranie. „Fan” to coś zupełnie nowego. Po „Om Shanti Om” po raz drugi SRK mierzy się z blaskiem i cieniem hinduskiej fabryki snów.

Nawet taka gwiazda jak SRK musi stale zaskakiwać widownię, tym bardziej, że rośnie mu konkurencja. Wydaje mi się, że zgodnie z tytułem film skupi się przede wszystkim na relacji między fanem a gwiazdą, na tym szczególnym związku, który na co dzień znajduje swoje odbicie choćby mediach społecznościowych. A gwiazdy filmowe w Indiach mają niezwykły status społeczny, to jest aż trudne do opisania, co dzieje się czasami podczas seansów. To właśnie chce pokazać Maneesh Sharma. A co jeśli miłość fana tak naprawdę zamienia się w niezdrową fascynację? Tego dowiecie się już w kinie.

Dystrybucja to tylko połowa twojej działalności. Od kilku lat zajmujesz się równie sprowadzaniem europejskich tytułów na indyjskie ekrany. Czy udało ci się również sprowadzić polskie filmy do Indii? Jest z czego wybierać – to bardzo dobry czas dla polskiego kina!

Moja firma zaczęła od promocji niemieckiego kina u nas. Zajęliśmy się nie tylko rozpowszechnianiem, ale również przeniesieniem licencji filmowych, aby móc zrealizować remaki największych niemieckich hitów w Indiach. To był pierwszy krok. Drugim była dystrybucja „nowego Bollywood” w Europie. Bardzo chce wprowadzić polskie kino do Indii, bywam od lat na światowych festiwalach i widzę jak pięknie się ono się rozwija, jak otrzymuje znaczące wyróżnienia. Dziś polskie kino jest już marką. Wierzę też jednak to, że nie można zbudować kinowej publiczności na jednym typie kina. Szczególnie w Indiach nie jest to możliwe. Nasza widownia jest oduczona czytania napisów, uwielbia dubbing, a do tego tygodniowo mamy sporo własnych premier. To musi być przemyślany i uzupełniający się mix kina artystycznego i mainstreamu. Szukam zatem złotego środka, który zaintryguje hinduską widownię. Wydaje mi się, że takie filmy jak „Carte Blanche” czy „Planeta Singli” świetnie by się u nas sprawdziły. To są mądre, wzruszające filmy z
potencjałem, który może zostać wykorzystany w zupełnie innym kontekście kulturowym. Także dużo pracy przede mną, a dzień, w którym odbędzie się premiera polskiego filmu w Indiach będzie dla mnie i mojej kariery szczególną chwilą. Polska dużo mi dała – chciałbym to symbolicznie odwzajemnić.

Mówiąc o festiwalach, jak ma się bollywoodzkie kino artystyczne? Świadomie wprowadzaliście filmy stanowiące właśnie taki „złoty środek” –z jednej strony idealne dla bollywoodzkich fanów w Polsce, z drugiej na stronie coś co mogłoby się spodobać szerszej widowni bez stygmatyzowania.

Kino niezależne i kino artystyczne ma się od wielu lat całkiem dobrze. Rozwinęło się wiele utalentowanych twórców, którzy obecnie próbują też sił w mainstreamie, ale wciąż pozostają wierni swojemu idiomowi stylistycznemu. To tak naprawdę zaczęło się już od lat 80 – Ray, Ghatak, Shyam Benegal, Hrishikesh Mukherji, Sudhir Mishra, Deepa Mehta, Mira Nair… Później w latach 90. Trudno było temu dorównać. Ale obecnie znów filmowcy wracają na niegdyś zarysowane tory – ambasadorem naszego kina na światowych festiwalach stał się niezależny twórca Anurag Kashyap. Cieszy fakt, że karierę robią bardzo młodzi, zdecydowani filmowcy, którzy nie boją się poruszania trudnych tematów, a do tego mają niezwykle oryginalny wizualny styl. Dlatego też, od tego roku zdecydowaliśmy wyłowić takie niezależne, art-housowe perełki i pokazać je w Polsce. Zaczęliśmy od filmu „Loev” debiutanta Sudanshu Sarii, który został doskonale przyjęty najpierw na festiwalu w Berlinie, uzyskał świetną recenzję w Variety, a następnie został pokazany na
prestiżowym South by Southwest w Teksasie. Debiut Sarii dotyka tematu związków homoseksualnych, które w Indiach wciąż podlegają prawnym restrykcjom w kodeksie karnym. „Loev” nazywany jest jednym z najciekawszych niezależnych hinduskich debiutów ostatnich lat.

Rozmawiała Diana Dąbrowska

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)