„Dzieciństwo wodza”: jak rodzą się imperialiści i tyrani
„Dzieciństwo wodza” niby opowiada o czasach I wojny światowej. W rzeczywistości jednak okazuje się trafionym - i niepokojącym - komentarzem do współczesności. Podczas projekcji mniej przejmuje się tym, co dzieje się w świecie przedstawionym, niż tym, co rozgrywa się poza budynkiem kina, w którym siedzimy.
Jak to się stało, że takie osoby jak Donald Trump czy Władimir Putin, są dziś tu, gdzie są? Co ich ukształtowało, jacy ludzie na nich wpływali? To pytania, które zadajemy sobie wyjątkowo często. W czasach względnego spokoju imperialistyczne zakusy niektórych przywódców brzmią niedorzecznie, a są jak najbardziej serio. Skąd się wzięły? - to pytanie, które zadaje sobie w tym filmie reżyser. Zamiast odpowiedzi daje nam możliwość prześledzenia dzieciństwa kogoś, kto na wodza z imperialistycznymi zakusami wyrośnie.
To inteligentne, choć wykalkulowane kino, którego klimat uwodzi od początku. Młody reżyser (w chwili gdy nakręcił „Dzieciństwo wodza” miał 28 lat) wie, jak stworzyć atmosferę niepokoju, ale nie jest to niepokój biorący się z szalejącej dookoła bohaterów wojny. Akcja rozgrywa się najczęściej we wnętrzach, w których nie słychać strzałów ani wybuchów, nie widać rannych ani zabitych. Bohaterem jest mały kilkuletnie chłopiec o twarzy cherubinka i złotych włosach. Jest synem amerykańskiego dyplomaty (Liam Cunningham z „Gry o tron”), który wychowuje go z żoną (Bérénice Bejo, znana z „Artysty”). Między małżonkami panują mało namiętne stosunki. Patriarchat ma się świetnie - wiemy, kto sprawuje władzę. Z drugiej strony - będąc bliżej dziecka matka doskonale potrafi go wykorzystać do tego, by zademonstrować swoją pozycję. W domu, w którym mieszkają, toczy się gra, przeciwko której mały w pewnym momencie się zbuntuje.
I właśnie ten bunt jest w tym filmie kluczowy. Małoletni bohater regularnie sprawdza, na co może sobie pozwolić i jaka spotka go kara. Działa tak na płaszczyźnie fizycznej, obrzucając kamieniami ludzi wychodzących z kościoła, policzkując matkę, jak i symbolicznej - odmawiając przeprosin czy podważając istotę modlitwy. Jego demoniczne oblicze objawia się coraz wyraźniej, a bezradność otoczenia każe zadać pytanie o możliwość zapanowania nad rodzącym się na naszych oczach złem.
Corbet zastanawia się też nad jego genezą. Chłopiec pochodzi z nieprawego łoża, więc rodzi się kolejna wątpliwość: czy gniew i bunt ma wpisane w genotyp, czy też nabył je na drodze wychowania. A jeśli tak, komu przekaże je dalej - dzieciom, które spłodzi, czy tym, które będzie przysposabiał do życia? Czy ta sztafeta jest w ogóle możliwa do przerwania?
Nieoczekiwanie „Dzieciństwo wodza” trafia we współczesne niepokoje. Jednocześnie podważa obraz dzieciństwa, jaki znamy z kina. Tutaj z niewinności i czasu beztroski nie zostaje nic. Dzieciństwo to czas tresury: uczenia się wciąż nowych reguł, podlegania dorosłym, stosowania się do praw, które ich nie obowiązują. Corbet zostawia nas więc z niepokojącą refleksją: czy taki stan rzeczy obowiązuje do dziś i produkuje jednostki zawzięte jak bohater filmu? Kultura dopełnia naturę. Paradoksalnie, w „Dzieciństwie wodza” zabrakło właśnie naturalności. To film tak podporządkowany scenariuszowi, że czasami aż sztuczny. Brakuje w nim wentyla, oddechu, przerwy. Ale i tak robi wrażenie.