Czy da się dziś jeszcze kochać Antoniego Królikowskiego?
Ulubieniec publiczności, złoty chłopiec plotkarskich mediów, aktor i reżyser. Antoni Królikowski przez długie lata był na szczycie. Dziś z niego spadł. Na dobre?
Antoni Królikowski przez wiele lat bardzo skutecznie i umiejętnie płynął na fali sukcesu. Konsekwentnie budował swój image "niezbyt grzecznego chłopca" i z wielkim wyczuciem podsycał zainteresowanie swoją osobą. Wyraźnie nie spodziewał się, jak wielkim ciosem dla jego kariery okaże się wybryk z walką sobowtórów Zełenskiego i Putina. Czy zdoła się jeszcze podnieść po tęgim laniu, jakie zgotowały mu media, eksperci i ekspertki, a nawet wierna publiczność?
Cała rodzina na planie
Antoni Królikowski pochodzi z niezwykłej rodziny: wielodzietnej i pełnej talentów. Oboje jego rodzice zajmowali się aktorstwem i odnosili na tym polu spore sukcesy.
Jego matką jest Małgorzata Ostrowska-Królikowska, aktorka przez wiele lat związana zawodowo z Wrocławiem: tam kończyła szkołę aktorską i tam przez wiele lat występowała na deskach Teatru Polskiego. Ale szerokiej publiczności dała się poznać z zupełnie innej roli - od wielu lat, a wręcz od kilku dekad, występuje w popularnym "Klanie" jako Grażyna Lubicz.
Jego ojciec, zmarły w 2020 r., to Paweł Królikowski, jeden z bardziej popularnych i lubianych aktorów swojego pokolenia, a zarazem istny człowiek-instytucja polskiego środowiska aktorskiego. Publiczność zakochała się w nim przede wszystkim za sprawą roli Kusego, którą przez wiele lat grał w popularnym serialu "Ranczo". Można go było zobaczyć także w wielu innych słynnych produkcjach odcinkowych, takich jak np. "Na dobre i na złe" czy "Pitbull".
W środowisku ceniony był przede wszystkim za wieloletnią walkę o prawa aktorów i aktorek, którą toczył jako prezes Związku Artystów Scen Polskich. Do dziś wspominany jest z ogromną sympatią.
- Był aktorem zupełnie pozbawionym pozy i sztuczności. Natychmiast skracał dystans - mówi dziś reżyserka Kinga Dębska. - Uwierała go jego serialowa popularność. Był królem życia, był zabawny, rubaszny, z dużym dystansem do siebie. Brakuje go bardzo. Odszedł zdecydowanie za wcześnie.
Ale rodzice nie byli jedynymi osobami w otoczeniu dorastającego Antoniego, które wykonywały zawody aktorskie. Aktorem jest też jego stryj, brat Pawła, Rafał Królikowski, znany ze scen warszawskich teatrów, filmów Tomasza Koneckiego i Andrzeja Saramonowicza "Pół serio" i "Ciało", a także licznych seriali.
Film życia
Antoni to najstarsze dziecko Małgorzaty i Pawła Królikowskich. Urodził się w Łodzi w 1989 r. Po nim mieli jeszcze trójkę potomstwa: Jana, urodzonego w 1992 r., Julię, rocznik 1999 i najmłodszą, Marcelinę, która przyszła na świat w 2001 r.
Rodzeństwo aktora też próbuje swych sił w artystycznych zawodach. Młodszy brat jest kompozytorem muzyki filmowej. Jednym z jego najnowszych dzieł są utwory, które pojawiły się w nominowanej w tym roku do Oskara krótkometrażowej "Sukience". Julia także została aktorką i to… jeszcze przed urodzeniem. Życie połączyło się w jej przypadku z serialem: jej matka występowała w "Klanie" będąc z nią w ciąży, a po urodzeniu córki, z miejsca stała się ona jej dzieckiem także w serialu. Kasię Lubicz gra do dziś.
W rodzinnym życiu Królikowskich zdarzały się wspólne przedsięwzięcia artystyczne. Takim był nakręcony w 2010 r. krótkometrażowy film "Noc życia": wyreżyserował go Antoni, muzykę skomponował Jan, a dwie ważne role zagrali ich rodzice. To opowieść o maturzyście, który ucieka z własnej studniówki i błąka się całą noc po mieście, przeżywając dziwne i nieoczekiwane spotkania.
Film okazał się sporym sukcesem w obiegu festiwalowym. Królikowski zdobył za niego sporo nagród i laurów, wśród których najważniejsze było wyróżnienie w konkursie "Młode Kino Polskie" Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, za "poczucie humoru i przewrotne potraktowanie stereotypów".
Główną rolę w filmie zagrał Maciej Nawrocki, który dziś bardzo dobrze wspomina tę współpracę.
