"Potrafił przez pół dnia mówić do swojej żony po japońsku"
Kolega po fachu, Witold Sadowy, wspominał, że Jerzy Karaszkiewicz miał bardzo specyficzne poczucie humoru, które nie wszyscy rozumieli i dlatego nie był traktowany poważnie. Tymczasem aktor przybierał maskę ironisty, czasem zwykłego gbura, jak opowiadała Anna Semkowicz, po to, żeby tępić głupotę.
- Potrafił przez pół dnia mówić do swojej żony po japońsku. Biedna nie rozumiała ani słowa. Podobnie jak ona nie znał japońskiego, jednak kazał jej wierzyć, że jest Japończykiem. I pokładali się oboje ze śmiechu, bo Jurek grać potrafił znakomicie. Tylko ci, którzy rozumieli jego wariactwa, mogli mu być bliscy - opowiadała dziennikarka w rozmowie z "GW".
O innym, mało znanym, obliczu Jerzego Karaszkiewicza opowiadał Adam Hanuszkiewicz.
- W swoim życiu spotkałem trzech "świątków": Zdzisława Maklakiewicza, Gustawa Lutkiewicza, Jerzego Karaszkiewicza. Jurek to ukryta pod maską macho niezwykła subtelność i dusza anioła. Ogląda świat oczami św. Franciszka. Podchodzą rumuńskie dzieci, mały chłopiec wyciąga dłoń, Jurek tę dłoń ściska, a chłopak jest szczęśliwy, że go uczłowieczył - wyznał reżyser.