Maria Schneider: ''Ostatnie tango w Paryżu'' zniszczyło jej życie
05.02.2016 | aktual.: 22.03.2017 16:46
"Ostatnie tango w Paryżu" przez długie lata cieszyło się – zasłużenie – sławą jednego z najbardziej kontrowersyjnych filmów ubiegłego wieku. Z powodu śmiałych scen erotycznych cenzorzy nie dopuścili dzieła Bernardo Bertolucciego do dystrybucji w kilku krajach, a jego premiera wywołała niemały skandal.
"Ostatnie tango w Paryżu" przez długie lata cieszyło się – zasłużenie – sławą jednego z najbardziej kontrowersyjnych filmów ubiegłego wieku. Z powodu śmiałych scen erotycznych cenzorzy nie dopuścili dzieła Bernardo Bertolucciego do dystrybucji w kilku krajach, a jego premiera wywołała niemały skandal.
Krytyka film jednak doceniła, posypały się nominacje do rozmaitych nagród, a odtwórczyni głównej roli kobiecej, Maria Schneider, z dnia na dzień, z nikomu nieznanej początkującej francuskiej aktorki stała się gwiazdą, prawdziwym symbolem seksu i ikoną rewolucji obyczajowej. Jednak jej prawdziwe życie było nie mniej burzliwe niż to na ekranie.
Kochająca skandale, uzależniona od narkotyków, przyznająca się do biseksualizmu i lecząca się w szpitalu psychiatrycznym Schneider chętnie szokowała publiczność i dziennikarzy,wygłaszając kontrowersyjne opinie i zachowując się w sposób totalnie nieprzewidywalny. Była to po części jej reakcja obronna na to wszystko, co wydarzyło się po premierze filmu, który na dobre zmienił jej świat i zaszufladkował zawodowo już do końca kariery.
Schneider zmarła w lutym 2011 roku. Miała zaledwie 58 lat.
Nieślubne dziecko
Urodziła się w Paryżu, 27 marca 1952 roku, jako córka właścicielki księgarni i aktora Daniela Gelina. Wychowywała się pod opieką matki - Gelin porzucił kochankę, nie interesując się dzieckiem i wypierając się ojcostwa.
Od najmłodszych lat Schneider fascynowała się kinem. W wieku lat 15 rzuciła szkołę i wyprowadziła się z domu, postanawiając, że zostanie aktorką.
Do zdeterminowanej i zdolnej nastolatki los się uśmiechnął – wkrótce potem zadebiutowała na scenie i ekranie, a w wolnych chwilach dorabiała jako modelka.
''Nie byłam na to przygotowana''
Miała 19 lat, gdy wygrała casting i zaproponowano jej rolę w „Ostatnim tangu w Paryżu” w reżyserii Bernardo Bertolucciego, historii seksualnej relacji dwóch nieznajomych, pięknej Francuzki i Amerykanina w średnim wieku.
Zgodziła się, nie wiedząc wtedy jeszcze, jakie konsekwencje pociągnie za sobą ta decyzja.
- Żałowałam tego wyboru – mówiła w rozmowie z Marią Sullivan. – Początek mojej kariery powinien być znacznie spokojniejszy. Nie byłam na to przygotowana. Ludzie utożsamiali mnie z moją postacią, a to przecież nie byłam ja.
''Czułam się zgwałcona''
Podczas kręcenia filmu Marlon Brando, ku rozgoryczeniu Schneider, sam dopisał jedną z najodważniejszych scen erotycznych w filmie.
- Powinnam zadzwonić po agenta albo prawnika i poprosić, by przyszli na plan – mówiła, oburzona, że reżyser zmusił ją do zagrania w scenie, której nie było w scenariuszu.
- Wtedy tego nie wiedziałam. Marlon mówił mi: „Nie martw się, Maria, to tylko film”, ale podczas tej sceny, chociaż to, co robił Marlon, nie było prawdziwe, ja płakałam naprawdę. Czułam się poniżona i, szczerze mówiąc, w pewnym sensie zgwałcona przez Marlona i Bertolucciego. Po tej scenie Marlon ani mnie nie pocieszył, ani nie przeprosił. Na szczęście kręciliśmy ją tylko raz.
''Ten film zrujnował jej życie''
Praca przy filmie okazała się dla młodej aktorki zbyt trudnym fizycznie i emocjonalnie przeżyciem. Była wściekła i czuła się wykorzystana przez reżysera.
- Był gruby, spocony i strasznie manipulował Marlonem i mną – żaliła się w „Daily Mail”.
Od tamtej pory Bertolucci stał się jej wrogiem – po zakończeniu zdjęć nie odezwała się do niego ani słowem, a kiedy kilka lat później spotkali się na festiwalu, oznajmiła: - Nie znam tego pana.
- Bertolucci to nie reżyser, to gangster – dodawała, tłumacząc, że wcale nie chciała stać się ani gwiazdą, ani skandalistką.
- Byłam z Marią, kiedy pierwszy raz oglądała „Ostatnie tango w Paryżu” - opowiadała dziennikarzom przyjaciółka Schneider, Esther Anderson. - Była w szoku. Nie miała pojęcia, co oni z nią zrobili. Wybiegła z kina, krzycząc. Ten film zrujnował jej życie.
''Jestem aktorką, nie prostytutką''
- Było mi przykro, że nagle zaczęto mnie traktować jak symbol seksu – zwierzała się w „Daily Mail”.
- Chciałam być rozpoznawalna jako aktorka, a ten cały skandal i zamieszanie związane z filmem wpędziły mnie w załamanie nerwowe.
Proponowano jej wprawdzie kolejne role, ale przede wszystkim takie, w których musiałaby ponownie eksponować swoje wdzięki. A Schneider zależało na zerwaniu z tym wizerunkiem.
- Jestem aktorką, nie prostytutką – powiedziała, odrzucając rolę w „Kaliguli” Tinto Brassa.
Otoczona przez żądne krwi media, zaczęła znieczulać się narkotykami, by „uciec od rzeczywistości”. Raz nawet próbowała popełnić samobójstwo. W 1975 roku zgłosiła się jako pacjentka do szpitala psychiatrycznego. Aktorka chciała być bliżej swojej ówczesnej dziewczyny, fotografki Joan Townsend.
''W Hollywood to nie przejdzie''
- To niezwykłe. Zagrałam w 50 filmach, a wszyscy i tak pytają mnie o „Ostatnie tango w Paryżu” - irytowała się w „Daily Mail”.
Film miał ciążyć na jej karierze już do końca życia, choć przyjaciele twierdzili, że nie udało się jej powtórzyć zawodowego sukcesu również ze względu na orientację seksualną.
- Była symbolem seksu, niezwykle piękną kobietą z taką charyzmą, a przy tym mężczyźni nie mogli jej mieć? W Hollywood to nie przejdzie – mówiła reżyserka Penelope Spheeris.
Ostatni raz Schneider pojawiła się na ekranie w 2008 roku. Zmarła 3 lata później, po przegranej walce z nowotworem. (sm/gb)