Przyszedł luty, wraz z lutym przyszła grypa, więc - zamiast ganiać po kinach w poszukiwaniu straconego czasu na filmowych nowościach - zasiadłem przed telewizorem w pilotem w ręku.
I tak skacząc z kanału na kanał, trafiłem na frapujący dokument sprzed trzech lat, „Harlan – cień Żyda Sussa” Felixa Moellera, pokazywany przez stację Planete. Rzecz o życiu Veita Harlana, twórcy najbardziej osławionego z antysemickich filmów Trzeciej Rzeszy.
Casus Harlana wciąż budzi kontrowersje. Wpisuje się bowiem w niekończącą się dyskusję o roli i odpowiedzialności artysty pracującego w totalitarnym systemie. Reżyser utrzymywał, że „Żyda Sussa” zrobił wyłącznie dlatego, iż zmusił go do tego Goebbels. Dwukrotnie po wojnie sądzono Harlana za zbrodnie przeciwko ludzkości i dwukrotnie uniewinniono.
W konkursie zeszłorocznego festiwalu w Berlinie znalazła się fabuła „Jud Süss - Film ohne Gewissen” („Żyd Suss – film bez sumienia”), opowiadająca o okolicznościach powstania tego produktu nazistowskiej propagandy. Ale utwór Oscara Roehlera (skupiający się zresztą na losach odtwórcy tytułowej roli u Harlana, Ferdinanda Mariana) nie spotkał się z dobrym przyjęciem. Mieszał fakty z kiepsko wymyśloną fikcją, był krzykliwy i stereotypowy. Do Polski nie dotarł.
Dokument Moellera prezentuje się dużo lepiej. Reżyser spogląda na Harlana i ciążącą nad nim infamię z perspektywy rodzinnej. Rozmawia z jego dziećmi i wnukami (Veit był trzykrotnie żonaty, pierwsza żona – aktorka żydowskiego pochodzenia, Dora Gerson – zginęła w Auschwitz). Pyta o relacje z ojcem, o stosunek do przeszłości dziadka. Chce się dowiedzieć, na ile jego hańba rzutowała i rzutuje na życie jego potomków. Harlan nakręcił ponad 30 filmów – przed wojną, w czasie wojny i po wojnie, gdy oczyszczony z zarzutów wrócił do zawodu. W tym zestawie mieści się m.in. ostatnie wielkie propagandowe przedsięwzięcie Trzeciej Rzeszy, czyli wojenno-kostiumowy „Kolberg” („Kołobrzeg”), który miał premierę w styczniu 1945 roku, ale także „Anders als du und ich” („Inny niż ty i ja”) z roku 1957, podejmujący drażliwy wówczas temat homoseksualizmu. Mimo to, pozostał de facto niesławnym reżyserem jednego filmu.
Widziałem kiedyś „Żyda Sussa” i wcale się nie dziwię wzburzeniu, jakie wciąż wywołuje (w Niemczech nie wolno go do tej pory pokazywać publicznie, chyba że na zamkniętych pokazach poprzedzonych wstępem wyjaśniającym kontekst i tło jego powstania). Jest to film wyjątkowo plugawy i odrażający, nawołujący wprost do eksterminacji Żydów. A przy tym – niestety – profesjonalnie zrealizowany. W dokumencie Moellera pada zresztą wprost pytanie, dlaczego Harlan, skoro nie chciał robić „Żyda Sussa”, zrobił go tak dobrze? Goebbels nakazał, by film ten obejrzeli wszyscy żołnierze i esesmani. Z pewnością więc wpłynął on na wzrost agresji i przemocy wobec Żydów. Po projekcji w Marsylii wybuchły wręcz antysemickie zamieszki na ulicach miasta.
W roku 1954 reżyser (o czym zresztą dokument nie wspomina) spalił w obecności dziennikarzy i notariusza kontrnegatyw „Żyda Sussa”, by tym samym odciąć się od swojej niechlubnej przeszłości. Ale - podobnie jak inna piekielnie zdolna służebnica nazistowskiego systemu, Leni Riefenstahl – nigdy za nic nie przeprosił, nigdy nie przyznał, że współpraca z reżimem była jego życiowym błędem.
I tu dochodzimy do dwóch wciąż aktualnych kwestii, jakie wynikają ze sprawy Harlana. Po pierwsze – konformizm. Tak, Veit Harlan był konformistą. Pozycja nadwornego reżysera kina narodowosocjalistycznego zapewniała mu wygodne życie i pozwalała kręcić, bez większych problemów, kolejne filmy. Warto się w tym jego konformizmie przejrzeć. Nie żyjemy w systemie ani zbrodniczym, ani totalitarnym, a przecież też zgadzamy się na zgniłe kompromisy, dopuszczamy się podłości w imię własnej wygody i strachu przed popadnięciem w niełaskę u przełożonych.
I wniosek drugi – ludzie mają nieodpartą skłonność do usprawiedliwienia swoich uczynków. Do bagatelizowania najgorszych nawet świństw, jakie popełnili, do mętnych tłumaczeń, do wykręcania się od odpowiedzialności za własne działania, do zwalania winy na innych. W przypadku artystów i polityków jest to tym bardziej zawstydzające i żenujące, że odbywa się często na forum publicznym.
Mało kto pamięta, ale Veit Harlan był skoligacony ze... Stanleyem Kubrickiem, który poślubił jego bratanicę, Christiane Harlan (ponoć autor „Spartakusa” planował nawet nakręcić film dotyczący kinematografii Trzeciej Rzeszy). Kubrick w latach 70. – gdy paru młodocianych przestępców zainspirowało się scenami przemocy z „Mechanicznej pomarańczy”, a on sam zaczął otrzymywać pogróżki – wycofał swój film z dystrybucji w Wielkiej Brytanii. Aż do jego śmierci zakaz ten był surowo egzekwowany. Kto wie, może to analogia z przypadkami „Żyda Sussa” skłoniła go do podjęcia tak radykalnej decyzji? Bo sztuka nigdy nie jest niewinna, a dzieło filmowe potrafi być niebezpieczną bronią.