Trwa ładowanie...
d42db3z

Lucasa i Spielberga na pewno rozpiera duma

d42db3z
d42db3z

Ryzyko porażki było kolosalne. Wystarczy wspomnieć koncertowo spaprany „Green Lantern” Martina Campbella, adaptację komiksu opartego przecież na podobnej formule co *„Strażnicy Galaktyki”. Na szczęście James Gunn wyszedł z sytuacji obronną ręką. Mało tego, nakręcił nie tyle najciekawszą ekranizację sygnowaną przez Dom Pomysłów, co zdecydowanie najlepszy film rozrywkowy ostatnich lat i wspaniały hołd złożony Kinu Nowej Przygody.*

Scenariusz zainspirowała seria ukazująca się z przerwami od końca lat 60. XX wieku. W odróżnieniu od historii, gdzie pierwsze skrzypce grają obdarzeni supermocami trykociarze, „Strażnicy Galaktyki” to nic innego jak space opera - opowieść rozgrywająca się gdzieś w kosmosie, zaludniona przez inteligentne rasy, przepełniona politycznymi intrygami, magią i technologią, w dodatku czerpiąca garściami z poetyki westernu, romansu i kina awanturniczego. Zresztą – każdy przecież widział „Gwiezdne wojny”. Sama fabuła „Strażników” to także nic nowego – ot kolejna dobrze znana historyjka o grupce wyrzutków łączących siły w obliczu wielkiego zagrożenia. Skąd zatem olbrzymi sukces Gunna i spółki?

Po pierwsze bohaterowie. Nareszcie są pełnokrwiści i wielowymiarowi, ba!, „Strażnicy” to tak naprawdę pierwszy film Marvela, w którym losy postaci nie są nam obojętne, z minuty na minutę angażując widza coraz mocniej i mocniej. A przecież mówimy tu m.in. o mało elokwentnym chodzącym drzewie i pyskatym szopie-socjopacie. Po drugie humor. Film Gunna jest nim przesiąknięty. „Strażnicy” są błyskotliwi, bezpretensjonalni, a co najważniejsze - autentycznie zabawni. Zarówno w sferze dialogów jak i żartów sytuacyjnych, którymi scenariusz nafaszerowano jak pieczoną kaczkę. Brzmi to dość zaskakująco, zwłaszcza jeśli zestawimy go z poprzednimi ekranizacjami Marvela czy DC – produkcjami sztywniackimi i przepełnionymi patosem (wybaczcie, ale jedna shoarma i Tony Stark wiosny nie czynią). I w końcu po trzecie – muzyka. Ścieżka dźwiękowa, składająca się z mistrzowsko zestawionych ze sobą szlagierów rocka i popu lat 70. (Redbone!), to arcydzieło w każdym calu, nie tylko ilustrujące, co w zasadzie będące równoprawnym
bohaterem filmu.

Gunnowi udała się rzecz piekielnie trudna – nakręcił film, który spokojnie mógłby mieć premierę w latach 80. i stać się hitem na miarę „Gwiezdnych wojen”. „Strażnicy Galaktyki” są dowodem, że nadal można kręcić takie widowiska – formalnie spektakularne, a równocześnie wdzięczne, zabawne i świetnie napisane. Ryzyko się opłaciło – świadczą o tym tłumy w kinach, rozpływający się recenzenci i potok grubych milionów dolarów, jaki nieprzerwanie płynie na konto Marvela. Sequel już w drodze. Jednak zanim doczekamy się premiery (maj 2017), nie pozostaje nam nic innego, jak wielokrotne oglądanie części pierwszej, która właśnie ukazała się na DVD i Blu-ray. Dobrze, że nie na VHS – do tego czasu kopia mogłaby nie przetrwać w jednym kawałku.

Wydanie Blu-ray:

Polska edycja Blu-ray „Strażników” ukazała się nakładem Galapagos. I w tym przypadku dystrybutor po raz kolejny nie zawodzi. Jeśli chodzi o polską wersję – mamy do wyboru napisy oraz dubbing (Dolby Digital 5.1), lektora brak. Odnośnie dodatków – po pierwsze jest ich całkiem sporo, po drugie są świetnym uzupełnieniem filmu. Obok komentarza reżysera na płycie znalazły się sceny rozszerzone i niewykorzystane, wygłupy z planu, dwa minidokumenty (kulisy tworzenia efektów specjalnych oraz historia genezy filmu opowiedziana przez Jamesa Gunna) oraz ekskluzywna zapowiedź „Avengers: Age of Ultron”, w której po raz pierwszy pokazano Scarlet Witch i Quicksilvera. Dodatki oczywiście z polskimi napisami.

d42db3z
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d42db3z