Maria Stangret i Tadeusz Kantor. To była miłość od pierwszego stolika
O swoim mężu mówiła zawsze: moja jedyna, wielka miłość. Wdowa po Tadeuszu Kantorze odeszła 15 maja 2020 roku w szpitalu w Warszawie w wieku 91 lat. Ich życie było barwne i pełne niespodzianek.
Malarka i aktorka Maria Stangret Kantor, druga żona Tadeusza Kantora, wybitnego reżysera teatralnego, twórcy grupy "Krzysztofory" oraz teatru "Cricot 2", po jego niespodziewanej śmierci w 1990 r. (miał 75 lat) przyznała, że malowała obrazy wyłącznie dla niego. "Po jego odejściu dostałam dwóch zawałów w ciągu jednego dnia, całkiem straciłam chęć do malowania" – powiedziała w Hucisku, 15 kilometrów od Wieliczki, w domu, w którym razem tworzyli. "Odejście Tadeusza było dla mnie szokiem. Wtedy uświadomiłam sobie, że najbardziej zależało mi na jego opinii. Był miłością mojego życia".
Poznali się w krakowskiej kawiarni naprzeciw lokalu "U Warszawianek", ulubionym miejscu artystów, w którym bywali Magdalena Samozwaniec, Jerzy Nowosielski, Konstanty Ildefons Gałczyński. "Dosiadł się do naszego stolika, ja wtedy byłam na pierwszym roku studiów i myślę, że zakochaliśmy się w sobie podczas tego pierwszego spotkania" – opowiadała malarka. "Nie bardzo chciałam się z nim spotykać, bo wiedziałam, że mieszka z żoną Ewą i matką. Tłumaczył mi, że nie są już z Ewą i wkrótce przeniesie się do pokoju przy Teatrze Starym".
Spotykali się w kawiarni Jama Michalika i godzinami rozmawiali o sztuce. A gdy Tadeusz Kantor dostał rozwód ze swą pierwszą żoną, pobrali się. Ale nie wszystko układało się gładko. "Rok po ślubie zaszłam w ciążę pozamaciczną, przeszłam operację i potem już nie mieliśmy dzieci. Nie wiem, czy to dobrze czy źle, ale nigdy tego nie rozpamiętywaliśmy". Najważniejsza była dla nich sztuka. "Gdy zobaczył po raz pierwszy moje obrazy, powiedział: »Wiedziałem, że zakochałem się w niezwykłej dziewczynie, ale nie wiedziałem, że zakochałem się też w znakomitej malarce«".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz też: Małgorzata Socha szczerze o braku równouprawnienia w branży aktorskiej
Tadeusz Kantor, który urodził się w 1915 r. w Wielopolu, sam także doświadczył opuszczenia – gdy miał zaledwie kilka lat, jego ojciec odszedł do innej kobiety. Może dlatego jego życie osobiste było tak skomplikowane? Przez 16 lat był mężem Ewy Jurkiewicz, razem tworzyli "Teatr Niezależny". Ślub wzięli w 1945 r., mieli córkę Dorotę. Ich miłość przetrwała kilkanaście lat i córka, Dorota Krakowska (nazwisko otrzymała po drugim mężu matki), absolwentka krakowskiej ASP, opowiedziała kiedyś, że całe życie marzyła o tym, by mieć zwyczajnych rodziców, wyjeżdżać z nimi w wakacje nad morze, a w jej pokoju powinna stać zwykła meblościanka. Trudno się jej dziwić – meble mieli raczej dziwne, łóżka były zbite z desek, w ich wnętrzu przechowywano obrazy. Wspominała, że ojciec często krytykował prace matki, nie garnął się też do pomocy w "zwykłych" sprawach. Gdy kiedyś żona kazała mu nieść bańkę z mlekiem, odmówił, tłumacząc, że jest artystą. "On nieustannie grał spektakle, nawet siedząc w kawiarni czy idąc ulicą" – opowiadała o ojcu pani Dorota.
W związku Kantora z Marią Stangret (pobrali się w 1960 r.) też najważniejsza była sztuka. Jeżdżąc ze spektaklami, wystawami i happeningami, zwiedzili wszystkie kontynenty, poznali wybitnych twórców, grali w prestiżowych miejscach. "Nie obyło się bez problemów z władzą, paszportami czy z codziennym zaopatrzeniem, do którego on nie przywiązywał wagi, za to Maria, jak tylko mogła, ułatwiała mu życie" – wspominała pani Dorota. "Kantor był wybuchowy, trudny w pożyciu, nie znosił, jak ktoś się spóźniał na jego sztuki, nie uznawał tradycyjnej sceny ani widowni. Wiele nowych scen powstawało podczas spektaklu, na bieżąco, aktorzy musieli być bardzo elastyczni".
