"Córka". Wielka rola Colman. Nie powstrzymacie łez [RECENZJA]
Kiedy rozmawiałam kilka lat temu z Maggie Gyllenhall, aktorka wyznała, że ma na oku świetny tekst, który chce wykorzystać do swojego reżyserskiego debiutu. To była powieść "Córka" Eleny Ferrante, którą Gyllenhall z powodzeniem przeniosła na wielki ekran w ubiegłym roku. Teraz film z fenomenalnymi kreacjami Olivii Colman i Dagmary Domińczyk możemy zobaczyć w polskich kinach.
Leda Caruso (Olivia Colman) to 48-letnia profesor komparatystyki literackiej i tłumaczka, która wakacje postanowiła spędzić sama w Grecji, z dala od dorosłych już córek. Na miejscu spaceruje, czyta, chłonie promienie śródziemnomorskiego słońca i garściami czerpie z wolnego czasu. Błogie chwile przetykane lekturą zakłócają pewnego dnia głośni i uciążliwi sąsiedzi, swoimi okrzykami i natarczywym zachowaniem narzucający nowy rytm dnia.
Tymczasem w momentach między jawą a snem, odpoczywając na plażowym leżaku, Leda przypomina sobie czasy, kiedy dopiero zaczynała karierę naukową, a dzieci były jeszcze małe. Sentymentalne myśli napędza też obecność małej Eleny, córki Niny (Dakota Johnson) i jej chwilowe zniknięcie z plaży. Leda wspomina kilkuletni okres ze swojej młodości, kiedy postanowiła odejść od męża, zostawić dziewczynki pod jego opieką i żyć z innym naukowcem (Peter Sarsgaard).
ZOBACZ TEŻ: Zobacz: zwiastun filmu "Córka"
Ten czas, choć wydawałoby się to tak dawno temu, nie daje Ledzie spokoju, ani nie przynosi zapomnienia. Kim w tej konfiguracji jest zaginiona córka? Czy będzie nią może nowo poznana, targana wątpliwościami Nina, czy niczego nieświadoma, młodziutka Elena? A może któreś z jej prawdziwych dzieci?
Leda na urlopie wydaje się zdezorientowana w swoich uczuciach i emocjach, bo pierwszy raz od dawna może dłużej się zastanowić nad swoją sytuacją. W wiecznym pędzie i biegu przestała zauważać, że córki ją zbywają, dzwonią kurtuazyjnie, niezainteresowane, co się naprawdę dzieje u matki, co przeżywa i czego doświadcza. Czy ta uprzejma obojętność może być wynikiem opuszczenia córek w newralgicznym czasie dzieciństwa? Czy Leda popełniła nieodwracalny błąd?
Maggie Gyllenhaal mimo niewielkiego reżyserskiego doświadczenia (poza "Córką" to też jeden odcinek serialu "Homemade") udowadnia, że ma niesamowitego "nosa" do konkretnych aktorek i aktorów. Wie także, jak umiejętnie czytać dzieło literackie, bo z tekstu powieści wydobyła to, co naprawdę istotne.
Subtelnie podkreśliła niuanse i dała wybrzmieć poszczególnym sekwencjom. Mimo fizycznej nieobecności na ekranie wydaje się być wciąż na miejscu, czule zaprasza do świata Ferrante, do świata Colman i Johnson. Zupełnie nie powinno zatem dziwić, jaki sukces z tą kameralną historią osiągnęła.
Film po głośnej premierze na festiwalu w Wenecji, nie tylko zasłużenie zebrał dobre recenzje, ale doczekał się nominacji do Oscara dla Gyllenhaal za scenariusz adaptowany. Także Colman i Jessie Buckley (zagrała młodą Ledę) mają szansę na zdobycie statuetki w kategoriach aktorskich.
Warto podkreślić, że wrażenie w tym filmie robią nie tylko główne aktorki. Fenomenalnie wypadł także drugi plan, na którym błyszczy zarówno Dagmara Domińczyk (to świetny czas aktorki, która miała swój epizod też w ostatnim sezonie "Sukcesji"), Paul Mescal ("Normalni ludzie"), Jack Farthing ("Spencer") czy zawsze niezawodny Ed Harris.
Obraz bardziej niż o tytułowej córce traktuje o matce, a jego pięknie opowiedziana historia okazuje się być słodko-gorzkim studium samotności rodzica po wyfrunięciu dzieci z gniazda i odą do nowo odkrytej niezależności wieku dojrzałego. Możliwe, że jest też o czymś zupełnie innym i to też jest bardzo w porządku.
"Córka" w polskich kinach od 4 marca.