Kalkuluję ryzyko
Waldemar Milewicz odwiedza z kamerą najniebezpieczniejsze regiony świata. Korespondentem wojennym został przypadkiem. Dzięki jego odwadze mogliśmy oglądać w telewizji relacje z Czeczenii, Albanii czy Bośni.
Mirosław Mikulski: Dlaczego wybrał pan tak niebezpieczną pracę?
Waldemar Milewicz: Zdecydował przypadek. W 1991 roku szef zaproponował mi wyjazd na Litwę, która odzyskiwała niepodległość. Rosjanie nie mogli się z tym pogodzić i doszło do krwawych starć. W szturmie na wieżę telewizyjną zginęło 13 osób. Tak to się zaczęło. Potem przyszły kolejne wyjazdy i utarło się w telewizji, że to ja wyjeżdżam w niebezpieczne rejony. Nigdy nie marzyłem o tym, aby zostać korespondentem wojennym.
M.M.: Prowadzi pan kronikę swoich wyjazdów?
W.M.: Ależ skąd, jestem człowiekiem bardzo zajętym. Nie mam nawet czasu na uporządkowanie swojego zarośniętego ogrodu i terminowe opłacanie rachunków za gaz. Szkoda mi czasu na prowadzenie tego typu statystyk.
M.M.: Kto podejmuje decyzję o wyjeździe?
W.M.: Zawsze ja sam decyduję o tym, gdzie i kiedy mam jechać. Tu nie ma żadnego przymusu. Muszę skalkulować ryzyko i zastanowić się, czy są szanse na ciekawy materiał. Koszty takiej wyprawy są naprawdę duże i każda decyzja wymaga odpowiedzialności, również za los współpracowników.
M.M.: Ma pan kłopoty ze skompletowaniem ekipy?
W.M.: Mam już stałą grupę współpracowników, ale przez pewien czas rzeczywiście miałem problemy. Do pracy w warunkach wojennych trzeba ludzi, którzy sobie ufają i rozumieją bez słów. Czasami decyzja operatora o szybkim wyjęciu kamery i nakręceniu kilku scen, bądź o jej błyskawicznym ukryciu, decyduje o tym, czy wrócimy do domu cali i zdrowi, z materiałami i sprzętem. Wzajemne zrozumienie jest podstawowym warunkiem współpracy.
M.M.: Długo przygotowuje się pan do wyjazdu?
W.M.: Tu w Warszawie odbywa się gigantyczna praca. Przez tydzień siedzę przy telefonie i faksie, aby potem szybko dotrzeć do osób, które mogą mi pomóc. To co zastajemy na miejscu, jest pochodną tego, co robię w Warszawie. Czasami jednak trzeba działać szybko. Zdarzało się, że dwie - trzy godziny od momentu podjęcia decyzji siedziałem już w samolocie. Tak było w Bośni, kiedy kilka lat temu zostali uwięzieni nasi obserwatorzy z ONZ i w Rumunii, gdy górnicy szli na Bukareszt. Podjęliśmy decyzję i tego samego dnia byłem na miejscu.
M.M.: Z czym są największe trudności?
W.M.: Z dotarciem do rejonów konfliktu. Wojny wywołują ludzie, którzy mają w tym jakiś interes. Najczęściej nie kierują się szlachetnymi pobudkami i nie chcą mieć świadków. Dziennikarze są niewygodnymi obserwatorami, w związku z tym, wszyscy utrudniają nam życie.
M.M.: A tam, na miejscu jak pan sobie radzi?
W.M.: Nigdy nie pracuję w pustce, zawsze są dziennikarze z innych stacji. W warunkach zagrożenia istnieje coś w rodzaju wspólnoty i wszyscy dzielimy się informacjami. To zamknięte grono korespondentów wojennych. Przemieszczamy się z miejsca na miejsce i często jeszcze przed wyjazdem kontaktujemy ze sobą, aby dowiedzieć się, kto gdzie jest.
M.M.: Można się uodpornić na wojnę?
W.M.: Nie, zawsze tak samo żywo reaguję na krzywdę ludzką. Nigdy nie miałem dylematu, czy najpierw sfilmować, a potem pomoc, czy odwrotnie. Takie sytuacje się zdarzały. Kiedyś na północy Albanii bandyci ostrzelali samochód, który jechał przed nami - dwie osoby zginęły, jedna była ranna. Bezprawie było tam większe niż niegdyś na Dzikim Zachodzie. Nie mieliśmy żadnych wątpliwości, co robić.
M.M.: Trudno o bezstronność w relacjonowaniu faktów?
W.M.: Do obiektywizmu trzeba dążyć, natomiast nikt, nigdy nie będzie w pełni obiektywny. Każdy ma swoje poglądy i targany jest wewnętrznymi sprzecznościami. Zawsze starałem się być rzetelny i nigdy moim celem nie było fałszowanie rzeczywistości.
M.M.: Nie ma pan poczucia bezsilności?
W.M.: Nie - moja siła polega na pokazaniu ludziom tego, co widziałem. Nie łudzę się, że zmienię losy świata, ale wykonuję pożyteczną pracę. Nasze materiały wpływają na opinię publiczną i polityków.
M.M.: A strach o własne życie?
W.M.: Zawsze istnieje, ale nikt z nas nie jest szaleńcem ani samobójcą. Przed podjęciem decyzji zawsze kalkuluję ryzyko.
M.M.: Nie myślał pan o zmianie specjalizacji?
W.M.: Bywały takie chwile, kiedy chciałem zrezygnować, ale szybko zmieniałem zdanie. Znowu coś mnie ciągnęło.
05.04.2000 02:00