Mad Max: kowboj za kierownicą
Nasz ci on! – mam ochotę krzyknąć za każdym razem, kiedy myślę o Szalonym Maksie, tytułowym bohaterze cyklu filmów George’a Millera. Bo przecież ten były policjant, ostatni sprawiedliwy w świecie spustoszonym przez globalną wojnę, nosi polsko brzmiące nazwisko Rockatansky. Choć prawdę mówiąc, nawet z pomocą Internetu nigdy nie udało mi się znaleźć wśród rodaków nikogo, kto nazywałby się Rokatański…
Niewiele wskazywało, że ta skromna, zrealizowana niemalże chałupniczymi środkami produkcja zdobędzie takie powodzenie. Premierze towarzyszył skandal ze względu na liczne sceny przemocy, jak na owe czasy wyjątkowo drastyczne. W Nowej Zelandii na przykład film wyświetlano w wersji ocenzurowanej, a w Szwecji w ogóle zakazano jego pokazywania.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Najbardziej wyczekiwane premiery filmowe 2024 roku
Z dzisiejszej perspektywy "Mad Max" chyba już tak bardzo nie szokuje. Granice tego, co wolno pokazywać na ekranie, znacznie się przesunęły. Czy to znaczy, że przestaliśmy w ogóle reagować na przemoc w filmach? Ciekawą opinią podzielił się ze mną nie kto inny, jak sam Max – przepraszam, Mel Gibson:
- Ci, którzy narzekają na gwałtowne sceny, nie zdają sobie sprawy z jednej rzeczy: po prostu w trakcie oglądania przejmują się losami postaci i dlatego tak intensywnie reagują na to, co się z nimi dzieje. Sama przyznaj: kiedy jakiś pryszczaty nastolatek zostaje nadziany na hak w "Teksańskiej masakrze piłą łańcuchową IV", to guzik cię to obchodzi. I bardzo dobrze, bo wcale nie musi! Kiedy jednak zidentyfikujesz się z jakimś bohaterem, wtedy niesamowicie przeżywasz wszystko, co mu się przytrafia. Może nie odczuwasz fizycznego bólu, masz jednak wrażenie, że okrucieństwo, które go spotyka, staje się twoim udziałem.
Wspominając o pierwszym "Mad Maksie", uświadomiłam sobie nagle, że ta produkcja obchodzi w tym roku 45. urodziny! Mimo upływu czasu wciąż funkcjonuje w pamięci widzów jako główny punkt odniesienia niemal wszystkich postapokaliptycznych opowieści, nie wyłączając szalenie dziś popularnego serialu "Fallout". Sceny jak z "Mad Maksa", krajobraz jak z "Mad Maksa", samochody… Takie porównania padają prawie bez ustanku. A przecież George Miller nie był wcale pierwszy.
Ponad dekadę przed jego filmem Roger Zelazny – napisał znakomitą powieść "Aleja Potępienia", w której odnajdziemy niemal wszystkie elementy znane ze świata Szalonego Maksa: świat po atomowej zagładzie, pełne niebezpieczeństw pustynne krajobrazy, zmotoryzowane gangi i w tym wszystkim charyzmatycznego antybohatera o wdzięcznym imieniu Czart (w oryginale nazywa się Hell). Bardzo bym się zdziwiła, gdyby okazało się, że Miller "Alei Potępienia" nie czytał. Choć podejrzewam raczej, że obejrzał adaptację filmową z 1977 r. – nieudaną, niestety – i pomyślał: "Ja zrobiłbym to lepiej".
"Mad Max"
Z drugiej strony mogę się mylić. Bo przecież pierwszy "Mad Max" nie ma tak naprawdę wiele wspólnego z tym wizerunkiem postapokaliptycznego westernu, z którym utożsamiany jest cały cykl. Świat, w którym porusza się Max Rockatansky, owszem, chwieje się w posadach, ale cywilizacja jeszcze jakoś się trzyma. Funkcjonuje policja, działają sklepy, a bohaterowie ścigają się po asfaltowych drogach, a nie po pustyniach.
Dopiero poczynając od drugiej części, cykl wszedł na właściwe tory. Pojawił się piasek, na ekran wjechały dziwaczne pojazdy, no i przede wszystkim cała akcja przeniosła się w przyszłość po nieokreślonym bliżej globalnym konflikcie. Kto zaczął i o co poszło – ta kwestia nie miała znaczenia. Ważne stało się to, by przetrwać, zdobyć wodę i pożywienie, no i paliwo do samochodów.
Trzeci film ten z Kopułą Gromu w tytule, nie bez powodu uchodzi za najmniej udany z całego cyklu. To właściwie kilka luźno zszytych opowieści w jednej, od westernu z samotnym wędrowcem przybywającym do miasta bezprawia po prawie religijną przypowieść o dzieciach z pustynnej Nibylandii czekających na swojego wybawcę. Nie dziwi mnie, że po umiarkowanym, delikatnie mówiąc, przyjęciu tego tytułu Mel Gibson postanowił rozstać się z Szalonym Maksem. Zresztą, jak sam mi powiedział, i bez tego miał już serdecznie dość tej postaci:
- Nie chcę, żeby ludzie mówili na mój widok: O, to ten facet z "Mad Maksa".
