Fajnie jest być najlepszym
Rozmowa z Dariuszem "Tygrysem" Michalczewskim, mistrzem świata w boksie zawodowym.
Cezary Kowalski: Czy żałował pan kiedyś, że został bokserem?
Dariusz Michalczewski: Nigdy. Wszystko co mam, osiągnąłem dzięki boksowaniu. Być może, gdybym nie zajął się sportem, marnie bym skończył.
C.K.: Po wyjeździe z Polski nie powodziło się panu najlepiej...
D.M.: Pierwsze miesiące w Niemczech były bardzo ciężkie. Jedliśmy z żoną i synem makaron, bo był najtańszy. Mieszkaliśmy w malutkiej garsonierze, w której mieściła się również moja "sala treningowa". To był pokój, w którym spałem. Odsuwałem jedynie podczas ćwiczeń wersalkę.
C.K.: Nie miał pan chwil zwątpienia?
D.M.: Miałem, to jest naturalne. Trzeba jednak umieć wmówić sobie, że będzie lepiej. Nauczyłem się myśleć pozytywnie. Poza tym jestem twardy.
C.K.: Po co wyjeżdżał pan z Polski?
D.M.: Miałem w kraju wszystko, ale lubię przygody i niekonwencjonalne zachowania. Poza tym, przyznaję, uległem namowom żony Doroty.
C.K.: Teraz chyba pan nie żałuje?
D.M.: Nigdy nie żałowałem. Dzięki tej decyzji zostałem zawodowym mistrzem świata. Poznałem wielu wspaniałych ludzi. Zarobiłem mnóstwo pieniędzy. Jestem szczęśliwym człowiekiem.
C.K.: W Niemczech jest pan lubiany, ale traktuje się pana jednak jako obcokrajowca. W Polsce nie wszystkim podoba się natomiast, że przed pana walkami na maszt wciągana jest niemiecka flaga w rytm niemieckiego hymnu...
D.M.: Wiem, że w Polsce niektórzy uważają mnie za zdrajcę. Nie mam zamiaru się tłumaczyć. Wyjazd z Polski i przyjęcie obcego paszportu to jeszcze nie zbrodnia. Tysiące ludzi tak robiło i robi. Czuję się Polakiem, a także trochę Niemcem. Mogę mieszkać w Warszawie, Gdańsku czy w Hamburgu. Żyjemy w wolnej Europie. Ważne jakim jesteś człowiekiem, a nie gdzie mieszkasz. Przyznaję jednak, że czasem robi mi się przykro.
C.K.: Podobno lubi się pan dobrze zabawić...
D.M.: Uwielbiam pójść w tango po walce. Czasem balanga trwa kilka dni. Piję alkohol, ale nie jestem jakimś smakoszem. Po prostu wprowadzam się w błogi nastrój. Podczas przygotowań nie piję jednak w ogóle. Jestem profesjonalistą.
C.K.: Co na to żona?
D.M.: Dorota jest wyrozumiała.
C.K.: Jak wygląda pana dom?
D.M.: Jest luksusowy, ma 1000 metrów kwadratowych. Basen i saunę też można w nim znaleźć.
C.K.: Dzieci...
D.M.: Nicolas ma osiem lat, Michał trzynaście. Obaj rozumieją po polsku, ale mówi tylko Michał.
C.K.: Czy pójdą w ślady ojca?
D.M.: Nie chciałbym kiedyś zobaczyć, jak ktoś nokautuje mojego syna. Nie, nie chcę, aby uprawiali ten sport. Obaj zresztą nie specjalnie fascynują się boksem. Michał trenuje piłkę nożną.
C.K.: Jak pan reaguje, gdy ktoś zaczepi pana na ulicy?
D.M.: Rzadko się to zdarza.
C.K.: A jeśli jednak się zdarzy?
D.M.: Odwracam się i znikam. Przecież mógłbym komuś zrobić krzywdę. Gdy byłem młody i głupi, niczego się nie bałem, wciąż wdawałem się w jakieś bójki. Teraz zmądrzałem.
C.K.: Niedawno podczas konferencji prasowej pana rywal Graziano Rocchigiani nazwał pana głupim Polakiem. Jak pan zareagował?
D.M.: Nie zniżyłem się do jego poziomu. On jest niezrównoważony psychicznie. Po prostu przemilczałem sprawę. Ukarzę go w ringu.
C.K.: Maluje pan jeszcze obrazy?
D.M.: Nie, już porzuciłem tę pasję. Dużo moich produkcji zostało sprzedanych na różnych charytatywnych aukcjach. Mam jednak kilka cennych egzemplarzy autorstwa prawdziwych artystów w domu.
C.K.: Ile są warte?
D.M.: Około miliona marek.
C.K.: Co "Tygrys" lubi najbardziej?
D.M.: Przebywać z moimi dziećmi, żoną, rodziną. W ogóle jestem towarzyski. Lubię dobrze zjeść, potańczyć, posłuchać dobrej muzyki.
C.K.: Czyje płyty pan preferuje?
D.M.: Lady Pank i Perfect to moje ulubione zespoły. Z Lady Pank nagrałem nawet piosenkę. Przyjaźnię się z liderem tego zespołu Jankiem Borysewiczem.
C.K.: Niedawno mówił pan, że będzie pan walczył tylko do 2000 roku...
D.M.: Zmieniłem zdanie. Jeszcze trochę będę boksował. Być mistrzem świata to naprawdę fajne uczucie.
22.03.2000 01:00