W 1982 r. świat pani Marii zachwiał się w posadach – niespodziewanie mąż zostawił ją, odszedł do młodszej dziewczyny. To był dla niej wstrząs, wielki osobisty dramat, tym bardziej, że przez ponad 20 lat stanowili zgrany duet. "Schudłam wtedy ponad 10 kilo, nie wychodziłam z domu i martwiłam się nie tylko o siebie, ale też o niego, czy ona zorganizuje mu codzienne, prozaiczne życie, o którym nie miał pojęcia. Zamieszkał samotnie w pracowni przy ulicy Siennej w Krakowie. Kiedy zażądałam rozwodu, kategorycznie się na niego nie zgodził, ale nie wróciliśmy już do wspólnego mieszkania, chociaż pomagał mi przy wystawach i pracy twórczej" – wspominała. Mimo rozstania, współpracowali nadal. Ona sama zagrała we wszystkich jego sztukach: "Umarłej klasie", "Wielopolu, Wielopolu", "Nigdy tu nie powrócę" i happeningach. Przez lata była pierwszym krytykiem, doradcą, powierniczką, organizatorką imprez, wsparciem i muzą Kantora. To jej pokazywał swoje teksty i rysunki do oceny. Kiedy w jednej z krakowskiej restauracji zaczęła nucić słowa do melodii polskiego walca François Mieczysława Fogga, Kantor wykrzyknął, że to najlepsza muzyka do jego sztuki "Umarła klasa".
Opowiadając o ich związku, pani Maria podkreślała, że kochała Tadeusza Kantora tak bardzo, że nigdy nie narzekała na swój los. Zawsze też miała dystans do siebie i świata, dlatego akceptowała nie najłatwiejszy charakter męża. "Byłam drobna, pogodna, uśmiechnięta, empatyczna, on natomiast wiecznie napięty, rozdrażniony, niecierpliwy. A poza tym wysoki, przystojny, charyzmatyczny, podobał się kobietom. Nieco przygarbiony, z mocno zarysowaną szczęką".... W ich życiu było mnóstwo zabawnych sytuacji, jak choćby ta podczas happeningu w Szwajcarii, gdy mąż owijał ją "na mumię" papierem toaletowym. Ten szwajcarski produkt okazał się nadspodziewanie wytrzymały i została ściśnięta tak mocno, że aż zemdlała.
W przeciwieństwie do pierwszej żony artysty, Ewy, Maria Stangret nie zrezygnowała dla męża całkowicie ze swej sztuki. "Sam Tadeusz jak mnie poznał, był zdziwiony tym, że mimo młodego wieku miałam już swój dorobek malarski" – opowiadała. Żyjąc z Kantorem, tworzyła nadal. Pisała, malowała i grała w teatrze męża. Swą malarską drogę zaczęła od informelu, pełnego bezkształtnych linii i plam. O tym, że posiada wielki talent, powiedział jej na drugim roku studiów profesor Jan Świderski. Ocenił, że Maria ma genialne wyczucie koloru. Pierwszy publiczny pokaz obrazów Marii Stangret odbył się w 1963 r. w Sztokholmie. Ona sama uważała, że najwięcej nauczyła się od Kantora. "Dzięki mężowi nauczyłam się malarstwa anachronicznego, tego, czym jest kubizm, fowizm, surrealizm. Bywaliśmy często w Paryżu i Nowym Jorku, gdzie poznałam Jima Dine, amerykańskiego artystę, który w swojej sztuce łączył realne przedmioty, takie jak szlafrok, kapelusz, kubek, nadając im nowe znaczenie. Widzom bardzo spodobały się moje obrazy, które prezentowałam w warszawskiej Galerii Foksal pt. »Niebieskie niebo«, pod którym znajdowała się rynna wypełniona niebieską farbą oraz »Szare niebo« z rynną z farbą w kolorze szarym. To była dla widzów nowość, ale przypadła im do gustu". Wtedy Maria Stangret zrozumiała, że nie tylko płótna są ważne, ale też przedmioty stojące przed nimi i tworzące integralną całość.
Po śmierci męża czuła się bardzo samotna, zaczęła cierpieć na chroniczną bezsenność. "Przeczytałam już prawie wszystkie książki, a teraz nocą przeglądam i rozszyfrowuję metki od ubrań" – opowiadała. "Nie wyobrażałam sobie tego, że miałabym związać się z kimś innym, nigdy nie znalazłabym godnego następcy" – podkreślała wielokrotnie. – "Kantor był geniuszem". Ostatnie lata swojego życia spędziła w Hucisku niedaleko Wieliczki, w ich malowniczym, wymarzonym wspólnym domu, który według planów Tadeusza Kantora miał stać się poświęconym twórczości obojga małżonków niezwykłym muzeum. Ponad sto kostiumów, rekwizytów, scenografie kantorowskich spektakli, rzeźby, instalacje można obecnie obejrzeć w Ośrodku Dokumentacji Sztuki w Krakowie, słynnej Cricotece. Po śmierci legendy teatru powstała też Fundacja im. Tadeusza Kantora, która stara się o zachowanie dziedzictwa artysty. Jaką rolę odegra w jego upamiętnieniu dom w Hucisku, pokaże przyszłość.