Emir Kusturica: ''Titanica'' zrobiłbym z punktu widzenia kucharza
Emir Kusturica, słynny reżyser i trzykrotny zdobywca Złotej Palmy w Cannes, opowiada nam o swojej młodości, o życiowych refleksjach, spojrzeniu na kino i o fascynacji Titaniciem. „Inspiracje należy czerpać z codziennych sytuacji; być pełnym życia, a nie hollywoodzkiego gówna. Dopiero wtedy możesz robić film, zamiast go jedynie projektować. Od blockbusterów bardziej wolę artystyczne kino. Hollywoodzkie produkcje wysyłają widzom komunikat, że są idiotami”- opowiada twórca „Czasu Cyganów”.
Emir Kusturica gościł niedawno w Polsce wraz ze swoim zespołem The No Smoking Orchestra. Na wywiad zgodził się pod warunkiem, że pojawią się w nim pytania dotyczące jego autobiograficznej książki „Gdzie ja jestem w tej historii?”. To świetny pretekst do rozmowy o jego filmach i karierze. Pada w niej zdanie o tym, że kawa jest dobrym środkiem do osiągnięcia porozumienia, w związku z tym podarowałem Kusturicy saszetkę kawy i polskie piwo. Potem dowiedziałem się, że reżyser filmu „Arizona Dream” nie pije alkoholu. Jeżeli zaś chodzi o kawę, zapewnił, że skorzysta z niej w samolocie.
Rozmowa miała miejsce w hotelowej restauracji przy stoliku, gdzie siedzieli też pozostali muzycy z jego kapeli. Było głośno i radośnie, panowała tam atmosfera jakby żywcem wzięta z filmów słynnego reżysera. Postanowiłem więc rozpocząć ją od pytania o innego mistrza kina, który bardzo wpłynął na Kusturicę i któremu również bliskie były radosne, groteskowe i biesiadne klimaty. Na koniec rozmowy powiedziałem mu, że jego książka jest jak Josip Tito, to znaczy… wspaniała. Nawiązałem tym samym do treści jego książki. Zaśmiał się i odparł: „Dzięki".
MICHAŁ HERNES: Znajomy Federico Felliniego zarzucił mu swego czasu kłamstwo. Reżyser „Osiem i pół” odparł na to: Ukradłeś mi moje wspomnienia.
EMIR KUSTURICA (śmiech): W filmie „Underground” jeden z bohaterów wypowiada bardzo prawdziwe zdanie, że nigdy nie wolno wierzyć kobiecie, która kłamie. Kiedy byłem młody, kobiety często mówiły mi, jak pięknie konfabuluję. Ludzie uwielbiają słuchać kłamstw, ale takie słowa nie są w porządku. Zwłaszcza, że rodzą dylematy natury moralnej i etycznej. Z drugiej strony opowiadanie nieprawdy czasem bywa w twoim interesie. Chociaż… gdy kłamiąc, mówisz komuś, że jest w porządku gościem, czynisz coś dobrego. Ten przykład dowodzi, że nie możemy żyć tylko prawdą. Cały świat, w którym istotną rolę odgrywa współczesna technologia, opiera się na tym, że ludzie wolą fikcję. Tymczasem w czasach antycznych filozofowie uznawali imitację za kłamstwo. Mówiąc szczerze, bardzo trudno jest wychwycić i zdefiniować różnice między konfabulacją a prawdą. Historia pokazuje, że politycy zawsze kłamią, żeby
osiągnąć upragniony cel i dojść do władzy. Pamiętajmy jednak, że zdarza się to również zwykłym obywatelom. Osobiście staram się kłamać najmniej jak to możliwe i kreować jak najwięcej iluzji.
Kłamstwa kłamstwami, ale pewnych spraw lepiej nie pamiętać.
Faktycznie czasem najlepiej jest zapomnieć. Uważam, że wszyscy ludzie, którzy są mniej lub bardziej normalni, posiadają zdolność wypierania złych wspomnień. Gdybyś przez cały czas musiał się konfrontować z wszystkimi wydarzeniami ze swojego życia, stałbyś się psychopatą i miałbyś mętlik w głowie. Trudno zachować zdrowy rozsądek, zderzając się z takimi traumami.
(fot. AFP)
Rozpoczynając pracę nad swoją autobiograficzną książką, „Gdzie ja jestem w tej historii?”, musiał pan powrócić do swojej przeszłości, nawet do tej bolesnej.
Jest wielka różnica między składaniem raportu z czegoś, a pisaniem pierwszej strony powieści. Możesz ją rozpocząć od zdania: „dawno temu w…”, albo zacząć coś dostrzegać. Moje spojrzenie na sztukę sprowadza się do kierowania swojej uwagi na przeszłość, czyli na to, co wydarzyło się wczoraj. Właśnie dlatego piosenka „Yesterday” stała się jednym z największych hitów. Każdy z nas przeżył przecież jakieś „wczoraj’; to w pewnym sensie okładka przeszłości. Warto przyjrzeć się temu, w jaki sposób pracują współcześni konstruktorzy i jak nawiązują do bliskości przemijania. Co chwile powstają samochody i meble utrzymane w klimacie retro, które bardzo kochamy, jest ich więc coraz więcej.
Wciąż obserwuje pan i słucha zwykłych ludzi pijących piwo, o których napisał pan w swojej książce?
