Lesław Żurek: Nie urodziłem się aktorem

* Lesław Żurek, aktor znany jako porucznik Michał Janicki z „Małej Moskwy” i Andrzej z serialu „Londyńczycy”, ma problem z zawodem, który wykonuje: „Aktorstwo to zawód laleczkowaty, dobry dla kobiet, wbrew temu, co sądzono w czasach antycznych. Te ciągłe przebieranki, make-upy, pudrowanie, zastanawianie się przez garderobianą, czy lepsze dla mnie będą spodnie niebieskie, czy zielone?”… Niezależnie jednak w jakich spodniach gra, Żurek jest tak dobry, że doczekał się nominacji do nagrody im. Cybulskiego za główną rolę w „Małej Moskwie”.*

Lesław Żurek: Nie urodziłem się aktorem
Źródło zdjęć: © AKPA

19.10.2009 14:26

Jest godzina 19. i Żurek je właśnie spóźniony obiad na planie drugiej serii „Londyńczyków”. Warszawska opustoszała fabryka Norblina udaje londyński warsztat samochodowy. Żurek gra Andrzeja, chłopaka, który tuż po przyjeździe do stolicy Wielkiej Brytanii rozstaje się z dziewczyną, po czym otwiera mały biznes: kuchnię polską na kół- kach minivana, jeżdżącą po „polskich” budowach. Turecka konkurencja a to chce go pobić, a to podpalić jego garkuchnię. Ot, wyspiarska codzienność.

„Londyńczycy” to pierwszy od wielu, wielu lat dobry polski serial obyczajowy (bo kryminały lepiej nam wychodzą, patrz „Glina” Pasikowskiego czy „Pitbull” Vegi). Serial o emigrantach w Londynie odróżnia się od nudnej konkurencji szybkim montażem, świetnymi zdjęciami, dobrą ścieżką dźwiękową, a przede wszystkim pasjonującym scenariuszem i dobrymi dialogami. Jak to się stało, że w końcu Polska doczekał a się tak dobrego serialu w powodzi miałkiej tandety?

„Zebrała się ekipa, której zależy – mówi Żurek. – Od strony produkcyjnej, reżyserskiej i aktorskiej wszyscy chcieliśmy czegoś fajniejszego. Przed wejściem na plan wraz z reżyserami określamy, po co jest dana scena, czemu służy, jakie są w niej punkty zwrotne. Dyskutujemy, poprawiamy, zastanawiamy się. Niestety, na co dzień w polskich serialach rzeczywistość jest diametralnie inna: aktor wchodzi na plan bez przygotowania, byle tylko wypowiedzieć swoje kwestie, zazwyczaj kiepskie, bo nie oszukujmy się, ale w Polsce scenarzystów-geniuszy nie mamy. W tasiemcach bohaterowie są rozmyci, nijacy. W »Londyńczykach« każdy aktor wie, jaki jego bohater ma problem i po co w ogóle jest w scenariuszu. Pewnie dlatego wyszło nam lepiej niż średnia krajowa. Pracowałem wcześniej u Kena Loacha i mam porównanie, więc wiem, że w Polsce mamy warunki techniczne, by robić tak dobre rzeczy, jak Anglicy. Ale jeśli nasze historie są nudne i nieciekawie realizowane, to nic z tego nie będzie”.

