"Przetańczmy ze sobą resztę życia"
Jerzy Karaszkiewicz może nie był typem hollywoodzkiego amanta jak Andrzej Łapicki, ale cieszył się ogromnym powodzeniem u kobiet.
- Bywaliśmy w klubie studenckim Hybrydy, wysiadywaliśmy w kawiarni Bristol, wieczorami wpadaliśmy do Klubu Aktora SPATiF. Wódeczka, ładne dziewczyny. Ot, tacy sobie playboye - bagatelizował w rozmowie z "Wyborczą".
Aktor był kawalerem do 42. roku życia. Miłość dopadła go nagle. W 1978 r. grał w spektaklu "Burza" Szekspira i w jednej z kluczowych scen miał doskoczyć do suszących się na drążku ubrań. Jednak kijek był zawieszony zbyt wysoko. Aktor skakał i skakał, i ciągle nie sięgał.
"Te moje rozpaczliwe próby widzi stojąca w kulisie panna Elżbietka, moderatorka szczecińskiego teatru. Szybko podbiega do linki trzymającej żerdkę i opuszcza ją w dół. [...] Kiwnąłem dziękczynnie i wyściskałem panienkę" - opisywał w "Pogromcy łupieżu".
Elżbieta, projektantka wnętrz i kostiumów, była od aktora młodsza o 14 lat. Ponownie trafili na siebie na bankiecie po przedstawieniu. Jerzy poprosił ją do tańca, ale został zignorowany. Wtedy padła "propozycja nie do odrzucenia".
"Przetańczmy ze sobą resztę życia" - zaproponował śmiertelnie poważnie zakochany już Karaszkiewicz.