Historia jak z horroru: odcięta od świata stacja arktyczna jako scena eksperymentu psychologicznego
Długotrwała izolacja może prowadzić do dramatycznych skutków: agresji, przemocy, nawet żądzy mordu. Czy to czeka Polki i Polaków na skutek kolejnego lockdownu? Badania na ten temat prowadził wiele lat temu prof. Terelak.
30.11.2020 | aktual.: 02.03.2022 16:06
To historia jak z najlepszego horroru: odcięta od świata stacja arktyczna, ekstremalne warunki pogodowe i eksperymenty na granicy dzisiejszej etyki naukowej. Podczas wielomiesięcznego pobytu na stacji polarnej prof. Terelak prowadził eksperymenty na uczestnikach ekspedycji i obserwację ich reakcji na sytuacje ekstremalne i zaskakujące. Część z nich była jawna i standardowa, np. badanie odporności fizycznej i psychicznej poprzez wysiłkowe ćwiczenia w zimnym pomieszczeniu, część polegała jednak na poddawaniu polarników presji i manipulacji. Terelak np. wyłączał prąd na stacji albo odcinał kontakt radiowy ze światem, pozorując, że to wypadki, a nie świadome działania.
O tym wszystkim opowiada znakomity film dokumentalny "Syndrom zimowników", który będzie można zobaczyć już w najbliższą środę, 2 grudnia. O tym, jak powstawał opowiada jego reżyser, Piotr H. Jaworski.
Maciej Kowalski: Pana film opowiada o wypadkach, które miały miejsce podczas polskiej wyprawy polarnej pod koniec lat 70. Jak pan trafił na tę historię?
Piotr H. Jaworski: Wydaje się to proste pytanie, ale żeby na nie odpowiedzieć, muszę się cofnąć... o kilka dekad. Bo pierwszy raz zetknąłem się z tą historią za sprawą wydanej na początku lat 80. książki "Introspekcje Antarktyczne (Diariusz psychologa polarnego)". To dzieło napisane przez późniejszego bohatera filmu, prof. Jana Terelaka. Notował tam zarówno sprawy związane z projektem badań psychologicznych, jakie prowadził na stacji arktycznej, jak i z życiem w tym niedostępnym miejscu. Pamiętam, że kiedy czytałem ją pierwszy raz, zwróciłem uwagę przede wszystkim na ten przygodowy aspekt: śmiałkowie na końcu świata przeżywają niebezpieczne przygody. Dopiero potem dotarło do mnie, że jest w tym o wiele więcej.
I już wtedy wiedział pan, że będzie chciał o nim nakręcić film?
- Po 20 latach, już jako reżyser filmów dokumentalnych, trafiłem na tekst w "Newsweeku" - nie wiem, czy nie nie był to wręcz pierwszy numer polskiej edycji - poświęcony etyce w nauce. I Terelak był tam wymieniony jako autor jednego z najbardziej nieetycznych eksperymentów psychologicznych świata. Był na krótkiej liście naukowców, obok takich tuzów psychologii jak Stanley Miligram i Philip Zimbardo. Przypomniałem sobie wtedy o jego książce i moich wrażeniach z jej lektury. Postanowiłem skonfrontować te dwie opowieści. Pierwszym warunkiem, żeby ewentualny film miał sens, było oczywiście, żeby bohater wciąż żył. Po krótkich poszukiwaniach okazało się, że mam wielkie szczęście - Terelak żyje, ma się dobrze i chętnie zgodził się na udział w filmie. Potem wydarzył się kolejny szczęśliwy traf - wybrałem się do Wytwórni Filmów Oświatowych w Łodzi, żeby sprawdzić, czy są tam jakieś materiały z wyprawy, okazało się, że było ich sporo. Wtedy już wiedziałem, że warto się zabrać za ten film, że będzie z czego go zrobić. Sporo ciekawych materiałów znalazło się też w archiwach telewizji. Pierwszym materiałem ze stacji, jaki zobaczyłem, był pogrzeb Włodzimierza Puchalskiego, cenionego fotografa przyrody.
To na kilku poziomach ważny moment: dla uczestników wyprawy, do których dotarło, że są w naprawdę niebezpiecznym miejscu i dla widzek i widzów filmu - od tej sceny przygodowa historia zaczyna się robić mroczna. Jak było z tą śmiercią? Była przypadkowa? Kryje w sobie jakąś tajemnicę?
Wszystko wskazuje na to, że Puchalski wyruszał na tę wyprawę ze świadomością, że to może być nie tylko jego ostatnia podróż w życiu, ale że wręcz może już z niej nie wrócić. Zostawił nawet jakieś zapiski dla rodziny, z których to jasno wynikało. Miał wówczas 70 lat, lekarze bardzo mu odradzali wyjazd w miejsce, w którym panują tak ekstremalne warunki pogodowe. Ale że miał wysoką pozycję i znajomości, załatwił sobie zgodę na wyjazd. To była w jakimś sensie wymarzona śmierć dla fotografa przyrody - umrzeć podczas robienia zdjęć na dalekim lądzie. Ale dla pozostałych uczestników wyprawy był to rzeczywiście traumatyczny moment - zrozumieli, że to nie wakacje i że tam można naprawdę umrzeć. Poziom stresu ewidentnie wzrósł, testy Terelaka wykazywały to bardzo wyraźnie.
Terelak prowadził tam badania nad tytułowym syndromem zimowników, czyli syndromem adaptacyjnym. Dotyczy on ludzi pozostających przez dłuższy czas w izolacji. Jakie to może przynieść skutki?
