Alicja Bienicewicz: nigdy się nie skarżyła. Niewiele osób wiedziało, jak poważny jest jej stan zdrowia
Była niezwykle utalentowaną aktorką, przez lata związaną z krakowskim Starym Teatrem. I choć występowała często, reżyserzy zazwyczaj trzymali ją na drugim planie, nie pozwalając jej pokazać pełni swojego talentu.
Jednak jej samej nigdy nie zależało na sławie. Cieszył ją sam fakt, że mogła grać – aktorstwo było dla niej wszystkim.
Rzadko udzielała się publicznie, trzymała się na uboczu, nie dbała wcale o rozgłos i nie walczyła o role.
Nigdy się też nie skarżyła, dlatego tak niewiele osób wiedziało, jak poważny jest jej stan zdrowia. Alicja Bienicewicz zmarła po długiej, ciężkiej chorobie w sierpniu 2012 roku.
Gdyby żyła, w styczniu obchodziłaby 64 urodziny.
Doskonałe początki
Urodziła się 5 stycznia 1954 roku w Gryfinie. Po maturze zdała do krakowskiej PWST.
Dyplom uzyskała w 1977 roku – miała już wtedy niewielkie doświadczenie sceniczne, wystąpiła między innymi w "Dziadach" wyreżyserowanych przez Konrada Swinarskiego.
Po ukończeniu studiów zaproponowano jej angaż w krakowskim Starym Teatrze, gdzie odniosła swój pierwszy sukces, grając tytułową rolę w „Iwonie księżniczce Burgunda” Witolda Gombrowicza.
Skazana na drugi plan
Na ekranie zadebiutowała w 1978 roku, epizodem w „Bez znieczulenia”.
Później pojawiła się chociażby w „Amatorze”, „Tangu ptaka”, „Odwiedź mnie we śnie” czy „Farbie”. Ostatnią rolę zagrała w „Obławie”. Wystąpiła też w wielu spektaklach telewizyjnych; między innymi w „Opowieściach Hollywoodu”, „Słoneczku”, Pannie Julii” i „Marzycielach”.
Zazwyczaj jednak były to rólki niewielkie. Bienicewicz pojawiała się głównie na drugim planie, często niezauważona przez krytykę.
Dusza krucha jak porcelana
Znacznie lepiej radziła sobie w teatrze. Za rolę Gertudy Hentjen w „Lunatykach” Hermanna Brocha otrzymała w 1995 roku Nagrodę im. Aleksandra Zelwerowicza.
Była aktorką, która nie dawała się zaszufladkować, trudną do sklasyfikowania, lubiącą wyzwania artystyczne.
- Alicja Bienicewicz – o „duszy” kruchej jak porcelana, subtelna, pełna zniuansowanego napięcia, refleksyjna, zajmuje najtrudniejszą do zdobycia w teatrze przestrzeń – napisała o niej później Elżbieta Bińczycka, sekretarz literacki w Starym Teatrze.
Złożone aktorstwo
Wszechstronna, utalentowana, nigdy jednak nie zdobyła należnego rozgłosu.
- Kilkadziesiąt ról zagranych na rodzimej scenie, a także gościnnie w innych teatrach, pokazuje, jak złożone i wielorakie było jej aktorstwo – pisała o niej Bińczycka, dodając, że aktorkę kształtował zwłaszcza Krystian Lupa, z którym często współpracowała.
- Trwała z radością, odwagą i otwartością w zawodzie – mówili o niej przyjaciele.
W 2002 roku Bienicewicz otrzymała stypendium twórcze Ministra Kultury i Sztuki. Artystka była też współzałożycielką Stowarzyszenia "Atelier".
"Nigdy nie mówiła o swojej chorobie"
Bienicewicz ciężko chorowała, ale nigdy się nie skarżyła; tak naprawdę niewiele osób wiedziało, że jej stan jest bardzo poważny.
- Ala nigdy nie mówiła o swojej chorobie. Okazało się jednak, że ta choroba jest okropnie groźna – mówił jej kolega Krzysztof Globisz.
Zmarła 13 sierpnia 2012 roku. Miała zaledwie 58 lat. - Ala była naprawdę świetną aktorką. Określiłbym ją mianem perfekcyjnej profesjonalistki – dodawał Globisz. - Zawsze dobrze rozumieliśmy się na scenie. Była także świetną koleżanką, od której wiele się nauczyłem. Dlatego to duży cios dla mnie.
Niedoceniona za życia
Krystian Lupa dodawał, że Bienicewicz nigdy nie zdobyła należnego rozgłosu i często była niedoceniana.
- Dla mnie Alicja była niezwykłą osobą i aktorką - mówił w „Polskiej Gazecie Krakowskiej”.
- Ogromną pracę wkładała w kreowanie swoich postaci. Jest ważne, żeby środowisko teatralne Krakowa nie potraktowało jej śmierci zdawkowo. To bardzo istotny moment, żeby przypomnieć czego Alicja dokonała. Choć równocześnie przygnębiające jest to, że odszedł ktoś, kto nie powiedział jeszcze wszystkiego do końca.