Bartosz Żurawiecki: Kochajmy się jak bracia

Ach ten Ozpetek! Wszystko u niego jest takie ładne. Ludzie są ładni i wnętrza są ładne, i krajobrazy są ładne. I jedzenie też jest ładne. Ładni ludzie ładnie jedzą i ładnie się do siebie odnoszą. No, może nie zawsze... Ale nawet konflikty i awantury są u Ozpetka ładne. Mimo tureckiego pochodzenia tworzy reżyser na ekranie kwintesencję „włoskości”. Jego filmy to sentymentalne canzony, które mógłby zaśpiewać np. Domenico Modugno, gdyby nie fakt, że poruszają bolesne w gruncie rzeczy i niełatwe tematy – takie jak: odrzucenie, nietolerancja, zdrada, dyskryminacja etc. Tyle że Ozpetek podaje je na miękko i na słodko.

Ponieważ sam jest emigrantem i gejem, właśnie te dwie mniejszości odgrywają główne role w jego filmach. Co znamienne, bohaterowie Ozpetka rzadko cierpią na samotność i alienację. Przeważnie są otoczeni kręgiem przyjaciół, należą do jakieś wspólnoty, jakiegoś „salonu odrzuconych”. Problem polega teraz na tym, by mniejszościowe kręgi pojednać z mieszczańską większością, często krzywym okiem patrzącą na odmieńców. Ten proces przebiega w filmach Ozpetka, jeśli nie całkiem bezkonfliktowo, to jednak stosunkowo łagodnie. Nazbyt, moim zdaniem, telenowelowo i bajkowo.

Bartosz Żurawiecki: Kochajmy się jak bracia
Źródło zdjęć: © Vivarto

02.08.2010 12:49

Zamiast dramatu mamy więc, co najwyżej, melodramat. Łatwe wzruszenia i komediowe wstawki. W „On, ona i on” główna bohaterka, świeżo upieczona wdowa odkrywa, że jej mąż miał romans z mężczyzną. Najpierw jest zszokowana, ale później zaprzyjaźnia się z kochankiem małżonka. W „Oknach” młoda kobieta, przeżywająca trudne chwile w małżeństwie, roztkliwia się nad historią staruszka, który wciąż rozpamiętuje śmierć ukochanego w czasie wojny. Z kolei, w „Saturno contro” surowy ojciec, który nie akceptował syna-geja, po jego nagłej śmierci równie nagle zmienia front i godzi się z partnerem chłopaka.

Mój rzymski znajomy twierdzi z przekąsem, że na filmy Ozpetka biegają masowo włoskie gospodynie domowe - wylewają na nich morze łez, a potem równie masowo głosują na maczo Berlusconiego nienawidzącego pedałów i obcych. Nie są to więc dzieła wywrotowe i rewolucyjne, na pewno jednak swoją rolę w oswajaniu z tematem odmienności odgrywają. Najnowszy film Ferzana Ozpetka uważam za jeden z najlepszych w jego dorobku. Jest mniej sentymentalny niż filmy poprzednie, za to dużo zabawniejszy.

W Polsce dostał banalny podtytuł „O miłości i makaronach”. Tymczasem tytuł oryginalny „Mine vaganti” (dosłownie „Zbłąkane kule”) oznacza osoby postrzelone, mające „nierówno pod sufitem”. Można by też to przetłumaczyć jako „Czarne owce”, te bowiem są – jak sugeruje twórca – potrzebne w każdej rodzinie, bowiem nie pozwalają zastygnąć jej w rutynie i samozadowoleniu.

Fabuła opiera się na starej, ale jarej zasadzie „qui pro quo”. Geje muszą udawać heteryków, a jeden potencjalny heteryk okazuje się być gejem. Rzecz rozgrywa się na włoskiej prowincji, w posiadłości zacnej familii od wieków zajmującej się produkcją makaronu. Domem trzęsie tatuś-patriarcha. Dumny i pyszałkowaty, z kochanką na boku. Młodszy syn, Tomasso, zamierza dokonać... podczas uroczystej kolacji coming outu – ma nadzieję, że zostanie natychmiast wydziedziczony i przepędzony, będzie więc mógł wrócić do Rzymu, do swojego faceta i zająć się wreszcie tym, co lubi najbardziej, czyli pisaniem powieści. Niestety, uprzedza go jego... rodzony brat. Ten, który miał przejąć rodzinny interes. To on pierwszy przy stole wyznaje prawdę o swojej orientacji. I faktycznie, zostaje wydziedziczony i przepędzony. Biedny Tomasso musi zostać w domu, by pomóc w likwidowaniu skutków „skandalu”.

Sporo w tej komedii stereotypowych postaci i zagrań. Oprócz ojca-despoty jest i zaradna „mamma” pochłonięta całkowicie sprawami domu, i ciotka-stara panna, która co noc krzyczy: „Złodziej, złodziej!”, choć to tylko wyraz jej niespełnionych erotycznych pragnień. Mamy też mądrą babcię, robiącą w rodzinie za ekscentryczkę. A gdy nagle zjeżdżają do posiadłości homoseksualni przyjaciele Tomassa z Rzymu bardzo muszą się starać, by ukryć swoje „przegięcie”. Co wywołuje salwy śmiechu na widowni.

Nie mniej jednak podane to wszystko zostało z wdziękiem i wyczuciem komizmu. Zaś przesłaniu głoszącemu, że najbardziej nawet godne i konserwatywne rodziny powinny – dla własnego dobra - otworzyć się na inność, trzeba tylko przyklasnąć. Bo mogę sobie narzekać na Ozpetka, że za słodki czy zbyt powierzchowny, ale chciałbym, żeby i w naszym kinie znalazł się taki ktoś, kto weźmie pod lupę polskie familie i ich stosunek do odmienności. Niech przyjedzie z Turcji albo Wietnamu, skoro w ojczyźnie sami tchórze!

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)