- Reżyserem na planie "Nocy życia" Królikowski był ambitnym, z własną wizją, z energią i miłością do kina, którą ma i miał zawsze ogromną - mówi aktor. - Zdarzyło się, że palnął coś głupiego, ale potem przeprosił. Bardzo się wtedy zaprzyjaźniliśmy, bo Antek jest dobrym człowiekiem.
Co ciekawe, w jednej z ważnych ról w filmie wystąpiła Joanna Opozda, która kilka lat później stanie się życiową partnerką Królikowskiego.
- Wydaje mi się, że to właśnie na planie się poznali - wspomina Nawrocki. - Joanna robiła na nim, i nie tylko na nim, wielkie wrażenie, ale w końcu jej rola w tym filmie właśnie na tym polegała. Nie spotykali się wtedy, ale sympatia w nich pozostała.
20 lat wcześniej
Ale Antoni Królikowski do czynienia z filmem miał już długo przed "Nocą życia". Jak przystało na dziecko dorastające w teatralnych garderobach i w przyczepach na serialowych planach, pierwszy raz na ekranie pojawił się już jako czterolatek.
Wystąpił wtedy w opartym na faktach filmie o dramatycznym i mrocznym epizodzie z historii NRD - sprawie przymusowych adopcji dzieci, których rodzice uciekli na Zachód. Film zatytułowany był "20 lat później", a wyreżyserował go Michał Dudziewicz. Głównego bohatera, mężczyznę, który odkrywa, że był ofiarą przymusowej adopcji, kreował Rafał Królikowski.
Potrzebny był chłopiec, który zagrałby go jako dziecko, w retrospektywnych scenach, dziejących się 20 tytułowych lat przed czasem akcji. Realizatorzy nie musieli długo szukać, skoro aktor grający główną rolę miał siostrzeńca w bardzo odpowiednim wieku.
To był oczywiście tylko zupełnie nieświadomy początek, który trudno na poważnie uważać za początek kariery Królikowskiego. Nie była nim chyba też jeszcze decyzja, żeby wybierając się do liceum, wybrać profil filmowy. To było XXI Liceum Ogólnokształcące im. Hugona Kołłątaja w Warszawie, które przyszła gwiazda skończyła w 2008 r.
Kolejne życiowe rozstrzygnięcia świadczyły już o tym, że Królikowski dobrze wie, co chce robić: wybrał studia na Wydziale Reżyserii Warszawskiej Szkoły Filmowej.
W tle i w mundurze
Marzenie o reżyserii to jedno, ale równolegle rozwijała się aktorska kariera Królikowskiego. Jej koleje wydają się dziś dość pogmatwane: zdarzały mu się występy w filmach ambitnych, artystycznych i role w projektach czysto komercyjnych. Grał w wielkobudżetowych filmach i w tasiemcowych serialach, kreował postacie historyczne i współczesne, komediowe i dramatyczne. Pojawiał się na prestiżowych festiwalach i na celebryckich ściankach.
Jeszcze jako nastolatek, uczeń podstawówki, pojawiał się w niektórych odcinkach popularnego serialu "Na Wspólnej". Musiał tam sobie wyrobić dobrą opinię, bo w kolejnych latach co i rusz wracał na plan. "Wiedźmy", "Twarzą w twarz", "Kryminalni" - to tylko niektóre seriale, w których zagrał.
Kiedy był już studentem, pojawiły się poważniejsze propozycje. To już nie były role "syna przyjaciółki matki" głównego bohatera, który pojawia się co szósty odcinek, pijąc herbatę w tle. To już były postacie, które miały coś więcej do powiedzenia: Kamil w "Czasie honoru" czy Rysiek Pelikan w "Agentkach". Ale najbardziej dał się poznać serialowej publiczności jako Kuba Milewicz w kolejnych sezonach serialu o domu nad rozlewiskiem.
Wschodzącą gwiazdą telewizji zainteresowało się kino. Zagrał Grzegorza Przemyka w biografii księdza Jerzego Popiełuszki w reżyserii Rafała Wieczyńskiego i to otworzyło mu drogę do kolejnych dużych projektów historycznych.
Wyraźnie było mu do twarzy w mundurze: zagrał powstańca w "Mieście 44", lotnika w "Dywizjonie 303" i - przeskakując kilka epok - sanitariusza, członka polskiego kontyngentu wojskowego w Iraku w "Karbali". Ukoronowaniem tego etapu jego kariery była rola historyczna, acz nie mundurowa - zagrał młodego Eugeniusza Bodo w filmie i serialu o życiu wielkiego przedwojennego gwiazdora, protoplasty dzisiejszych celebrytów.