Oczywiście, bardzo to lubię. Mała rewolucja, której dokonali w europejskim kinie wielcy czescy reżyserzy, tacy jak Jiří Menzel i Miloš Forman, tkwi w odpowiedzi na to pytanie. Zainspirowali mnie do wyreżyserowania filmu o zwykłych ludziach. Co prawda dokonałem wielu rzeczy, które czynią mnie w oczach innych człowiekiem sukcesu, ale nigdy nie traktowałem tego poważnie. Z tego powodu ciągle gram muzykę i chcę poznawać nowe osoby. Chcę dzielić z nimi swoje przeznaczeni i zbliżyć się do ludzkości najmocniej, jak to tylko możliwe.
To bardzo bezpretensjonalne podejście do życia, które ogromnie mi się podoba. Czy wciąż ma pan w domu model Titanica, o którym wspomina pan w „Gdzie ja jestem w tej historii?”?
Nie, ale w domu mam dużo sklejanych łodzi. Nigdy nie przestałem tego lubić.
Dlaczego w młodości tak ważny był dla pana Titanic?
Hollywoodzki film wywołał we mnie lęk związany z katastrofą tego statku. Jako dziecko obawiałem się, że woda, która przedarła się do niego, zaleje kuchnie, w której spałem, ponieważ mieszkaliśmy w bardzo małym apartamencie. Przezwyciężyłem strach, budując model Titanica.
Co sądzi pan o filmie opowiadającym tę historie, który wyreżyserował James Cameron?
Mam co do niego ambiwalentne uczucia. Język tej produkcji jest bardzo dramatyczny i jasny, ale od blockbusterów bardziej wolę artystyczne kino. Hollywoodzkie produkcje wysyłają widzom komunikat, że są idiotami. Nie podoba mi się to. Szanuję jednak każdy sukces, nawet blockbustera.
Patrząc na media i internet, można odnieść wrażenie, że zawarte w nich informacje także tworzy się z myślą o idiotach.
Internet ma swoje dobre i złe strony. Media społecznościowe służą obserwowaniu ludzi, to ostateczny etap koncepcji George’a Orwella. Internet posiada też swoje polityczne oblicze, ale nie zawsze znajduje się ono w rękach tych, którzy się tobie przyglądają. Można go używać do wszystkiego, ale nie do tego, w co wierzą i co myślą obserwatorzy.
To prawda. Chciałbym jednak wrócić do Titanica. Gdyby zrobił pan film opowiadający o tej historii, jak by ona wyglądała?
Zaprezentowałbym ją z punktu widzenia kucharza, albo kogoś równie mało istotnego i pozornie mniej ciekawego niż przepiękne pary. Ta perspektywa byłaby o wiele ciekawsza.
W młodości panu i pańskim kolegą z Goricy miłość kojarzyła się z amerykańskimi filmami.
Nie podobali nam się bohaterowie, którzy dyskutowali na ważne tematy w czasie sikania w toalecie, a przy innej okazji wyznawali sobie miłosne uczucia. Dla nas liczyła się miłość wywołująca cierpienie, nie zaś takie bzdury. Cechowało nas bardzo funkcjonalistyczne podejście do życia. Na przeszkodzie do szczęścia i relaksu stawał nam społeczny kontekst naszego żywota. Większość z nas była biedna i odnosiliśmy wrażenie, że jesteśmy wykluczeni ze społeczeństwa. Z tego powodu czuliśmy się jak wilki- nieustannie znajdowaliśmy się w grupie, która walczyła o sprawiedliwość i bazowała się na niepopularnych pomysłach.
(fot. AFP)
W swoje książce, „Gdzie ja jestem w tej historii?”, porównał pan miłość do tworzenia filmów.
To prawda. Miłosne uczucie, podobnie jak filmy, rodzi się z mistycznej ciszy między słowami i snami. Osobiście wierzę, że kino wciąż posiada w sobie pozytywną moc, która jest w stanie zaangażować twoje człowieczeństwo do czynienia dobra. Właśnie dlatego jestem reżyserem filmowym. Kino oferuje ci szanse na otrzymanie katharsis i sprowadza widzów na właściwą drogę. Analogicznie jak starożytni Grecy, którzy w ramach Dionizji Wielkich organizowali procesje i częstowali ludzi winem. To samo dzieje się z małpami - zawsze upijają się jesienią, jedząc sfermentowane owoce. Powtarzam: ludzie potrzebują katharsis.
To zabawne, że wino powstało przed ludźmi.
Dokładnie, jest od nas starsze, narodziło się same z siebie. Dopiero później ludzie nauczyli się je samodzielnie wytwarzać, na podstawie obserwacji natury.
Mówił pan o katharsis, ale jak je wywołać? Jakich historii pan poszukuje?
Muszą być dość dziwaczne i paradoksalne, a zarazem posiadać w sobie niebanalny konflikt.
Powinny być bliskie klimatowi filmów Federico Felliniego?
Tak, Fellini należy do wąskiego grona wybitnych dwudziestowiecznych artystów i nieustannie mnie inspiruje.
W swojej książce wspomina pan, jak to miał pan problem z obejrzeniem jego filmu „Amarcord”, choć bardzo panu na tym zależało.
To prawda, z różnych względów nie mogłem go obejrzeć do końca i kilkukrotnie na nim zasypiałem. Wytworzyła się wtedy swego rodzaju bariera. Gdy ją pokonałem, stałem się reżyserem. „Amarcord” był dla moich filmów tym, czym dla wszechświata Wielki Wybuch.
Ma pan filmy, na które czeka pan obecnie równie mocno?
Lubię je oglądać i staram się znajdować na to czas. Tworzenie filmowych produkcji nie oznacza jednak, że musisz zapoznawać się z kolejnymi tytułami. Inspiracje należy czerpać z codziennych sytuacji; być pełnym życia, a nie hollywoodzkiego gówna. Dopiero wtedy możesz robić film, zamiast go jedynie projektować. Na szczęście wciąż mam w sobie energię.