Terelak opisał trzy etapy reagowania organizmu na sytuację długotrwałego odcięcia od świata i bodźców zewnętrznych. Pierwszy to tzw. faza alarmowa - uczestnicy wyprawy zaczynali mieć wątpliwości, zadawać sobie pytanie: "czy naprawdę dobrze zrobiłem, że tu przyjechałem?". Druga faza, tzw. odpornościowa, to moment, w którym organizm w jakimś sensie przyzwyczaja się do sytuacji, co objawia się apatią, rezygnacją, depresją. A potem wkracza trzecia faza: etap wyczerpania. Objawia się zniecierpliwieniem, agresją, zachowaniami psychotycznymi.
Jak to wyglądało podczas wyprawy, którą badał Terelak?
Muszę przyznać, że nie wszystko wiemy, nie o wszystkim mogłem opowiedzieć w filmie. Wiadomo, że w przypadku tej akurat wyprawy nie doszło do dramatów, jakie miały miejsce podczas kolejnej tury - tam doszło do morderstwa, które sprawcy starali się upozorować na wypadek. Wszystko wskazuje na to, że Terelak, który podczas przygotowań do wyprawy miał wpływ na jej skład, dobrał sobie uczestników tak, żeby nie stało się nic bardzo dramatycznego. Ale wiadomo, że nawet w tej wyselekcjonowanej przez niego grupie zaczęły się pojawiać zachowania agresywne: między naukowcami dochodziło do utarczek słownych, a nawet do rękoczynów. Znana jest też sprawa jednego z członków ekipy technicznej, który podczas pobytu na stacji przeszedł lekki zawał. Reszta grupy zgodziła się co do tego, że trzeba go oszczędzać, co on postrzegał jako spisek przeciwko sobie. Bał się, że pozostali chcą go zabić. Nie pokazałem tego w filmie.
Pokazuje pan za to w filmie sceny brutalnych polowań na zwierzęta...
To materiał, który udostępnił Tadeusz Górski, szef techniczny wyprawy. To jego prywatne filmy, które nie były wcześniej upubliczniane.
Czy te polowania były uzasadnione względami naukowymi, czy potrzebami aprowizacyjnymi?
Oficjalnie istniały naukowe przesłanki. Ale trzeba sobie jasno powiedzieć, że to było raczej zwykłe wyładowanie agresji, dostarczanie mózgowi bodźców, których w takiej sytuacji bardzo potrzebuje. Inne badania psychologiczne wykazały, że mózg pozbawiony bodźców już po kilku minutach zaczyna produkować własne. Co dopiero mózg człowieka pozbawionego kontaktu ze światem przez wiele miesięcy.
Na którym jesteśmy dziś etapie, przeżywając kolejny pandemiczny lockdown?
To oczywiście za daleko idące sugestie. Ale coś jest na rzeczy - na pewno brakuje nam bodźców, znamy już wszystkie dowcipy, kręcimy się w kółko po mieszkaniu. Chyba nikt nie próbował stosować wyników badań Terelaka w odniesieniu do dzisiejszej sytuacji, ale jego analizy były chętnie stosowane przy badaniach dotyczących platform wiertniczych czy stacji kosmicznej. Mówię zresztą o tym w filmie - kiedy profesor opublikował wyniki swoich polarnych badań, natychmiast zgłosiła się po nie ambasada amerykańska. NASA przygotowywała się wówczas do lotów na stację kosmiczną i potrzebowała tego typu analiz.
Dziś metody Terelaka, które opisuje pan w filmie, budzą niepokój, jeśli nie wręcz grozę. Przekraczał granice naukowej przyzwoitości: manipulował poszczególnymi uczestnikami wyprawy, wyłączał prąd, odcinał kontakt z krajem. Czy kiedykolwiek poniósł odpowiedzialność prawną albo etyczną za swoje eksperymenty?
Nikt oficjalnie nie zgłaszał pretensji. Ale sam profesor wspominał o tym, że podczas głosowania na obronie jego pracy habilitacyjnej, opartej na wynikach tych badań, "sprawy poszły w nieciekawą stronę". Ale koniec końców uzyskał wtedy ten tytuł naukowy. Muszę przyznać, że prywatnie bardzo go lubię. Choć jest już dość wiekowy, jest niezwykle aktywny, ma poczucie humoru, sprawia wrażenie uroczego człowieka. Bardzo chętnie zgodził się na udział w filmie i bardzo aktywnie współpracował przy jego powstawaniu. Myślę, że istnieje pomiędzy nami nić porozumienia i zaufania, czego dowodem może być prośba o napisanie wstępu do nowego wydania jego książki.
Zgodził się pan?
Zgodziłem. Odczytałem to wręcz jako zaszczyt. Móc uczcić w tak fantastyczny sposób młodzieńczą lekturę!
A może udział w filmie jest kolejnym elementem jego manipulacji?
Może...
Rozmawiał Maciej Kowalski
Film "Syndrom zimowników" w reżyserii Piotra H. Jaworskiego będzie można zobaczyć online w ramach cyklu Warsaw Doc Hot Selection, w najbliższą środę, 2 grudnia o godz. 19. Po seansie, około godz. 21 będzie można posłuchać także rozmowy z reżyserem filmu i jego producentem, Kamilem Skałkowskim. Wydarzenie jest bezpłatne, obowiązują na nie rezerwacje drogą mailową. Ilość miejsc jest ograniczona. Chętnych do udziału proszeni są o przesłanie maila na adres info@fundfilm.pl do 2 grudnia do godz. 12. W temacie maila należy wpisać "Projekcja Syndrom Zimowników" i wkleić poniższą zgodę na przetwarzanie danych: "Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych (imię, nazwisko, mail) na potrzeby organizacji wykładów i wydarzeń Fundacji Filmowej im. Władysława Ślesickiego." Po zgłoszeniu, w dniu projekcji, wysłane zostaną linki do wydarzenia na platformie Zoom.