Gangsterska szufladka z napisem "Vega"
Na dalszym ciągu kariery Antoniego Królikowskiego mocno zaważyła decyzja o rozpoczęciu współpracy z jedną z najbardziej znaczących, a zarazem kontrowersyjnych postaci w najnowszej historii polskiej kinematografii - Patrykiem Vegą.
To reżyser, który działa na własnych zasadach, nie korzystając w zasadzie z infrastruktury stworzonej na potrzeby polskiego kina, tworząc swoją własną "fabrykę" filmów i osobny nurt rodzimej kinematografii. Królikowski szybko stał się jedną z najważniejszych twarzy tego zjawiska za sprawą głównych ról w kilku filmach reżysera.
Zaczęło się od "niegrzecznego chłopca" polskiej sceny politycznej. Królikowski zagrał postać wzorowaną na Bartłomieju Misiewiczu w "Polityce" z 2019 r. Potem Vega dał mu szersze pole do popisu: najpierw został dzielnym policjantem - podkomisarzem Danielem Śnieżkiem w "Pętli" z 2020 r. Ale prawdziwą gwiazdą Vega zrobił go dopiero w nieco późniejszym "Bad Boyu".
Można było odnieść wrażenie, że to film wprost stworzony dla Królikowskiego - jest na ekranie w prawie każdej scenie, przechodzi kilka potężnych przemian: od drobnego kibola, przez trzęsącego miastem gangstera, do eleganckiego prezesa klubu piłkarskiego.
Na dodatek dokonuje niezliczonych spektakularnych przekroczeń: brutalna przemoc, wyuzdany seks, narkotyki. Królikowski w tym filmie stał się żywą definicją bohatera Vegi i symbolem jego specyficznego kina. A, przy okazji, chcąc nie chcąc wpadł do aktorskiej szufladki - bo czy postać gangstera w filmie Macieja Kawulskiego "Jak pokochałam gangstera", nie jest oczywistym pokłosiem przemocowych postaci z filmów Vegi?
I trudno powiedzieć, żeby najnowsza rola Królikowskiego - lekarza w filmie zatytułowanym, nomen omen, "Samiec alfa" - cokolwiek w tym względzie zmieniła.
"Złoty strzał" plotkarskich mediów
Tym bardziej że aktor ani trochę nie ucieka od celebryckiej otoczki swego zawodu, wyraźnie kreując na tej płaszczyźnie postać nieco podobną do jego ostatnich ekranowych kreacji: nie do końca grzecznego chłopca.
Królikowski chętnie angażował się w typowo celebryckie przedsięwzięcia, takie jak kolejne edycje najróżniejszych gwiazdorskich programów telewizyjnych: tańczył z gwiazdami, wykrywał wśród nich agenta, rywalizował w konkursie na temat Polski, z jedną ze swoich partnerek wpuścił kamerę do ich wspólnego życia. Ostatnio natomiast płynął przez Atlantyk.
Plotkarskie media z miejsca go pokochały i wyczuły, że będzie "złotym strzałem". Osobą nieschodząca z ich łamów za sprawą swoich kolejnych związków, dramatów, wyskoków i skandali. I rzeczywiście: nie pomyliły się ani trochę.
Królikowski niemal z upodobaniem dostarczał kolejnych tematów. Zmieniał partnerki jak rękawiczki, a każdy z jego związków miał ogromny plotkarski potencjał. Romansował z aktorkami, modelkami, celebrytkami. Wśród jego partnerek były m.in. Laura Breszka, Katarzyna Sawczuk, Julia Wieniawa. W 2020 r. związał się z dawną znajomą z planu filmowego, Joanną Opozdą. Latem ubiegłego roku wzięli ślub.
Ale nie chodzi tylko o ilość tych związków. Królikowski wiedział, jak wykorzystać ich potencjał i umiejętnie karmił plotkarskie media kolejnymi zwrotami akcji. A to jedna z jego partnerek romansowała z popularnym gwiazdorem, a to inna po rozstaniu z Królikowskim związała się z jego młodszym bratem.
Kolorowe media go pokochały i wybaczały wszystko. Nawet takie kuriozalne wybryki jak występ na premierze filmu "Bodo". Aktor nie ukrywał swojego znudzenia i braku zainteresowania samym filmem i mediami.
Nie miał najmniejszego zamiaru odpowiadać na żadne pytania o swój występ, dziennikarze i dziennikarki zdołali z niego wycisnąć tylko kilka nic nieznaczących zdań: "Męczą już mnie te pytania. Nie wiem, co mam mówić. Pieprzę takie głupoty. Słuchajcie, idźcie do kina, zobaczcie. Warto i tyle."