Zwłaszcza że kiedy na początku tego stulecia stał się bohaterem licznych skandali, dziennikarze ochoczo nadali mu przezwisko "Mad Mel" – Szalony Mel.
Mimo niepowodzenia trzeciej części George Miller już w latach 80. snuł projekt nakręcenia "Na drodze gniewu". Wymarzył sobie, by obok Gibsona wystąpiła Sigourney Weaver w roli Furiosy. Nie ukrywam, że dla mnie byłby to interesujący duet. Oboje zagrali razem w "Roku niebezpiecznego życia" i z rozbawieniem przypominam sobie opowieść Mela o tym epizodzie w jego karierze:
- Pamiętam, że kiedy pracowaliśmy nad filmem, zaczynałem każdy dzień od siedzenia na balkonie z piwem w ręku. Sigourney w tym czasie przebiegała osiem mil, potem wracała spocona i szła dopakować się na siłownię. A ja sobie tak siedziałem – piwko za piwkiem, papierosek za papieroskiem. I gapiłem się, jak ona po siłowni przez bite trzy kwadranse pływa w basenie. Zupełnie jak jakiś cyborg! Kiedy kręciliśmy miłosną scenę, bez wysiłku podniosła mnie z podłogi, żebyśmy mogli się pocałować.
Kolejna część "Mad Maxa"
Jak wiadomo jednak, Sigourney nie zagrała tej postaci, podobnie jak Mel nie wcielił się już nigdy więcej w Maksa. Z zamiaru nakręcenia kolejnej części jednak nie zrezygnował. I w końcu udowodnił, że konsekwencja się opłaca! Równo trzydzieści lat po "Kopule Gromów" do kin wszedł czwarty "Mad Max" z podtytułem "Na drodze gniewu".
- Bez przerwy myślę o tym, czy dam radę. Presja jest rzeczywiście ogromna – wyznał Tom Hardy jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć.
Czy sprostał legendzie? Nie podejmuję się oceniać. Wiem natomiast, że znakomitą Furiosą okazała się Charlize Theron. Choćby tylko dlatego, że nareszcie położyła kres kierowanym wielokrotnie pod adresem "Mad Maksa" zarzutom o to, że w filmach brak silnych, niezależnych postaci kobiecych.
- Zaliczyłam całe mnóstwo pompek, brzuszków, podciągania na drążku, wyciskania sztangi. Myślałam, że się wykończę. Niestety, ze mną jest taki kłopot, że mam bardzo szerokie ramiona i nawet bez siłowni wyglądam jak facet - aktorka opowiedziała, jak wyglądały jej przygotowania.
- Razem z George’em bardzo długo pracowaliśmy nad historią Furiosy – mówiła mi Charlize prawie dekadę temu. – Pojawia się w niej mnóstwo pytań bez odpowiedzi. Chciałam wiedzieć, co wydarzyło się w jej życiu, nawet jeśli na ekranie o tym się nie mówi.
No i wygląda na to, że już za kilka tygodni będziemy mogli poznać wszystkie tajemnice, choć już bez dotychczasowej odtwórczyni tej roli. W filmie "Furiosa: Saga Mad Max" w młodszą wersję tytułowej bohaterki wciela się Anya Taylor-Joy.
Mel Gibson czy Tom Hardy?
Dziś, z perspektywy czasu, dostrzegam jedno zasadnicze podobieństwo pomiędzy obydwoma aktorami. Choć wcielają się w bohatera słynącego z gwałtownych zachowań, zarówno Mel, jak i Tom w rzeczywistości stanowią jego całkowite przeciwieństwo.
- Nigdy nie chciałbym znaleźć się w sytuacji, w której musiałbym stoczyć walkę na śmierć i życie. Trzeba mieć coś nie tak w głowie, żeby do tego dążyć – deklaruje pierwszy. A drugi dzielnie mu sekunduje:
- Nie jestem z tych, co się lubią bić, tylko z tych, którzy siedzą w domu i razem z dzieckiem oglądają "Strażaka Sama".
Być może dzięki temu, że obaj panowie obdarzają Maksa Rockatansky’ego własnym spokojem i zdrowym rozsądkiem, ten wojownik pustynnych dróg wcale nie jest, jak głosi jego przydomek, szalony. Wprost przeciwnie, okazuje się jedynym normalnym, zdrowym psychicznie mieszkańcem postapokaliptycznego świata.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" przestrzegamy przed wyjściem z kina za wcześnie na "Kaskaderze", mówimy, jak (nie)śmieszna jest najnowsza komedia Netfliksa "Bez lukru" oraz jaramy się Eurowizją. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: