Do polskich kin wchodzi film "Glass". Byliśmy na nim, wy już nie musicie [RECENZJA]
Film "Glass" ledwo wszedł do polskich kin i już budzi skrajne emocje. Obejrzeliśmy go za was.
Komiksy, niegdyś pochowane gdzieś na dolnych półkach i poupychane po szufladach, dzisiaj stoją wyeksponowane obok telewizora i winylowych płyt. Z perspektywy tych kilkudziesięciu lat, gdy Stan Lee i Jack Kirby kładli podwaliny pod sukces wydawnictwa Marvel, nierzadko mówi się o opowieściach komiksowych jako o ponowoczesnej mitologii. Czy słusznie?
M. Night Shyamalan, kręcąc przed prawie dwudziestoma laty bez mała znakomitego "Niezniszczalnego", film balansujący na granicy kina antysuperbohaterskiego, może nie tyle antycypował późniejsze blockbusterowe sukcesy przeniesionych na ekran opowieści komiksowych (ba, wtedy mało kto wierzył, że podobne rzeczy mogą wypalić), co zastanawiał się nad kwestią samej roli medium w szerszym ujęciu kulturowym. Oczywiście na potrzeby swojego dzieła dopuszczając możliwość, że w każdej historii o pelerynach i maskach jest ziarno prawdy.
Dwie dekady później Shyamalan niby kontynuuje swoje rozważania o niemałym potencjale, lecz zdaje się umyślnie przymykać oko na zmiany, które przez ten czas zaszły, zarówno na arenie komiksowej, jak i filmowej, a jego refleksje o charakterze meta- bywają z dzisiejszej perspektywy kuriozalnie ignoranckie lub zwyczajnie naiwne. Zresztą cały "Glass" jest rozpięty pomiędzy analitycznymi rozważaniami na temat, chociażby, struktury fabularnej i narracyjnej historii komiksowych, a niechlujnie napisanym thrillerem nastawionym na doraźny efekt, jakby chciano naprędce zlepić coś, do czego przypnie się atrakcyjną marketingowo etykietkę kina kultowego.
Po paru przyzwoitych filmach z niższym budżetem, które pozwalały sądzić, że Shyamalan odnalazł swoją ścieżkę, ten znowu bełkocze, rozplanowując naniesione na nierówny, mający ogromne problemy z tempem film kolejne fabularne przewrotki. Bo "Glass" ostatecznie dałoby się opisać jako podręcznikowy przykład gry na chybił-trafił, gdzie nieprzemyślane, rozpisane na kolanie linijki scenariusza poprzetykane są niezłymi scenami akcji czy, z rzadka, błyskotliwymi dialogami.
Bodaj najlepsze jest pierwsze dwadzieścia minut, kiedy po latach David Dunn, tytułowy niezniszczalny (nareszcie odprężony Bruce Willis), regularnie patroluje ulice jako lokalny superbohater, który bije po głowach złodziei aut i łapie włamywaczy. Dość prędko los zderza go z ze znanym ze "Split", cierpiącym na dysocjacyjne zaburzenia tożsamości Kevinem (w mnogiej roli ponownie wystąpił James McAvoy), seryjnym mordercą, którego dominująca osobowość, Bestia, to niemalże personifikacja animalnego zła.
Po efektownym mordobiciu obaj trafiają do zakładu psychiatrycznego, gdzie czekają na nich kolejne osoby dramatu: charyzmatyczna lekarka (Sarah Paulson) utrzymująca, że potrafi przegnać ich urojenia o wyjątkowości oraz, rzecz jasna, tytułowy Glass (przerażająco, ale zgodnie z planem niezadbany Samuel L. Jackson), również znany z filmu sprzed dziewiętnastu lat. Za murami szpitala rozgrywa się główna intryga, pełna roszad, forteli i owych niekiedy interesujących, lecz częściej, niestety, miałkich i nużących rozmyślań, które stanowiły swojego czasu o unikalności "Niezniszczalnego", ale, powtórzone, do tego z pośledniejszym materiałem scenariuszowym, wydają się zjełczałe.
Shyamalan znowu w centralnym punkcie warstwy treściowej stawia pytanie, czy faktycznie Dunn, Bestia i Glass to jednostki niemalże nadludzkie, czy to jedynie figiel losu, tyle że sam wydaje się mało przekonany, że kolejny raz uda mu się kogokolwiek zwieść. O trzecim, chyba najbardziej dyskusyjnym akcie z przyczyn oczywistych jedynie się zająknę, wyrażając tylko mieszankę podziwu i zażenowania dla zmyślnego zbagatelizowania kluczowej przecież kulminacji, który to efekt psuje cokolwiek mętny finał.
Shyamalan utrzymuje, że to jego ostatnie słowo w tym temacie. Oby tak było. "Glass" to w żadnym wypadku zły film, miejscami jest autentycznie intrygujący, ale rozczarowuje jako zwieńczenie trylogii, której realizacja zajęła tyle czasu, że jedni aktorzy zdążyli dorosnąć, a inni osiwieć.