Magdalena Michalska: Ciepła posadka
Wykładowcy Szkoły Filmowej robią filmy tak dobre, że aż niewyświetlane w kinach. Mariusz Grzegorzek, pracownik Filmówki z 21-letnim stażem swój film wprowadza we wrześniu do kin sam, profesjonalni dystrybutorzy go nie chcieli.
27.08.2010 10:18
Zaczyna się wysyp filmów po Gdyni, zaczną się znów narzekania, że to kino polskie, jakieś nijakie, niedokończone, bez pomysłu. Zacznie się też szukanie winnych. Proponuję poszukać u źródeł, czyli w systemie edukacji.
Kiedyś w Łódzkiej Filmówce wykładali mistrzowie, ludzie, których prace przyszli filmowcy mogli podziwiać, a publiczność czekała na ich filmy. Dziś rolę mistrzów po części zaczęli spełniać twórcy, którzy sami mają kłopoty z tym by zrobić film, a potem wprowadzić go do kina. W środowisku krążą nawet dowcipy o tym, że wykładowcy Filmówki, to specjaliści od tak zwanych „półkowników”, czyli filmów zamiast do kin trafiających na półki.
Pierwszy przykład z brzegu, sam Jego Magnificencja Rektor Robert Gliński. Najpierw jego „Benek” przeleżał w magazynie trzy lata (produkowany w 2007 roku, światło dzienne ujrzał dopiero kilka miesięcy temu). Filmy niezły w swoim czasie, po kilku latach i spadku zainteresowani kinem śląskim był już propozycja chybioną. Teraz jego zeszłoroczne „Świnki”, nadal szukają polskiego dystrybutora. Być może w obawie przed niewątpliwie niefortunną dla autorytetu wykładowcy sytuacją, w której film zostaje odrzucony przez dystrybutorów kinowych sprawę w swoje ręce wziął Mariusz Grzegorzek (wykładowcą w Filmówce został rok po studiach, jeszcze przed debiutem). Jego „Jestem twój” pokazywany w zeszłym roku na festiwalu w Gdyni początkowo rozpatrywał jako kandydata do swojego repertuaru Gutek Film, który był dystrybutorem wcześniejszych filmów Grzegorzka. Po roku przeleżanym na półce „Jestem twój” trafi do kin własnym sumptem autora.
Rodzi się pytanie dlaczego film nie znalazł dystrybutor? Jest za trudny? Zbyt elitarny? Kilku świetnych dystrybutorów wprowadza do naszych kin obrazy znacznie trudniejsze i dla bardziej wyrobionej publiczności. Prawda jest taka, że „Jestem twój” do kin się nie nadaje, bo jest zwyczajnie niedobry. Wszystko u Grzegorzka jest grane na wysokim C, bohaterowie nie mówią – krzyczą, nie chodzą – biegają, nie rozmawiają tylko się okłamują. Ich nerwowość, kompletny brak kontroli nad emocjami i czynami podkreśla reżyser zabiegami technicznymi, nerwowym ruchem kamery, przeostrzeniami, zbliżeniami na twarz. Grzegorzek to twórca manieryczny, napastliwy w swoich filmach, męczący. Trzeba się przyzwyczaić do jego sposobu opowiadania, do psychoanalitycznych i teatralnych ciągot, z których buduje swój obraz. Do programowej sztuczności „Jestem twój”. Nawet jeśli Grzegorzek chce powiedzieć coś mądrego i ciekawego zabija to sposobem w jaki opowiada.
Rodzi się pytanie jak można trenować innych samemu będąc na zawodowej ławce rezerwowych? Jak budować autorytet? Myślę, że mechanizm… …jest podobny w każdej profesji. Zawsze w rozbawienie wprowadzali mnie redaktorzy, którzy sami nieopublikowawszy w życiu słowa brali się za poprawianie tekstów innych, a co więcej byli przekonani, że będąc teoretykami, o pisaniu wiedzą więcej od tych, którzy w życiu napisali kilka tysięcy artykułów.
W całej tej sytuacji, z której można sobie dworować, jest jednak bardzo poważne pytanie: o polski system edukacji. Na Zachodzie zasady są takie, że osoba robiąca karierę naukową musi być aktywna. Jeśli nie ma odpowiedniego dorobku w odpowiednim czasie musi poszukać sobie nowej drogi życiowej poza uczelnią. U nas wciąż pokutuje syndrom ciepłej posadki. Wymęczony przez dekadę doktorat, habilitacja dręcząca delikwenta przez następne 15 lat, potem wybłagana przez zasiedzenie profesura i wreszcie święty spokój. Nicnierobienie. Chciałabym wierzyć, że brak sukcesów w zawodzie reżysera u niektórych wykładowców Filmówki nie idzie w parze z brakiem talentu pedagogicznego. Jednak w przypadku materii takiej jak sztuka filmowa bycie wyłącznie teoretykiem jest pomysłem zaiste oryginalnym. Równie dobrze można by nająć trenerów kadry pływackiej, którzy boją się wody.