Bronisław Cieślak to nie tylko serialowy Borewicz. Tych faktów z pewnością nie pamiętacie
Wszyscy pamiętają go głównie z roli w kultowym serialu "07 zgłoś się", ale w życiu zawodowym Bronisław Cieślak był nie tylko Borewiczem.
Bronisław Cieślak dzieciństwo i młodość spędził w Krakowie, gdzie studiował na kierunku, który - jak się później okazało - nie miał mu się za bardzo przydać w przyszłym życiu zawodowym. Była to etnografia. Ale nie zdołał ukończyć nauki, porwał go wir nowych wyzwań.
Najpierw było radio - w 1968 roku zaczął pracować w krakowskiej rozgłośni regionalnej, a stamtąd przeszedł do zupełnie innego medium - lokalnej telewizji. To właśnie tam okazało się, że znakomicie radzi sobie przed kamerą i trafił na ekrany telewizorów w całej Polsce już nie jako dziennikarz, ale porucznik Borewicz - słynny as milicji, bawidamek i słodki brutal.
Mimo kwitnącej kariery aktorskiej, formalnie nadal pracował w telewizji. Mało tego - zajmował tam wysokie stanowisko: do czasów transformacji był zastępcą redaktora naczelnego krakowskiego ośrodka telewizyjnego. Stracił tę pracę na fali politycznej zmiany warty: nie dość, że był członkiem PZPR, na dodatek... grał przecież najsłynniejszego w Polsce milicjanta. Był więc osobą niemal symboliczną. Musiał odejść z demokratyzujących się mediów.
Ostatnie pożegnanie Krzysztofa Krawczyka. Na zawsze zostanie w naszej pamięci
Nie ukrywał potem swojej złości na to, że został wyrzucony. Szukał dla siebie miejsca, dostał propozycję wejścia do polityki. Mówił o tym po latach w jednym z wywiadów: "Nie ja to wymyśliłem. Zaproponowali mi to koledzy, a ja wlazłem w to jak w masło. Jerzy Urban powiedział kiedyś, że został politykiem z ciekawości, żeby zobaczyć, jak to jest. Po części to jest mój przypadek. Ciekawość i u mnie odegrała niemałą rolę, ale też złość. Po raz pierwszy wystartowałem do sejmu w pierwszych wolnych wyborach w 1991 roku, gdy w maju tamtego roku zostałem wyrzucony z telewizji. Byłem tak wkurzony, że gdy zadzwonili koledzy z propozycją kandydowania z list lewicy, bez zmrużenia oka powiedziałem tak".
Nie trafił jednak do ław sejmowych od razu. Przepadł w swoich pierwszych wyborach, dwa lata później, po rozwiązaniu parlamentu, nie zdecydował się na ponowny start. Posłem został dopiero w 1997 roku. Co robił przez te sześć lat? Trudno w to dziś uwierzyć: pracował w prowadzonym przez żonę kiosku w krakowskim Domu Turysty, przez który przewijało się mnóstwo przyjezdnych. Jedną ręką sprzedawał gumy do żucia, drugą - rozdawał autografy. Nieustannie musiał wychodzić przed swoje miejsce pracy, bo klienci i klientki prosili go o wspólne zdjęcie.
W sejmie był osiem lat, po dwóch stronach barykady: przez cztery lata w opozycji - rządy były wtedy w rękach AWS, przez cztery kolejne - jako członek rządzącej koalicji SLD i PSL. Po latach wspominał: "Lepiej się czułem w opozycji niż wówczas, gdy byliśmy u władzy. Wolałem sytuację, gdy mogłem się czepiać, drapać, kontestować rzeczywistość. A później trzeba było ją chwalić, co mi się niezbyt podobało".
Nie był może zbyt ważną osobą w SLD, jeśli chodzi o kwestie programowe czy organizacyjne, ale stał się twarzą partii, kiedy przyjął propozycję bycia jej rzecznikiem prasowym. Nie wspominał tego najlepiej - formacja chyliła się wówczas ku upadkowi, często musiał robić dobrą minę do złej gry, odpowiadając na pytania o jej kryzys i rozpad.
Podczas jego pracy w Sejmie często zarzucano mu, że "aktorzy" na mównicy - jego wystąpienia były rzeczywiście bardzo płomienne. Na takie zarzuty często odpowiadał, że to inni politycy są od niego lepszymi aktorami. Wspominał np. historię o Michale Kamińskim, ówczesnym pośle prawicowego ZChN-u, który po pełnym inwektyw wobec lewicy przemówieniu, zszedł do sejmowej restauracji, żeby... wypić z kolegami z SLD piwo w bardzo przyjacielskiej atmosferze.
Potem próbował sił w wyborach w połowie pierwszej dekady nowego wieku, w 2005 i 2007 roku, ale bezskutecznie. Nie wspominał najlepiej swojej politycznej kariery. Po latach mówił, że polityka to nałóg, w który udało mu się nie wpaść.