"Marta Grall". Mały film o wielkim potencjale
Na festiwalu Tofifest w Toruniu zaprezentowano film "Marta Grall", nietypowe dzieło w reżyserii Macieja Stuhra, przygotowane jako praca dyplomowa studentów 4. roku warszawskiej Akademii Teatralnej. Projekt okazał się jednak wykraczać poza ramy zwykłego studenckiego zaliczenia. Choć ma oszczędną formę, porusza bardzo aktualny temat społeczno-polityczny. A to w polskim kinie rzadkość.
Fabuła oscyluje gdzieś w ramach gatunku, jakim jest kryminał. Studenci dziennikarstwa podczas wykładu dowiadują się o tym, że zmarła ich koleżanka z roku, Marta Grall. Rektor mówi, że w trosce o nich zaprosił psychologa, z którym będą mogli porozmawiać o tej sytuacji. Kolejne rozmowy odkrywają przed widzami historię zmarłej dziewczyny, a także rzucają światło na to, co się działo przed tragicznym dniem.
Szybko okazuje się, że śmierć Marty może mieć znaczenie polityczne, gdyż dziewczyna była aktywistką, często brała udział w protestach, a w dniu tragedii miała jechać na polsko-białoruską granicę, by odnaleźć i przemycić do Warszawy kilkuletniego uchodźcę. A może jednak było to samobójstwo?
Film został zrealizowany bardzo oszczędnymi środkami – głównie z uwagi na niewielki budżet, jakim dysponowali twórcy. Ale to właśnie w prostocie "Marty Grall" tkwi jej moc. Niemal cała akcja toczy się w jednym uczelnianym pomieszczeniu, w którym odbywają się rozmowy. Od czasu do czasu przeplatają je retrospektywy kręcone w mieszkaniach czy w przestrzeniach klubu. Do tego kilka ujęć telefonem z ręki – oto cały film.
Postacie, jakie przewijają się przez ekran (a jest ich sporo, bo każdy ze studentów 4. roku musiał odegrać swoją rolę) napisane są dość schematycznie i ocierają się o stereotypy. Ale talent młodego aktorskiego "narybku" nadaje im pełnowymiarowych kształtów. Warto zapamiętać te twarze, bo część z nich z pewnością zrobi karierę, a niektóre widzieliśmy już na ekranie, m.in. Jana Wieteskę w "Sexify" czy Polę Gonciarz w "Weselu".
Podczas spotkania z widzami po seansie Maciej Stuhr powiedział, że zaczął pracować nad tym filmem w momencie, gdy rozpoczął się kryzys na polsko-białoruskiej granicy. - Nie mogłem o niczym innym mówić – stwierdził i dodał, że sam przyjął pod swój dach uchodźców. Jego poglądy są jasno określone, a w filmie pośrednio krytykowana jest władza, policja, a nawet TVP, choć nazwa stacji nigdy nie pada. Mimo to "Marta Grall" nie daje jasnych odpowiedzi, wciąż myli tropy i przerzuca uwagę widza na kolejne wątki, komplikując całą sprawę.
Choć jest to "tylko" projekt studencki, biorąc pod uwagę wszelkie ograniczenia i cel, w jakim powstawał, "Marta Grall" wypada naprawdę dobrze. Zwłaszcza, że to jeden z nielicznych polskich filmów w ostatnich latach, który tak szybko odpowiedział na bieżący problem społeczno-polityczny. Pewnie gdyby miał większy budżet i swobodę realizacyjną, mógłby wywołać burzę.