"Aggro Dr1ft" to najbardziej odjechany film festiwalu w Wenecji. Ludzie wychodzili z pokazu
Na Lido trwa 80. Międzynarodowy Festiwal Filmowy. Nie jesteśmy jeszcze w połowie filmowej imprezy, ale śmiało można rzec, że Harmony Korine przyjechał z najbardziej pokręconym, odjechanym i nieprzyjemnym w odbiorze projektem. "Aggro Dr1ft" to film w całości zrealizowany przy pomocy kamery termowizyjnej, który zabiera nas w niebezpieczne rejony Miami.
Jordi Molla (Zion) i Travis Scott (Bo) wcielają się w groźnych zabójców. Jeden z nich dokonuje zbrodni na zlecenie, podczas gdy drugi zdaje się być złem wcielonym, upajającym się przemocą i rozlewem krwi.
Jako narratorzy zapraszają nas do swojego szalonego świata, wprowadzając widzów przez bramy piekieł. Kojące i nieco monotonne głosy opowiadają o życiu, jakie przyszło im prowadzić. Bo pokazuje swoją rodzinę, żonę i dwójkę dzieci oraz współpracowników, z którymi zabija swoje ofiary. Kroczy przez świat z patetycznymi słowami na ustach. Upaja się przemocą, podkreślając konieczność dokonywania morderstw.
Choć jego życiowa misja nie jest powodem do dumy, ukrywa bowiem przed rodziną to, czym się zajmuje, trudno oprzeć się wrażeniu, że bycie panem życia i śmierci sprawia mu przyjemność. Zion to wcielenie diabła. Korine z lubością dodaje mu infernalne elementy. Pełno wokół niego rogów i czaszek. Obaj niosą zniszczenie i śmierć.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Agrro Dr1ft" nie ma klasycznej struktury. Korine nie jest zainteresowany opowiadaniem spójnej historii. To film obliczony na szok. Formalny eksperyment, który eksploruje kolejne środki budowania historii. Termowizyjne kamery sprawiają, że ekran wypełniają odcienie czerwieni i żółtego. Zalewa nas fala gorących barw, a ścieżka dźwiękowa stworzona przez Araabmusik nieprzyjemnie atakuje nasze uszy.
I choć reżyserowi zależało na tym, by zatopić się w tym szalonym świecie, osiągnął efekt przeciwny od zamierzonego. Pierwszy raz na Lido widzowie tak licznie opuszczali salę kinową, a po pokazie prasowym rozległo się buczenie. Nie można jednak odmówić mu wyrazistości i intrygującego podejścia do kina.
Reżyser "Spring Breakers" jest zafascynowany możliwością opowiadania historii. Sam jest fanem kina. Od początku swojej filmowej drogi mówi, że chce próbować nowych rzeczy. Nie zamyka się w znanych strukturach.
"Aggro Dr1ft" staje się w ten sposób przygodą, która potrafi polaryzować i prowokuje do dyskusji. Z pewnością nie jest to rodzaj eksperymentu, który mnie pociąga, a sam Korine w tym filmie nie daje niczego wartościowego oprócz nowatorskiego podejścia. Narracja, która z pewnością spodoba się fanom gier komputerowych, nie daje satysfakcji widzom oczekującym czegoś więcej niż zabawy obrazem.
A jakby tego było mało, amerykański reżyser wypełnia ekran mizoginistycznymi obrazkami, sprowadzając kobiety do seksualnych obiektów zaspokajających męskie potrzeby. Naprawdę źle się patrzy na kobiece ciała wyginające się ku uciesze zbrodniczych kompanów.
"Aggro Dr1ft" jest próbą zabawy nowymi technologiami. Być może w szaleństwie Korine jest metoda, ale do mnie ona nie przemawia. Pozbawiony głębszej refleksji zachwyt nad siłą i przemocą staje się wyjątkowo nieznośny i irytujący. Kinowa ciekawostka, która obliczona tylko na szok, nie ma w sobie wartości. Nieudany eksperyment, który zdecydowanie bardziej nadaje się na krótką formę pokazywaną w muzeum sztuki nowoczesnej. Kino, którego nie chcę oglądać.
Z Wenecji dla Wirtualnej Polski Małgorzata Czop
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" wplątujemy się w "Ukrytą sieć", wracamy do szokującego procesu "Depp kontra Heard" oraz ponownie zasiadamy do kanapkowej uczty w "The Bear". Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.