Bartosz Żurawiecki: Więcej polityki, proszę!
Dwie rzeczy poruszyły mnie ostatnio - dokument Marii Zmarz-Koczanowicz na TVN-e zatytułowany "Dworzec Gdański" (o emigracji polskich Żydów w 1968 roku) i wojna ideologiczna rozpętana przez oszołomów, by wprowadzić zmiany do konstytucji w zakresie rzekomej "ochrony życia".
Jakoś mi się jedno z drugim niebezpiecznie zrymowało - wiece robotnicze potępiające "syjonizm" i marsz zwołany przez Radio Maryja. Tylko czekać, aż pociągami na Zachód będą wydalani z Polski ci, którzy nie pasują do IV RP, bo się nie zlustrowali, uprawiają "propagandę homoseksualną" albo mają "syndrom ocaleńca poaborcyjnego". Albo wszystko naraz.
Przepraszam, czasy się jednak zmieniły - dzisiaj nie będą to pociągi, lecz tanie linie lotnicze.
Niezależnie jednak od nasuwających się skojarzeń między niesławnym rokiem pańskim 1968 a równie niesławnym rokiem pańskim 2007, film Zmarz-Koczanowicz według scenariusza i z udziałem Teresy Torańskiej, po raz kolejny udowodnił wyższość dokumentu nad fabułą. Przynajmniej w polskim kinie. Nie wiem, na czym to polega. Naiwnie myślę, że może, realizując dokument, wystarczy włączyć kamerę, a rzeczywistość sama odsłoni się w całym swoim bogactwie i skomplikowaniu? Robiąc film fabularny, trzeba tę rzeczywistość ująć w ramy jakiejś fabuły właśnie - nie wiedzieć czemu naszym twórcom od razu uruchamia się wtedy myślenie schematami i kliszami.
Przykładów nie trzeba daleko szukać. Maria Zmarz-Koczanowicz zrobiła kiedyś wspólnie z Michałem Arabudzkim rewelacyjny dokument o disco-polo "Bara bara". Potem ten sam Arabudzki napisał marny scenariusz do komedyjki Roberta Glińskiego o tymże disco-polo, "Kochaj i rób, co chcesz". Niedługo wejdzie na nasze ekrany debiut fabularny Piotra Szczepańskiego "Aleja gówniarzy".
Szczepański kilka lat temu nakręcił bardzo dobrze przyjęty dokument o zespole Cool Kids of Death "Generacja C.K.O.D". "Aleja gówniarzy" to, niestety, smętny niewypał.
A może problemem jest coraz bardziej irytująca bezideowość polskiego kina? Unikanie jakiekolwiek zaangażowania, brak określenia z jakich pozycji mówią twórcy? Kręci się więc mdłe, sztampowe historyjki dla "wszystkich"... czyli "dla nikogo, "uniwersalne", czyli żadne. Doskwiera mi, na przykład, nieobecność w Polsce kina politycznego. Polityki wszyscy mają dosyć, wiem. W dodatku, po połączeniu ze słowem "kino", od razu nasuwają się skojarzenia a to z produkcyjniakami czasów PRL-u, a to z populistycznymi komedyjkami, w których wszyscy na górze to złodzieje.
Ja tymczasem pod hasłem "kino polityczne" rozumiem: "krytyczny stosunek do świata". Tak, o "krytykę polityczną" mi chodzi. Bo, nie oszukujmy się, od polityki nie uciekniemy. A w dzisiejszych czasach jest bardziej niż prawdopodobne, że nas ona zmiażdży, jeśli nie będziemy się bronić. Od kogóż więc, jak nie od artystów domagać się należy komentarza do rzeczywistości, głosu sprzeciwu wobec różnych zjawisk, zwłaszcza tych, wokół których panuje zmowa milczenia?
Kino polityczne było i jest istotną częścią kina światowego, by przywołać kilka tylko nazwisk jego twórców: Kena Loacha, Mike'a Leigh, Costy-Gavrasa, Fassbindera, Schlondorffa... Zresztą, od politycznych aspektów nie są przecież wcale wolne nasze komedyjki o zakochanych idiotkach czy szaro-bure opowieści o zbolałych Matkach Boskich. Oczywiście, że polityka tam jest, bo filmy te, chcąc nie chcąc, pokazują np. sytuację i status kobiet w Polsce. To tylko polscy reżyserzy wolą udawać, że nie są tych spraw świadomi.
By ten stan rzeczy się zmienił, by powstało w Polsce dobre kino krytyczne (spokojnie, mogę używać tego przymiotnika, jeśli drażni Was słowo "polityczne"), potrzebni są twórcy myślący i działający odważnie i nonkonformistycznie. Ale otworzyć się także muszą niezależne źródła finansowania filmów, bo wątpię, by spętany różnorakimi układami towarzysko-politycznymi PISF sfinansował jakiś bardziej bojowy projekt.
Na razie ślę wyrazy uznania telewizji TVN za to, że zdecydowała się produkować dokumenty. Czyli przejęła rolę telewizji publicznej (zwanej obecnej parafialną), która wyrugowała tego typu filmy ze swoich planów produkcyjnych. Zapewne z lęku, że pokażą one jakieś niewygodne prawdy.