ZMĘCZONY PRL-EM

Żurek od trzech dni jest na planie serialu, pracując po 12 godzin dziennie. Jeszcze ciężej pracuje się przy pełnych metrażach: grając niedawno u Janusza Morgensterna w filmie „Mniejsze zło” Żurek pracował od rana do wieczora przez 45 dni! Zagrał tam młodego pisarza, który w 1982 roku musi dokonać wyboru, czy pójdzie na współ- pracę z reżimem komunistycznym. „Po 45 dniach miałem już dosyć tej PRL- -owskiej szarości, którą odtworzyliśmy na planie – mówi. – Ale to znaczy, że naprawdę udało mi się przenieść do ówczesnego świata, bo inaczej nie byłbym nim aż tak zmęczony”.
Aktor ma to szczęście, bądź nieszczęście, że w czymkolwiek by zagrał, każda produkcja wzbudza kontrowersje. Tak było przecież w przypadku „Małej Moskwy”, która dostała główną nagrodę ostatniego festiwalu filmowego w Gdyni, co wywołało histerię części krytyków. Uznali oni bowiem, że taki „łzawy melodramacik” nie zasługuje na nagrodę.
„Zdziwiła mnie ta nienawiść – wspomina Żurek. – Co my im zrobiliśmy? Przecież tylko nakręciliśmy film. A tu taka zajadłość. Uważam, że w polskim kinie jest miejsce na różnorodność – od »Małej Moskwy« przez »33 sceny z życia« po »Rysę«. Krytycy powinni doceniać, że produkuje się rzeczy tak odmienne, a nie niszczyć jeden film kosztem innego”.
Pytam Żurka, czy dobrze mu się grało polskiego żołnierza-amanta rozkochującego w sobie śliczną Rosjankę. Chyba każdy aktor marzy o tym, żeby zagrać amanta?
„Nie interesuje mnie przechadzanie się przed kamerą z ładną buzią i ujmującym uśmiechem na twarzy. Innymi słowy, nie chcę być tylko ładnym chłopcem, który ma jedynie wyglądać, ale nie ma nic do zagrania. Interesuje mnie dobrze napisana rola, ciekawa opowieść, konflikt. Film Krzystka taki był, choć moim zdaniem wątek miłości Polaka i Rosjanki został nazbyt rozbudowany. Ja pogłębiłbym inne kwestie, np. relacje między polskim oficerem a mężem Rosjanki. Te sceny były już zresztą nakręcone, ale Krzystek wybrał coś innego, bo inaczej film trwałby sześć godzin. Być może zobaczymy je w przygotowywanym serialu telewizyjnym”.
Zastanawiam się, czy dla Żurka ważna by- ła polityczna wymowa filmu, czyli opowiedzenie o zniewoleniu Polski przez Armię Czerwoną? Czy nie dosyć w polskim kinie tej naszej cierpiętniczej martyrologii?
„Wolę, żebyśmy kręcili filmy o naszej historii, a nie wciąż debatowali o Wietnamie po obejrzeniu kolejnego amerykańskiego blockbustera – przekonuje Żurek. – Zresztą w »Małej Moskwie« aspekt polityczny jest częścią romansu. Nie da się opowiedzieć o tej miłości bez tamtego kontekstu. Legnica była miastem zmienionym przez politykę. Stacjonowanie wojsk radzieckich wyryło piętno na jego mieszkańcach. Krzystek chciał o tym opowiedzieć, bo tamte czasy to część jego życia, ale i naszego. Nie uciekniemy od tego i warto mieć świadomość własnej historii”.

