Czy mili faceci mają szansę w Hollywood?
Podobno istnieje takie amerykańskie powiedzenie, że 'mili faceci są ostatni na mecie' ("Nice guys finish last"). Okazuje się jednak, że nie musi to być prawda.
Na rynku amerykańskim właśnie ukazała się biografia Rona Howarda (zdj. AFP)* - bardzo utalentowanego i z pewnością odnoszącego wielkie sukcesy w Hollywood reżysera* takich hitów jak "Apollo 13", za który był on nominowany do Złotego Globu i "Piękny umysł", za który miał szansę na Oscara.
Autor książki pt. " "Ron Howard: From Mayberry to the Moon ... and Beyond" Beverly Gray twierdzi, że Howard dlatego wart jest biografii, gdyż przy całym wielkim sukcesie, jaki odniósł, pozostaje on przemiłym i bardzo 'normalnym' człowiekiem. Czyli - nie trzeba być potworem, by dostać się do pierwszej ligii.
Być może różnica między nim, a innymi hollywoodzkimi twórcami (nie są oni wymienieni podobno wprost, ale 'wszyscy wiedzą o kogo chodzi') bierze się stąd, że Howard pochodzi z Hollywood - tu się urodził i wychował w rodzinie aktorskiej, zna ten biznes od podszewki, wiele widział i wiedział, czego można się spodziewać, wchodząc w paszczę lwa.
Gray z satysfakcją i pewną ulgą zauważa, jak zwyczajne, spokojne i dalekie od gwiazdorskiego blichtru życie prowadzi reżyser. Może to być bowiem dla wszystkich miłych ludzi pocieszające - nie trzeba być łajdakiem - wystarczy być profesjonalistą...
źródło: CNN