Marcin Wrona: Nowa prywatność (Dobre bo polskie)

Natrafiłem w sieci na kilka nowych felietonów, m.in. Tadeusza Sobolewskiego podsumowującego ostatnie dziesięciolecie w naszym kinie. Wnioski wybitnego krytyka są takie, ze generalnie jest lepiej: polskie kino odzyskuje twarz, poprzez skierowanie się do wnętrza, w stronę osobista: “Polacy nie chcę filmów o Polsce, chce filmów o Polakach”.

Marcin Wrona: Nowa prywatność (Dobre bo polskie)
Źródło zdjęć: © AKPA

10.01.2011 11:55

Trudno się z tym nie zgodzić. Uważam, że obecne pokolenie twórców kina nie ma już tak wyraźnego wroga jak nasi starsi koledzy ze Szkoły Polskiej (gdzie tematem była historia, a wrogiem ustrój), czy autorzy Kina Moralnego Niepokoju (koncentrujący się na portretowaniu degeneracji systemu). Nasze rodzime kino przegapiło arcyciekawy moment ustrojowego przejścia. Niestety, był to też czas zapaści finansowej kinematografii, niewiele filmów wtedy powstawało, prawie żaden nie uchwycił tego, co się wtedy działo. Może “Psy” są próbą spojrzenia na te historyczną sytuację. Na pewno jednak nie powstał u nas jeszcze film szeroko i celnie obrazujący pożegnanie dawnej epoki, chociażby na miarę niemieckiego “Życia na podsłuchu”.

Nowe oblicze polskiego społeczeństwa dopiero się tworzy, tak jak nasze rodzime kino dopiero zyskuje nową twarz. Wyraźnego wroga nie mamy, może poza wszechobecną komercją, oferującą banały, zamiast wartości, dla których kochamy filmy (na marginesie: ostanie newsy o możliwości przerywania filmów reklamami w TVP są przerażające).

Młodzi twórcy kina w Polsce w dużej mierze zdecydowali się na podróż w światy wewnętrzne, może w poszukiwaniu uniwersalności, może z chęci wybicia się poza polskie środowisko, którego produkcje jeszcze kilka lat temu kinowi widzowie omijali szerokim lukiem. W tej chwili Polska nie jest krajem atrakcyjnym medialnie, jak jeszcze dwadzieścia lat wcześniej, nie ma tez mody na nasze kino. Świat jest zainteresowany tym, co dzieje się w Indiach, Chinach, głodującej i skorumpowanej Afryce. Medialnymi tematami są terroryzm, skutki globalnego kryzysu. W całej tej publicystyce daleko do naszego kraju.

Dlatego myślę, że to co możemy zaoferować światu, to filmy osobiste, skupione na człowieku, bez kontekstów historycznych, których już mamy dość, których nie są ciekawi nie tylko zagraniczni widzowie, ale też Polacy. To, co mamy niepowtarzalne, oprócz historycznego background, to specyficzna wrażliwość (im więcej jeżdżę po świecie, tym bardziej się w tym upewniam), szczególna emocjonalność i łatwość intymnych zwierzeń. W tym wszystkim jest silny kontekst rodzinny.

To właśnie jest pole badań odkrywczych młodego pokolenia reżyserów, już nie szeroka perspektywa historyczna, jak u poprzedników, lecz rodzinna mikroskala początku XXI wieku. Oczywiście nie chcę powiedzieć, ze takie filmy, jak np. “Katyń” nie są potrzebne. Myślę tylko, że przybliżenie do pojedynczego człowieka i psychologicznego portretu mieszkańca rozwijającego się państwa w starzejącej się Europie, jest czymś, co może nas – młodych twórców kina – zjednoczyć i stworzyć pewien nurt, który ja, za Filipem Bajonem (pomysłodawcą tego określenia) nazywam: NOWĄ PRYWATNOŚCIĄ. Spójrzmy na twórców młodego pokolenia, którzy najbardziej zaistnieli w naszych kinach oraz zagranicą: Szumowska, Borcuch, Fabicki, Lechki, Jakimowski, Sala, Siekierzyńska, dokumentalista Koszałka, filmy Komasy i Konopki, które wejdą na ekrany na nowym roku… Wszyscy zrobili mikrofilmy z mniej, lub bardziej eksponowanym tematem kryzysu rodziny w tle. Czy to nie jest początek nowej fali?

Kilka lat temu Rumuni pozbyli się kompleksów, przestali się wzajemnie podgryzać, porzucili przestarzały system producencki i uwierzyli we własne kino. Teraz święcą sukcesy na największych światowych festiwalach i mają dobre wyniki w rodzimych kinach. Postawili na kino radykalnie niehollywoodzkie, własne i bliskie człowiekowi. Każdy ma własną drogę, ale może nie trzeba wyważać otwartych drzwi?

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)