"Bad boy" wycofuje się i przeprasza
Źle zaczęło się dziać dopiero kilka tygodni temu, kiedy na jaw wyszedł kolejny zwrot w prywatnym życiu Królikowskiego. Rozstał się z Joanną Opozdą i to, jak wskazują kolejne ujawniane szczegóły, już kiedy była z nim w ciąży. Do sądu wpłynął pozew rozwodowy, a aktor ma już kolejną partnerkę - tajemniczą prawniczkę. Nienaruszalny do tej pory blask popularności i sympatii wobec Królikowskiego zaczął nieco blednąć.
Ale tak naprawdę miarka przebrała się dopiero kilka dni temu, kiedy "niegrzeczny chłopiec" postanowił zabawić się naprawdę niegrzecznie i niesmacznie. I okazało się, że przekroczył granicę.
O co poszło? Zaczęło się dość niewinnie i zgodnie z imagem "bad boya", który Królikowski pielęgnuje co najmniej od czasu ról u Vegi. Jego kolejnym wcieleniem miała być rola ambasadora i gospodarza Royal Division, nowej federacji organizującej pokazowe walki. Samo w sobie nie byłoby to jeszcze żadnym przekroczeniem i całkiem nieźle mieściłoby się w profilu popularnej gwiazdy gangsterskiego kina.
Rzecz jednak w czym innym: główną atrakcją gali otwarcia nowej federacji miał być pokazowy pojedynek między… sobowtórami przywódców Ukrainy i Rosji, Wołodymyra Zełenskiego i Władimira Putina. Tego było już zdecydowanie za wiele.
W obliczu bestialskiej inwazji Rosji na Ukrainę coraz większej ilości informacji o rosyjskich zbrodniach wojennych i niemal masowego polskiego zaangażowania w pomoc uchodźcom z Ukrainy, robienie żartów i dużych pieniędzy na czymkolwiek, co nawiązywało do tragedii dziejącej się za polską granicą, było nie do przyjęcia. Emocje dotyczące tej sprawy trafnie i zwięźle wyraził komentujący ją dla WP Adam Grzesik, ekspert w dziedzinie marketingu.
- Z czysto marketingowego punktu widzenia ten pomysł wydaje się nawet dość interesujący, mocno nawiązujący do tego, co jest dziś popularne na Zachodzie, a zwłaszcza w USA - mówił kilka dni temu. - Ale biorąc pod uwagę kontekst: to, co się dziś dzieje w Ukrainie i jak do tego podchodzi polskie społeczeństwo, trudno ocenić ten projekt inaczej, niż jako skrajnie nietrafiony, jeśli nie wręcz niesmaczny. Polki i Polacy wykazują się wielkim współczuciem i empatią wobec ofiar rosyjskiej inwazji na Ukrainę i jest oczywiste, że nie zaakceptują akcji marketingowych odnoszących się w taki sposób do tej sprawy.
Szybko okazało się, jak wiele miał racji: nie zaakceptowali. Na aktora-celebrytę spadła prawdziwa lawina krytyki, a nawet hejtu. Pod jej wpływem najpierw próbował się tłumaczyć, a koniec końców wycofał się z wszystkiego i już tylko przepraszał.
Kochać Królikowskiego
Dziś jego dawni znajomi zdają się kierować szlachetną zasadą, że nie kopie się leżącego.
- Nie oceniam jego aktywności w mediach - zastrzega Maciej Nawrocki. - Ten element współczesnego życia społecznego: ocenianie, uznaję za wyjątkowo durny, szkodliwy i zwykle kompromitujący.
Aktor przypomina swoją opinię o przyjacielu: "Antek to dobry człowiek".
Aleksandra Domańska, aktorka, która nieraz spotykała się z Królikowskim na planie, też jest daleko od jednoznacznego potępiania go.
- Uważam, że każdy jest odpowiedzialny za siebie i każdy powinien dążyć do bycia jak najlepszym człowiekiem - mówi. - Każdy powinien brać pełną odpowiedzialność za swoje czyny i decyzje. Uciekamy od sytuacji trudnych, bolesnych, a to właśnie tam czeka na nas uzdrowienie. Jeżeli potrafimy trzeźwo i świadomie spotkać się ze sobą w swoim bólu i rozpaczy doznamy oczyszczenia. Życie to nie "good vibes only", jak sprzedaje nam narracja kapitalizmu. W naszej naturze jest popełnianie błędów i w tym nie ma nic złego. Wszyscy je popełniamy. Pytanie co z tym dalej zrobimy. Codziennie wkładam bardzo dużo pracy w to, żeby być wyrozumiałą i dobrą osobą dla innych, ale przede wszystkim dla siebie. Bo ode mnie wszystko się zaczyna. Jeśli pokocham siebie, to pokocham też drugiego człowieka.
Czy da się dziś jeszcze kochać Antoniego Królikowskiego? Czas pokaże.