BYŁA DZIEWCZYNA – TEMAT DRAŻLIWY

Żurek jest, co prawda, absolwentem krakowskiej PWST, ale trafił tam trochę przez przypadek. Był już na pierwszym roku ekonomii, gdy znudziły go studia. Zastanawiał się, co dalej, a motywację do działania dała mu jego dziewczyna, która… porzuciła go dla aktora. Żurek chciał jej udowodnić, że postąpiła głupio, bo aktorem może być każdy, nawet on. Gdy proszę, by dopowiedział kilka szczegółów tej „filmowej” historii, aktor protestuje: „Może nie pogłębiajmy tego tematu, bo jest drażliwy. Powiedzmy, że nie urodziłem się aktorem i że studiując ekonomię stwierdziłem, że potrzebuj ę odmiany. Zacząłem więc studiować aktorstwo, mając w głowie pytanie do otoczenia, czyli do wykładowców i kolegów z roku: »Czy jesteście na tyle interesujący, żebym nie wrócił na ekonomię?«. Okazało się, że są!”.
Co nie znaczy, że uwielbia ten zawód. Mówi, że często znajduje się na granicy zachwytu, ale też wiele rzeczy go mierzi. Na przykład?
„No właśnie ta laleczkowatość. Ale nienawidzę też artystowskiego podejścia wielu aktorów do zawodu, ich nadęcia. Nienawidzę, gdy ktoś dołącza do tego zawodu ideologię lub wymądrza się, że »w serialu czy reklamie grać nie powinieneś, bo tam prawdziwy aktor nie gra«. Uważam, że do tego zawodu trzeba mieć zdrowe podejście. Warto pamiętać, że to tylko zawód, że trzeba zarobić pieniądze, utrzymać żonę i dzieci [aktor ma żon ę Kasię i córkę Zuzię]. Nie gwiazdorzyć poza planem i na planie, i nie mówić, że »ja się tak do kamery nie ustawię, bo ja nie mam tego w kontrakcie«”.
Skąd takie zdroworozsądkowe podejście do aktorstwa? Może stąd, że Żurek wychował się w pewnej „gminnej miejscowości” [aktor prosi, by nie ujawniać jej nazwy „dla świętego spokoju swojego i swojej rodziny”], gdzie ludzie są rolnikami czy… drwalami. „Pewnie dlatego bardziej mi odpowiada punkt widzenia drwala niż aktora – mówi. – Dom opuściłem w wieku 14 lat, gdy poszedłem do liceum we Wrocławiu”.
Pytam więc, czy w czasie szkoły mieszkał w internacie? „Dopóki mnie z niego nie wyrzucili za… całokształt – śmieje się aktor. – A potem mieszkałem w innej bursie i… kolejnym internacie”.
Jako chłopak z małej miejscowości mógłby mieć kompleksy wobec kolegów z Warszawy. Ale aktor przekonuje mnie, że to jest mu obce: „W ogóle! Ani Warszawy, ani Krakowa. Mieszkałem po parę miesięcy w San Diego i Los Angeles, gdy jako student dorabiałem tam w ramach programu Work and Travel. Długo siedziałem też w kosmopolitycznym Londynie, który ma kilkanaście linii metra, a nie jedną nitkę, jak Warszawa. Bardzo lubię naszą stolicę, ale chyba wszyscy mają świadomość, jak dużo jej brakuje, by być prawdziwą metropolią”.
Gdy przypominam Żurkowi, że Polonia londyńska była oburzona rzekomym szkalowaniem wizerunku Polaków w „Londyńczykach”, aktor mówi, że dobrze to pamięta i dodaje: „Nie zależało nam, aby był to serial kontrowersyjny, więc stało się to jakoś przy okazji. Ale tym bardziej chce mi się przy nim pracować i zrobię wszystko, by utrudnić wszelkie próby kastracji serialu przez telewizję, gdyby takie miały mieć miejsce. Uważam, że posłanka, która protestowała w sejmie przeciwko emisji serialu [Joanna Fabisiak z PO], powinna się zająć faktem koczowania Polaków po kilkanaście godzin na karimatach w długich kolejkach przed londyńskim konsulatem RP, a nie zastanawiać się, czy serial ma zostać ugrzeczniony, czy nie”.

POWRÓT NA ZIEMIĘ

Na zakończenie naszego spotkania pytam jeszcze, czy nie ma ambicji udowodnienia sobie i światu, że może zagrać jeszcze lepiej i że stać go na bycie aktorem wybitnym, skoro tak dobrze wypadł w „Małej Moskwie”.
„Aktor jest tylko jednym z narzędzi w filmie. Trzeba mieć w sobie aktorską skromność, znać granice, nie starać się dominować na planie. Oczywiście, zanim zagram scenę, muszę sobie »nawyobrażać« w głowie postać i świat, w jakim ona funkcjonuje. Mam wtedy kłęby myśli, kłęby myśli… a potem i tak kamera to wszystko weryfikuje i ściąga człowieka z powrotem na ziemię. Tu, gdzie jego miejsce”.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)