Forman wraca z klasą
Zawiedzeni będą zarówno ci, którzy po nowym filmie Milosa Formana spodziewali się klasycznej biografii Francisko Goi jak i Ci, którzy wieszczyli czeskiemu mistrzowi spektakularną porażkę. Na przekór wiecznie niezadowolonym twórca „Amadeusza” nakręcił kolejne arcydzieło.
15.03.2007 17:01
„Duchu Goi” to bardzo trafiony tytuł – bohaterem jest bowiem nie tyle wielki hiszpański malarz, co epoka, w której przyszło mu żyć i jej upiory właśnie.. Francisko Goyę (uśmiechający się, więc jeszcze bardziej przerażający Stellan Skarsgard) poznajemy w okresie jego największych sukcesów. Jest nadwornym malarzem rodziny królewskiej. Portrety zamawiają u niego najważniejsi kościelni hierarchowie, między innymi ojciec Lorenzo, który jak się dowiemy, odegra ważną rolę nie tylko w życiu malarza, ale i całego kraju.
Goya i Lorenzo pozornie występują w roli antagonistów. Nic tak bowiem nie nakręca fabuły jak starcie mocnych osobowości (wspomnijmy chociażby oscarowego „Amadeusza”). Jednak Forman tym razem unika filmowej efektowności. Nie fajerwerki w głowie staremu mistrzowi.
„Duchy Goi” to film bardzo statyczny, zupełnie inny niż nasze wyobrażenie o biografii wielkiego twórcy. Szaleńca, którego życie wypełniają skandale, będące chwilowymi przerwami w nieustannej erupcji geniuszu. Goya według Formana, to raczej typ kronikarza, świadomy wartości własnych dzieł, nie wzdryga się przed określeniem „rzemieślnik”(o swoich pracach nie mówi „arcydzieło” a „dobry obraz”). Maluje dla tego kto więcej zapłaci.
Jest jednak także drugi nurt jego twórczości – na rozprowadzanych tajnie miedziorytach Goya utrwala prawdziwy obraz swojej epoki – przemoc, okrucieństwo i hipokryzję wciąż jeszcze wszechwładnej (mamy XVIII wiek) hiszpańskiej Inkwizycji. Później, po inwazji wojsk Napoleona, zostaje nadwornym malarzem nowego namiestnika, nie porzuca jednak… swojej kronikarskiej pasji. Najlepsze płótna Goi to te przedstawiające zbrodnie armii mającej w założeniu nieść „Wolność, Równość i Braterstwo”.
Filmowy Goya jest postacią niejednoznaczną – koniunkturalista i demistyfikator. Geniusz i tchórz. Jest symboliczną figurą artysty. Po drugiej stronie mamy cynicznego ojca Lorenzo. Najpierw gorliwego i okrutnego inkwizytora, następnie równie pilnego krzewiciela idei Francuskiej Rewolucji. Postać wyjątkowo antypatyczna. Grany rewelacyjnie przez Javiera Bardema (pamiętna rola w „W Stronę Morza”) nie budzi niestety żadnych ambiwalentnych emocji. Jest po prostu gnidą, ustawiającą się zawsze z wiatrem historii. Gotowym poświęcić życie niewinnej dziewczyny po to by utrzymać wizerunek niezłomnego.
„Gardzisz mną, bo zawsze wierzyłem w głoszone przez siebie prawdy, podczas gdy tylko wierzyłeś tylko mamonie” – mówi w pewnym momencie do Goi. Jednak nie wierzymy mu. Lorenzo to postać zbyt jednoznaczna, pozbawiona tragizmu jaki niewątpliwie cechuje tytułową postać hiszpańskiego mistrza.
Jest i trzecia bohaterka – Ignes (kolejna po „Bliżej” mocna rola Natalie Nortman), niewinnie skazana dziewczyna, która w obu głownych bohaterach budzi silne emocje, choć o zupełnie innym zabarwieniu. Dla obu jednak jest takim samym fantomem – dla Goi inspiracja i muzą, dla Lorenza jedynym wobec czego nie może zachować kontroli(pożądanie). Staje się mimowolną ofiarą sprzecznych namiętności.
Jednak, jak wspomniałem na początku, to nie relacje miedzy bohaterami są tu pozornie najistotniejsze. Ważne jest tło epoki, jej duch. Forman pokazuje terror jaki stoi za każdą ideologią, nieważne czy na sztandarach wypisuje Boga, czy Prawa Człowieka. Metody zaprowadzania „nowego” porządku są zawsze takie same. Reżyser „Duchów Goi” pokazuje to dobitnie, ani prze chwilę nie ocierając się o publicystykę (choć tych, którzy chcą czytać jego najnowszy film przez pryzmat wojny w Iraku nie brakuje).
Nowy film Formana to w końcu wielki hołd dla malarskiej tradycji symbolizowanej przez hiszpańskiego mistrza. Niektóre sceny to żywcem wyjęte cytaty z jego płócien. Rozumiem, tych, którym przeszkadzać będzie zamierzona staroświeckość „Duchów Goi”, jednak od wielkich mistrzów nie wymaga się już efektownych eksperymentów z formą, ale precyzji wywodu.
Tego Formanowi odmówić nie może najzagorzalszy przeciwnik.