Doskonały pomimo niedoskonałości

Roland Emmerich nie bez powodu nazywany jest w Hollywood „Master of disaster”, czyli królem filmowego zniszczenia. Jak nikt inny potrafi w wizualnie niezwykły sposób ukazać niszczycielskie siły natury. Co prawda każdy jego film jest przykładem przerostu formy (efekty specjalne) nad treścią, ale właśnie w „2012” o nic innego nie chodzi.

09.07.2010 12:07

Nie ma na świecie już chyba nikogo, kto by nie wiedział czym jest proroctwo starożytnych Majów dotyczące magicznej liczby 2012. 21 grudnia 2012 roku kończy się kalendarz tej wymarłej cywilizacji, a z nim początek nowej ery, która rozpocząć się ma od… zagłady istniejącego świata. Mistrz filmów katastroficznych nie mógł przejść obojętnie koło tego tematu. Emmerich zniszczył już Ziemię wielokrotnie – w „Dniu Niepodległości” przy pomocy statków Obcych, w „Godzilli” przy pomocy potwora, w „Pojutrze” pomogła mu w tym zmienna pogoda i epoka lodowcowa. To wciąż było jednak za mało.

W filmie sensownie wyjaśniono przyczynę zagłady świata, która pokrywa się z poglądami naukowców oraz wizjonerów. Zmiany na Słońcu doprowadzają do przesunięcia biegunów magnetycznych Ziemi. To z kolei prowadzi do pęknięć płyt tektonicznych, czyli innymi słowy dochodzi do wielkich trzęsień ziemi, wybuchów wulkanów oraz powstania gigantycznych fal tsunami. Nic więc dziwnego, że w filmie „2012” mamy zaprezentowane chyba wszystkie możliwe katastrofy, prócz pogodowych, bo te Emmerich już wyeksploatował w filmie „Pojutrze”. Miłośnicy gatunku odnajdą tutaj niszczycielskie siły znane m.in. z filmów „Trzęsienie ziemi”, „Wulkan”, „Titanic” czy też „Tragedia Posejdona”.

Film jest niesamowitym, wizualnym widowiskiem. Efekty specjalne zostały bowiem przygotowany perfekcyjnie – „2012” to bez wątpienia najlepiej wykonany film katastroficzny w dziejach kina. Nie sposób odróżnić, które sceny… …zostały nakręcone w rzeczywistości, a które powstały na ekranach komputerów. Widoki są spektakularne i wbijają w fotel.

Temat zagłady ludzkości był dla Emmericha pretekstem by przemycić filozoficzne i polityczne przemyślenia. Podczas gdy tworzenie katastrof wychodzi reżyserowi perfekcyjnie, tak pozostałe elementy filmu są często… hmm… katastrofalne. Z filmu dowiadujemy się takich banałów jak to, że kataklizm uda się przetrwać tylko wtedy, jeśli ludzie o różnej narodowości, rożnej rasie i religii się zjednoczą, a także tego, że przetrwa ten… kto ma więcej pieniędzy. Smutne, ale jakie prawdziwe. Niestety nie zabrakło amerykańskiego patosu, który jest chyba stałym elementem filmów Emmericha.

Sporym minusem „2012” są nudni, nijacy główni bohaterowie. Jackson Curtis, którego zagrał John Cusack, jest typowym Amerykaninem, który w obliczu zagłady świata chce uratować swoje dzieci i byłą żonę. Jest przy tym nieprawdopodobnym szczęściarzem, któremu w czasie całego filmu kilkadziesiąt razy śmierć niemal zaglądała w oczy – Curtis wychodził jednak z każdej opresji bez żadnego zadraśnięcia. Niezrozumiała jest też obojętność owych bohaterów wobec totalnej zagłady świata. Zachowują się na ekranie tak, jakby wybuchł jedynie pożar w kuchni. To nic, że dalsi krewni i znajomi nie żyją, a cały dom - wróć! - cała dzielnica, miasto, region, a nawet kontynent przestał istnieć. Spośród bohaterów na uwagę zasługują jedynie postacie drugoplanowe – zwłaszcza zabawny Rosjanin Yuri, obłąkany dziennikarz radiowy Charlie Frost czy też doradca prezydenta Carl Anheuser.

Podsumowując, „2012” to film niezwykły dla miłośników widoku zniszczeń na ekranie. Nie należy oczekiwać po nim odkrywczej fabuły, należy przymknąć oko na naprawdę wiele nieprawdopodobnych sytuacji. Po wyjściu z kina zapewne niejeden widz zada sobie pytanie: co Emmerich stworzy kolejnym razem? Po tym wszystkim, co zobaczyliśmy w „2012”, reżyserowi pozostało już chyba tylko ukazanie eksplozji planety Ziemi.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)