Anna Ciepielewska: z chorobą walczyła w tajemnicy. Słowem nie wspomniała, że lekarze zdiagnozowali u niej raka
Krytycy i widzowie zachwycali się jej naturalnością, bogatą mimiką i niesamowitym, zapadającym w pamięć głosem. Ci, którzy mieli okazję ją poznać, wspominali o pogodnej naturze, niezwykle miłym obejściu, życzliwości i uśmiechu nieschodzącym z twarzy aktorki.
Nawet po bolesnym rozwodzie nie straciła pogody ducha, nie narzekała na samotność. Zresztą zjednała sobie tylu ludzi, że rzadko kiedy faktycznie była sama – stale odwiedzał ją ukochany syn z rodziną i szerokie grono przyjaciół.
Na nic się nie skarżyła, nigdy się nie żaliła. Nawet kiedy zachorowała, wciąż służyła pomocą innym, nie informując nikogo o swoich problemach. Z chorobą walczyła w tajemnicy, przekonana, że wygra. Do ostatniej chwili nie traciła nadziei.
Anna Ciepielewska, pamiętna Małgorzata z "Matki Joanny od Aniołów”, niezapomniana Marta z "Pasażerki" oraz Janeczka z "Klanu", odeszła niespodziewanie. Gdyby żyła, 7 stycznia obchodziłaby 81 urodziny.
Zdolna studentka
Urodziła się 7 stycznia 1936 roku w Ostrogu nad Horyniem, potem przeniosła się do Warszawy, gdzie po maturze rozpoczęła studia na PWST.
O aktorstwie marzyła od dawna i cieszyła się, że swój talent może rozwijać pod okiem prawdziwych mistrzów, Jana Kreczmara i Aleksandra Zelwerowicza. Już wtedy wyróżniała się spośród innych studentów.
W 1956 roku otrzymała dyplom i trafiła na teatralną scenę, ale nie zamierzała ograniczać się wyłącznie do teatru – miała bowiem za sobą filmowy debiut i kolejne scenariusze na biurku.
Miłosny debiut
Na planie filmowym po raz pierwszy zjawiła się w 1955 roku, kiedy Jan Rybkowski powierzył jej rolę w "Godzinach nadziei”. Wypadła świetnie, zdobyła pierwsze doświadczenia, ale swój udział w tym projekcie wspominała ciepło również z innej przyczyny – tam poznała studenta krakowskiej PWST, Stanisława Niwińskiego (na zdjęciu).
Oboje podkreślali, że to była miłość od pierwszego wejrzenia. Wszystko inne przestało się liczyć. Pobrali się – znajomi wspominali, że byli idealną parą – i wkrótce na świat przyszedł ich syn Grzegorz.
Potem małżonkowie chętnie razem występowali na scenie, zapewniając, że wspólna praca to dla nich prawdziwa przyjemność.
Siostra Małgorzata
Kariera Ciepielewskiej powoli nabierała tempa. W 1956 roku pojawiła się w "Trzech kobietach” i "Końcu nocy”, a cztery lata później Kawalerowicz zaprosił ją na przesłuchanie do swojego filmu.
- Przyjechałam na zdjęcia próbne do matki Joanny. Ale kiedy przeczytałam scenariusz, to powiedziałam, że nadaję się tylko do roli siostry Małgorzaty– wspominała aktorka w "Prywatnej historii kina polskiego". Joannę ostatecznie zagrała Lucyna Winnicka.
Za swój występ Ciepielewska została później nagrodzona na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Panamie.
Zepchnięta na drugi plan
W 1961 roku Ciepielewska, na prośbę Romana Polańskiego, użyczyła głosu Krystynie w "Nożu w wodzie", kiedy okazało się, że grająca tę postać amatorka Jolanta Umecka ma poważne problemy z dykcją.
Dwa lata później otrzymała kolejną ważną rolę w "Pasażerce" Andrzeja Munka – dostała za nią nagrodę na Festiwalu Filmowym w Los Alamos.
Sprawnie dzieliła czas między teatr, film i telewizję, choć z upływem lat otrzymywała coraz mniej propozycji. Zepchnięta na drugi plan, pojawiała się w rolach epizodycznych i w serialach, na przykład jako pani Janeczka w "Klanie".
''Nie wiem, co to jest samotność''
Ciepielewska musiała się też zmierzyć z pewnym bolesnym doświadczeniem – po 30 latach małżeństwa rozstała się z Niwińskim.
On ożenił się ponowie, z młodszą o 18 lat Anną Majewską, która kochała się w nim jeszcze jako nastolatka.
Ona nigdy nie wyszła już za mąż. Ale nie czuła się nieszczęśliwa. Nie dała też po sobie poznać, że ma żal do byłego partnera.
- Mam tyle zainteresowań, tylu przyjaciół i życzliwych ludzi wokół siebie, że nie odczuwam samotności. Właściwie nie wiem, co to jest samotność. Myślę jednak, że samotność to po prostu niedogrzane mieszkanie, a przecież zawsze można je ogrzać, jeśli się ma ochotę – mówiła w rozmowie z przyjacielem Witoldem Sadowym.
"Ani przez moment nie zwątpiła"
Praktycznie nikt nie wiedział, że Ciepielewska choruje. Słowem nie wspomniała, że lekarze zdiagnozowali u niej raka.
Do ostatniej chwili była przekonana, że zwalczy chorobę. Nic się nie zmieniło. Dalej planowała udział w kolejnych artystycznych projektach, spotykała się z przyjaciółmi, pomagała znajomym w rozwiązywaniu ich problemów.
W kwietniu 2006 roku, miesiąc przed śmiercią, zadzwoniła do Witolda Sadowego.
- Żartowaliśmy, śmialiśmy się, wspominaliśmy stare, dobre czasy. Jak zawsze Anka była niezwykle serdeczna i miła. Słowem nie wspomniała o chorobie – tłumaczył w "Życiu na gorąco". - Potem, gdy już wiedziała, ani przez moment nie zwątpiła, że pokona raka.
Odeszła 20 maja 2006 roku.