Irena Karel. Kocha życie bez planu
Zjawiskowa uroda, talent aktorski zapowiadały wspaniałą karierę. Losy Ireny Karel potoczyły się inaczej. Śmierć męża złamała jej serce.
"Kiedy zdarzy się tragedia, próbuję znaleźć w niej przesłanie i patrzeć w przyszłość optymistycznie" – z taką dewizą łatwiej kochać życie. Irena Karel wiele doświadczyła, zanim przyjęła tę prawdę za swoją.
Bardotka znad Wisły
Karel brzmi bardziej światowo niż Kiziuk - uznała ambitna lwowianka i z nowym nazwiskiem ruszyła na podbój warszawskiej PWST. Na egzaminie łatwo nie było. Miała zagrać scenkę: "Zdejmij, chamie, tę czapkę". Partnerował jej prof. Jan Świderski. Zagrała tak, że zyskała uznanie komisji. Jako jedna z 19 szczęśliwców spośród 2 tys. kandydatów. Studiowała m.in. z Jolantą Wołłejko, Maciejem Damięckim, Janem Englertem, Marianem Opanią, Andrzejem Zaorskim. Szkołę ukończyła w 1964 roku i od razu trafiła na plan.
Wystąpiła w melodramacie "Pingwin" Jerzego Stefana Stawińskiego. Choć zagrała niewielką rólkę, widzowie zapamiętali zgrabną blondynkę o zjawiskowej urodzie. Jej nazwisko przyciągało widzów, nawet gdy grała role drugoplanowe. Taką miała w filmie Jana Rybkowskiego "Kiedy miłość była zbrodnią" z 1967 r.
Reżyser zapamiętał jej kreację i kilka lat później zaoferował rolę Jagny w "Chłopach". Karel jednak odmówiła. "Znałam swoje miejsce w szeregu" – mówiła skromnie. Zasugerowała reżyserowi Annę Seniuk (ostatecznie Jagnę zagrała Emilia Krakowska). Później żałowała, że zabrakło jej śmiałości. Choćby takiej z jaką grała w "Wilczych echach", filmie kręconym w Bieszczadach. Piękna, zgrabna, elegancka i modnie ubrana sprawiała, że męskie serca biły szybciej, a panie chciały wyglądać jak ona. Spoglądała na nie z licznych okładek czasopism. Dziennikarze okrzyknęli ją polską Brigitte Bardot.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wywiad z Ryanem Reynoldsem
Nie ma małych ról
Do Ireny Karel wzdychali koledzy po fachu, a w czasach studenckich – także profesorowie. Jednym z nich był Andrzej Łapicki, który wychodził z siebie, by zdobyć jej względy. W 1967 r. na planie filmu (nomen omen) "Poradnik matrymonialny" połączył ich krótki romans. Dłuższą relację miała z Tadeuszem Rossem, ale nie przetrwała ona próby czasu.
Przez ponad 15 lat aktorka była związana z warszawskim Teatrem Komedia. Mimo wielu doskonałych kreacji, reżyserzy filmowi dostrzegali w niej jednak głównie zgrabną figurę i piękną twarz. "Znalazłam się w szufladce z etykietką Ładna. Może gdybym miała piegi albo zadarty nos, moje życie aktorskie potoczyłoby się zupełnie inaczej" – rozważała. Przyjęła zasadę: "Nie ma małych ról, są tylko niedobrze zagrane".
Z Bożenką się dzieje
Na planie zawsze dawała z siebie wszystko. Widzowie to doceniają. Do dziś wspominają jej udział w "Stawce większej niż życie", gdzie zagrała kelnerkę z Café Ingrid, w "Rzeczpospolitej babskiej" z doskonałą rolą plutonowej Magdy Seniuk. Wiele sympatii przyniosła jej rola laborantki Bożeny Kamickiej z serialu "W labiryncie".
Pani Irenie przypisywano wręcz cechy sitcomowej bohaterki. Potwierdza to sytuacja, w której Karel brała udział w przyjęciu w restauracji. "Oj, pani Bożenka przyszła, na pewno będzie się działo" – przywitała ją kelnerka. Karel miała na ramieniu elegancką torebkę. Obracając się, strąciła nią piramidę kieliszków. Na co kelnerka z promiennym uśmiechem: "Nic się nie stało, pani Bożenko. Mówiłam, że będzie się działo".
Uśmiech i łzy
Kiedy zaproponowano jej występy w kabarecie Dudek, była wniebowzięta. Jak twierdzi, lubi śmiać się z ludzkich przywar. To właśnie tam zapaliła pierwszego w życiu papierosa. Nikt nie jest doskonały - pali do dziś. Ale okazało się, że także w komedii czuje się świetnie.
Serca Ireny Karel nie skradł żaden z amantów, a rozwodnik, operator zdjęć Zygmunt Samosiuk. Poznali się w 1970 r. przy pracy nad filmem "Dzień listopadowy" Edwarda Żebrowskiego. Cztery lata później wzięli ślub. Choć była zakochana do szaleństwa, z czasem coraz trudniej znosiła słabość ukochanego do mocnych trunków.
Schodzili się i rozchodzili, a Karel dawała mu kolejne szanse. Ciągle wierzyła, że uda im się stworzyć dom, mieć dzieci. Samosiuk spalał się w pracy, wytchnienia szukał w butelce. Gdy dziewięć lat po ślubie umierał z powodu choroby alkoholowej, ona była w USA. Zmęczona codzienną szarpaniną, odkładała powrót. Śmierć męża i związane z tym wyrzuty sumienia sprawiły, że praca przestała ją cieszyć.
Usunęła się w cień, nie zabiegała o role. Brała tylko epizody zapewniające przeżycie. Kilka lat temu w jej życiu nastąpił nieoczekiwany zwrot – odziedziczyła cenną działkę na Pradze, należącą przed wojną do jej rodziny.
Rzadko pojawia się na ekranie – zagrała m.in. w "Róży" Wojciecha Smarzowskiego. Film realizowany był na Warmii i Mazurach. Aktorka lubi te strony. Odpoczywa w domu pod Ostródą. Panuje tu też dobry klimat... filmowy.
Ostatnio w Olsztynie 90. rocznicę urodzin świętował reżyser Janusz Majewski, jej krajan ze Lwowa. Karel grała w jego filmie "Lekcja martwego języka" z 1979 r., (ze zdjęciami Zygmunta Samosiuka). Pani Irena przyjechała 9 września 2021 r. na benefis Majewskiego pokłonić się Mistrzowi. Z naturalnym wdziękiem rozmawiała w kuluarach z miłośnikami kina.
Nie ukrywała, że czasami tęskni za aktorstwem. I gdyby dostała interesującą propozycję, z pewnością by ją przyjęła i zagrała... dla przyjemności.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" masakrujemy "Warszawiankę" z Szycem, chwalimy "Sortownię" z Chyrą, głowimy się nad "Flashem" z Michaelem Keatonem i filmami Wesa Andersona, z "Asteroid City" na czele. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.