Ci ludzie nie zobaczą "Tajemnicy Brokeback Mountain"
Te pokazy umykają większości widzów – a często wyprzedzają polskie terminy premier kinowych i amerykańskie premiery DVD. Okazuje się, że często nie ma czego żałować. Mowa o pokazach filmów na pokładzie samolotu. Czemu wszyscy nielatający nie mają rwać sobie włosów z żalu?
Wyobraźcie sobie „Kiedy Harry poznał Sally” bez słynnej sceny udawanego orgazmu. Albo „Grę pozorów” bez ostatniej sceny z odkrywanym penisem. A takie właśnie kinematograficzne zbrodnie popełniają montażyści zatrudnieni przez linie lotnicze. Pokazywany na wysokości 10 tysięcy metrów między posiłkiem a drzemką obraz nie może bowiem opowiadać o katastrofach samolotu :), ani być zbyt brutalny (zapomnijcie o jakichś „Ojcach chrzestnych czy innych „Chłopcach z ferajny”), ani kontrowersyjny („Tańcząć w ciemnościach” zdecydowanie odpada), ani wypełniony scenami erotycznymi. Połączenie cechy drugiej z trzecią oznacza, że podniebni widzowie nigdy nie obejrzą największego oskarowego faworyta! – „Tajemnicy Brokeback Mountain”.
01.03.2006 14:49
Jak podaje CNN, jest tylko jedna linia lotnicza –Virgin Atlantic, która nie boi się tych wszystkich zakazów i nakazów i ufa w inteligencję widzów. Dlatego otrzymała właśnie nagrodę za najlepszy podniebny repertuar kinowy od Stowarzyszenia Światowej Lotniczej Rozrywki. Jej szefowa Lysette Gaun z oburzeniem opowiada o praktykach konkurencji, polegających na wycinaniu z filmu wszystkich niewygodnych momentów i scen (opisane wyżej „zbrodnie” naprawdę miały miejsce). „Jak można brać czyjeś dzieło i je bezkarnie zmieniać? Ja nie miałabym śmiałości uczestniczyć w takim nonsensie!” – mówi oburzona.
A prawda jest taka, że rzeczywiście – pokaz każdego samolotowego filmu zaczyna się od informacji, że „został on dostosowany do potrzeb linii lotniczych i może różnić się od wersji kinowej”. Aż ciarki przechodzą po plecach, jeśli wyobrazić sobie „Capote’a” bez sceny mordu na rodzinie, „Miasto gniewu” bez masakry w samochodzie czy „Wiernego ogrodnika” bez przepięknego pierwszego zbliżenia głównych bohaterów. Steven Spielberg poszedł do końca – jego „Monachium” nawet zwiastun ma „nie-lotniczy”. Tylko George Clooney nie ma się czego bać – „Good Night and Good Luck” jest jakby nakręcony na potrzeby pasażerów 747.
Z drugiej strony – czy rzeczywiście powinniśmy się szefom linii lotniczych dziwić? Na pokładzie siedzą bowiem bardzo przypadkowi ludzie, którzy przecież mają prawo nie oglądać wybuchów, seksu, wieszania i mózgu na ścianie. Nie chodzi już nawet tylko o przysłowiowe „dzieciaki”, ale o całą resztę często przestraszonych, płacących dużo pieniędzy pasażerów, którzy nie chcą się zamartwiać, płakać, męczyć – chcą zapomnieć, że są w środku czegoś niebezpieczniejszego niż łódź podwodna.
Może po prostu należałoby lepiej dobierać filmy, niż brać „co leci” i potem ciąć to bezmyślnie? Co Wy o tym myślicie? Jesteście gotowi na „Alive – dramat w Andach” lecąc nad Andami?
Marta Moksa/Wirtualna Polska na podstawie serwisu CNN