Trwa ładowanie...
28-07-2009 16:33

Bartosz Żurawiecki: Munk z Belgradu

Bartosz Żurawiecki: Munk z Belgradu
d3t47hb
d3t47hb

Od - nie wiem już ilu - lat w dyskusjach nad polską kinematografią powraca narzekanie, że wciąż nie pojawił się „nowy Andrzej Munk”. Ktoś, kto ostro, przenikliwie, ironicznie, z wyczuciem tragikomizmu umiałby spojrzeć na naszą historię i przenicować narodowe mity. Ano, nie pojawił się. Może więc tego „nowego Munka” należałoby poszukać poza granicami ojczyzny?

Gdy niedawno byłem w Serbii, miałem okazję obejrzeć ostatni film reżysera, który wydaje mi się pokrewny duchowo twórcy „Eroiki”. Goran Markovic, bo o nim mowa, ma na swoim koncie spory dorobek (urodził się w 1946 roku) i wiele nagród, ale w Polsce jest praktycznie nieznany. Szkoda! Co prawda, jego debiut z 1977 roku - „Edukacja specjalna” – zakupił w PRL-u państwowy dystrybutor, wątpię jednak, by ktokolwiek u nas to dzieło jeszcze pamiętał. Tu dygresja – od dawna namawiam tuzy z rodzimych festiwali, by zorganizować przegląd filmów z kraju, którego już nie ma, czyli Jugosławii (mogę pomóc). Niestety, bezskutecznie. A przecież był to fascynujący kraj z fascynującą kinematografią, która bynajmniej nie ograniczała się do Kusturicy.

Gorana Markovicia mogą kojarzyć widzowie kanału Zone Europa, bowiem od czasu do czasu pokazywany jest tam jego film z 1992 roku „Tito i ja”. To najnowsze dokonanie nosi tytuł „Turneja” („Tournee”) i zdobyło m.in. nagrodę za reżyserię i nagrodę krytyki na festiwalu w Montrealu, było też oficjalnym kandydatem Serbii do Oscara. Mimo tych wyróżnień, jakoś nie zauważyłem, by film załapał się do programu któregoś z licznych polskich letnich festiwali. No cóż, może po moim felietonie, ktoś się u niego upomni...

Akcja toczy się w 1993 roku. Jugosławia właśnie się rozpadła z hukiem, a w jej dawnych republikach toczy się wojna. W Belgradzie jednak panuje spokój. Aktorzy miejscowego teatru grają co wieczór w spektaklach, a za kulisami rżną w karty i popijają wódeczkę. Gdy dostają propozycję wyjazdu na chałturę do Republiki Serbskiej w Bośni, początkowo odmawiają, bo tam, zdaje się, niebezpiecznie, ale wreszcie się zgadzają, skuszeni wizją solidnego zarobku (mowa jest o 700-800 markach niemieckich na łebka). Szybko trupa wieziona zdezelowanym samochodem staje się kimś w rodzaju zbiorowego Dzidziusia Górkiewicza z „Eroiki” Munka. Pojechali w interesach, a znaleźli się w samym środku działań wojennych. Wpadają w łapy kolejno wojsk serbskich, chorwackich i muzułmańskich. Muszą oddać zarobione pieniądze na rzecz nacjonalistycznej organizacji, brać udział w „patriotycznych” akademiach, wysłuchiwać ksenofobicznych mów, brnąć w śniegu przez pole minowe i patrzeć na okrucieństwa wojny. A choć ich aktorskie umiejętności i status
gwiazd (kilkoro z nich występowało w popularnych jugosłowiańskich serialach) niewiele znaczą w tym piekle, to jednak ostatecznie ratują im skórę. Tak się bowiem składa, że do dziś sztuka, a właściwie popkultura, jest jedyną rzeczą, która jednoczy na Bałkanach skłócone nacje. Wszyscy słuchają tych samych piosenkarzy i oglądają te same rozrywkowe programy w telewizji. Także „Turneja” stanowi przykład współpracy ponad podziałami, powstała bowiem dzięki wsparciu instytucji z Serbii, Chorwacji, Bośni, Słowenii i... Unii Europejskiej.

d3t47hb

Oczywiście, sytuacja geo-polityczna i narodowa Jugosławii różniła się zdecydowanie – mimo pewnych podobieństw ustrojowych – od realiów PRL-u, toteż poczynione na wstępie porównanie Markovicia do Munka dotyczy ducha filmu, jego gorzkiego poczucia humoru, a nie zawartości merytorycznej. Cwaniaczek i oportunista, Dzidziuś Górkiewicz, w końcu przyłączał się do nierównej walki z najeźdźcą. Aktorzy z „Turnei” nigdzie się nie przyłączą, uświadomią sobie bowiem całą bezsensowność bałkańskiej wojny. Trafnie podsumuje ją lekarz, który chwilę później zginie, gdy wyjdzie się wysikać: „Świat nie ma pojęcia, o co w tej wojnie chodzi. Wojny bowiem toczą się między ludźmi, którzy się różnią - a tu przecież biją się ludzie, którzy są tacy sami”. Święte słowa! Sam bardzo długo nie mogłem pojąć, dlaczego mieszkańcy Jugosławii tłuką się między sobą, kto jest po czyjej stronie i o co w ogóle biega.

Chociaż, gdy w pewnym momencie w filmie Markovicia grafoman objeżdżający z „wieczorkami literackimi” linię frontu zaczyna głosić, że Serbowie są narodem wybranym, który spadł na Ziemię z nieba, poczułem się jak w domu. Jakbym słyszał któregoś z polskich - zaczadzonych romantyzmem i narodowo-katolicką ideologią - „intelektualistów”. Mamy szczęście, że ten nasz mesjanizm częściej przysparzał nam batów niż był narzędziem terroryzowania innych. Inaczej, świat by nas przeklął – jak to przydarzyło się Serbom. A tak, tylko się z nas śmieje.

d3t47hb
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3t47hb