Berlinale 2020: "Minamata", czyli Johnny Depp jako legenda amerykańskiej fotografii [RECENZJA]
Naturalnym miejscem na artystyczne i polityczne bilanse zawsze było Berlinale, festiwal uchodzi za imprezę, która daje szeroki przekrój tego, co dzieje się dziś na świecie. Tezę taką powinien potwierdzić film o W. Eugenie Smithie i chorobie z Minamaty. Tymczasem trudno nie załamać rąk nad tym, co pokazał na festiwalu Andrew Levitas. Niewiele pomaga, że Johnny Depp zgodził się na obsadzenie w głównej roli.
Fotografie, które zmieniły świat
Tak czy inaczej, ze świecą szukać lepszego życiorysu i postaci bardziej filmowej dla tegorocznego Berlinale. W. Eugene Smith był jednym z najlepszych fotoreporterów magazynu "Life", a przy tym jednym z najbardziej znaczących korespondentów wojennych XX wieku. W czasie wojny zasłynął zdjęciami z pierwszej linii frontu – uwiecznił na swojej kliszy walki o japońską Iwo Jimę, w trakcie desantu na Okinawę został ciężko ranny.
Po latach wrócił do Japonii, gdzie przygotowywał przejmujący materiał o ludziach, którzy padli ofiarą działań zakładów chemicznych Chisso Corporation. Koncern zanieczyszczał wody zatoki Minamata toksycznymi odpadami ze związkami rtęci i umywał ręce od odpowiedzialności. Tysiące ludzi zapadło na chorobę zwaną dziś "chorobą z Minamaty". Tysiące dzieci przyszło na świat z nieodwracalnymi zaburzeniami – niewidome, sparaliżowane, umysłowo upośledzone, z powykręcanymi kończynami. Gdy w czerwcu 1972 roku "Life" opublikował fotoreportaż Smitha pod tytułem "Death-Flow from a Pipe", skierował oczy całego świata na dramat ludzi, których życie poświęcono na ołtarzu japońskiego wzrostu gospodarczego. Pociągając za spust migawki jeden człowiek ujawnił długo tuszowaną sprawę i mroczne tajemnice.
Fotografie Smitha były niezwykle silnie zaangażowane, ale miały zarazem indywidualny rys. Głównym zdjęciem jego fotoreportażu był głęboko osobisty, a co za tym idzie poruszający portret niepełnosprawnej dziewczyny w ramionach matki, który bywa nazywany pietą współczesnej fotografii. Na innym uchwycił 14-letniego chłopca idącego w stalowych szynach ortopedycznych, kolejne ukazywały protestujących rodziców pod bramą fabryki Chisso. W refleksji nad wszystkimi cechami stylu i ideałami Smitha, należy podkreślić, że był on doskonałym korespondentem, który nie bał się podejść blisko i w szczytnym celu obnażyć prywatności fotografowanych osób. Był fotoreporterem najwyższej próby, orędownikiem prawdy i ratowania ludzkiego życia.
Depp obniżył loty
W filmie Levitasa niby to wszystko się zgadza – Smith faktycznie wyrasta na fotoreportera totalnego, poświęconego swojej pracy, ale w to wszystko wkracza faszerowanie się prochami i pojenie alkoholem. Zaczyna się w jego nowojorskim, pogrążonym w mroku mieszkaniu, gdzie pod sufitem ciągną się cienkie paski światłoczułej kliszy. Gdzie nie spojrzeć, tam wypieszczone odbitki, a zarazem całe konstrukcje z butelek i flaszek. Widać więc, że człowiek ten opadł na dno, a rozżalenie, smutek, przygnębienie odebrały mu resztki wiary w zmianę. Świadectwem słabości jest moment, w którym zupełnie spłukany Smith, rozpoczął wyprzedaż swoich aparatów, by sięgnąć po kolejną pigułkę. Temat, który właśnie spadł mu z nieba, a właściwie został podrzucony przez japońską tłumaczkę Aileen, to ostatnia deska ratunku. Fotoreportaż o chorobie z Minamaty może być odkupieniem, zadośćuczynieniem, rewolucją w jego podupadłym życiu.
Pierwszy problem z filmem Levitasa polega więc na zawężeniu perspektywy i wycięciu z pola widzenia wszystkich oprócz granego przez Johnny'ego Deppa reportera. Kluczowe zdawać by się tu mogły portrety członków poszkodowanej japońskiej społeczności, spotykają się jednak z umiarkowanym zainteresowaniem i stanowią margines opowieści. Tymczasem "Minamata" pracuje przede wszystkim na rzecz postaci Smitha – płynnie pogrążającego się w kolejnych stanach odurzenia, dodatkowo wpadającego w koleiny karykaturalnego i niewiarygodnego aktorstwa Deppa.
Paradoksalnie winą obarczyć należy właśnie jego rolę, która słabo rymuje się z wielką tragedią rzuconych na pastwę jakże okrutnego losu Japończyków, a przy tym stoi w wyraźnej kontrze do dokonań samego Smitha. Twarz i ekspresja aktora niewiele się zmieniły od czasów pirackiego emploi Jacka Sparrowa, a w kontekście filmu tak głęboko zaangażowanego, nabierają wręcz groteskowego do granic niestrawności wyrazu. W "Minamacie" jest więcej niż kilka scen, dialogów i sytuacji grubo przeszarżowanych, którymi Depp ułatwia zadanie swoim prześmiewcom. Ilekroć na wyciągnięcie ręki pojawia się butelka szkockiej lub sake, jego bohater ociera się o błazenadę; wygłaszając podniosłe monologi o naturze świata, fotografii i ludzkiej godności, budzi natomiast skojarzenia z teatralnością, egzaltacją i przesadną, nienaturalną wzniosłością. Takich momentów, pełnych papierowego patosu, w których Depp udaje, że mówi o rzeczywistości coś istotnego, jest u Levitasa mnóstwo.
Świata problemy z kryzysem wodnym
Złości zbyt łatwo zmarnowany potencjał, szczególnie, że "Minamata" jest filmem, który nie problematyzuje największej tragedii, czyli spustoszenia, jakie sieje w naturalnym środowisku przemysł ciężki. Levitas skupia się na biografii utrzymanej w letnich i nieangażujących temperaturach, a przy tym od nakreślenia szerszego kontekstu wokół rozpaczliwej tragedii tysięcy ludzi przez większość czasu stroni.
Zaangażowanie przychodzi właściwie dopiero w napisach końcowych, kiedy przez ekran przewijają się aktualne zdjęcia z całego globu, które udowadniają, że nie tylko mieszkańcy Minamaty borykali się z decyzjami administracyjnymi, które doprowadziły do masowego zatrucia wody w ich własnych kranach. Te fotografie przypominają choćby dramat amerykańskiego miasteczka Flint, gdzie lokalne władze bez mrugnięcia okiem dostarczały do domów i gospodarstw skażoną wodę – zawierającą ołów z zardzewiałych rur, w stężeniu siedmiokrotnie przekraczającym dopuszczalne normy. Korzystanie z niej groziło uszczerbkiem na zdrowiu, badania przeprowadzone w 2016 roku wykazały nieuleczalne zmiany u dzieci i niemowląt.
Warto głośno o tym mówić, reagować i aktywnie pracować nad próbą uświadomienia samym widzom, że przypadek Minamaty powinniśmy potraktować po latach jako przestrogę. Szkoda, że w filmie Levitasa doczekaliśmy się tego oczywistego przesłania dopiero w napisach końcowych.