"Avatar: Istota wody" kosztował fortunę. Musi zarobić miliardy dolarów
Trzynaście lat minęło niezupełnie jak jeden dzień, ale nareszcie się doczekaliśmy. Do kin wszedł właśnie ostatni tegoroczny blockbuster, i to nie byle jaki, bo "Avatar: Istota wody". To już na poły projekt legendarny, ale i obiekt drwin. Czy James Cameron odniesie sukces?
Lada dzień zobaczymy, kto będzie się śmiał ostatni. Bo choć drugiemu "Avatarowi" już dawno przyklejono etykietę sequela, na który nie czeka bodaj nikt, to jednak midasowy dotyk Jamesa Camerona to nie hollywoodzka legenda. Sam zainteresowany utyskuje co prawda na nieludzkie realia przemysłu kinowego, który, żeby jakikolwiek film nawet nie tyle zarobił, ale chociaż się zwrócił — co w tym wypadku byłoby komercyjną klapą — wymusza zawyżone stopy zwrotu.
Cóż, może i Cameron kręci z czystej potrzeby serca, lecz idealizm tutaj nie wystarczy, bo bezduszny rynek nie reaguje na takie próby zbyt życzliwie. Ostatecznie jednak to publika głosuje nogami i kto wyjdzie z tego starcia zwycięsko, dowiemy się, jak tylko spłyną weekendowe dane z box-office’u.
Oczywiście koloryzuję dla dramatycznego efektu, bo to też nie tak, że Cameron to jeden z tych maluczkich, który występuje przeciwko żarłocznej machinie, bynajmniej. Chyba nie ma dzisiaj żadnego innego twórcy, który mógłby sobie pozwolić, nie oglądając się na nic i na nikogo, na wydanie tylu pieniędzy na swoje filmowe marzenia, dziergane wytrwale od trzynastu już lat. A na tym bynajmniej nie koniec, bo "Avatar" ma doczekać się jeszcze paru odsłon i pochłonąć przy tym nie tylko kolejne miliony, ale i niepodzielną uwagę Camerona, twórcy nie byle jakiego. Same zdjęcia do "Istoty wody" trwały przecież bite trzy lata, a proces preprodukcji — z grubsza dekadę.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Avatar: Istota wody" (2022) - finałowy zwiastun filmu.
Trzecia część jest już nakręcona, kawałek czwartej ponoć też, czyli wszystko wskazuje na to, że obojętne, jak omawiany film sobie poradzi przy kasach, to nic nie zatrzyma tryumfalnego pochodu kanadyjskiego reżysera. Bo będzie to jego zwycięstwem, bez różnicy, czy utopi fortunę, czy fortunę zarobi. Prognozy są na tym etapie optymistyczne — szacuje się, że film w samych tylko Stanach powinien uzbierać bez większego trudu około ośmiuset milionów przy budżecie jakichś czterystu — mimo że krytyka jest, jak przy pierwszym filmie, podzielona.
Nigdy nie był to projekt przesadnie skromny. Ogromny sukces pierwszego "Avatara" otworzył na przełomie 2009 i 2010 roku drzwi dwóm kolejnym sequelom, ale proces ich realizacji przeciągał się z uwagi na rosnące ambicje Camerona. Nie dość, że rozpisał cały, złożony ekosystem księżyca Pandora, gdzie dzieje się akcja, to jeszcze dumał, jak zachować proekologiczny przekaz filmu, nie tracąc przy tym z oczu waloru rozrywkowego.
Dość powiedzieć, że pierwotny szkic scenariusza liczył imponujące sto trzydzieści stron i Cameron wyrzucił go do kosza, decydując, że trzeba wszystko rozpisać inaczej. Potem padały nawet porównania do "Ojca chrzestnego", bo "Avatar" miał przerodzić się w sagę obejmującą kilka pokoleń. Dlatego też tematem przewodnim "Istoty wody" jest rodzicielstwo i konieczność przemodelowania swojego systemu wartości, uwarunkowanego faktem posiadania potomstwa.
Kolejnych trudności nastręczał z założenia wysoki poziom technicznego zaawansowania produkcji, wykorzystującej najnowocześniejszy sprzęt, wymagającej tony CGI — czyli efektów specjalnych wygenerowanych komputerowo — czy zdjęć podwodnych oraz, znowu, niemałe ambicje Camerona. Nie pomogła też pandemia i zdjęcia musiały zostać wstrzymane, choć wtedy studio odpowiedzialne za cyfrową magię, słynne Weta FX, działało pełną parą.
Krążyły plotki, że na pewnym etapie rozważano wykorzystanie technologii pozwalającej na oglądanie obrazów trójwymiarowych bez specjalnych okularów, ale Cameron uciął je bezceremonialnie z prostej przyczyny: takowa jeszcze nie istnieje. Tak czy inaczej, "Avatar: Istota wody" ma być kolejnym krokiem w ewolucji efektów wizualnych, głównie ze względu na wykorzystane nowatorskich technik oświetlenia wirtualnego planu już na etapie samych zdjęć, a nie podczas późniejszej postprodukcji, oraz lepszą technikę rejestracji mimiki cyfrowych twarzy.
Cameronowi na pewno nie zaszkodzi, że "Istota wody" została dopuszczona do dystrybucji na terenie Chin, dzięki czemu zyskał kolejny, ogromny rynek zbytu. Na pytanie o to, czy ludzie wysiedzą na kinowych fotelach przez przeszło trzy godziny, odpowiedział, że skoro oglądamy na raz całe sezony seriali, to damy radę i tutaj. Mamy też jego rozgrzeszenie za ewentualne wyjście do toalety. Nierozważnie będzie zapeszać, ale wszystko wskazuje na to, że i tym razem James Cameron postawi na swoim. Ale, powiedzmy sobie szczerze: czy kiedykolwiek było inaczej?