Trwa ładowanie...
d2omnec
23-01-2014 23:51

Mary Poppins wymierzyłaby klapsa. Parasolką!

d2omnec
d2omnec

Oparta na faktach opowieść o kulisach powstawania jednego z największych klasyków światowego kina połączona z historią o przepracowywaniu przeszłości i odkrywaniu prawdziwego siebie w spojrzeniach innych. Grający Walta Disneya wąsaty Tom Hanks wygląda jak jowialny dziadulo, wcielająca się w autorkę serii ''Mary Poppins'', P.L. Travers, Emma Thompson rozbraja cynizmem i zbiera kolejne nominacje. Dynamika między aktorami (w rolach drugoplanowych m.in. Paul Giamatti, Jason Schwartzmann i Colin Farrel) działa jak należy, szkoda jednak, że spajające tę historię spojrzenie jest co najmniej wtórne.

John Lee Hancock (''Wilki Mike. The Blind Side'' z oscarową Sandrą Bullock) w swoim tkacko-filmowym warsztacie dysponował nićmi o rozmaitych kolorach i fakturach, ale zabrakło mu wyobraźni, by wyjść poza najbardziej popularne wzory, estetykę i techniki. Spotkanie stereotypowo amerykańskiego człowieka rodziny, wielkiego dziecka z nosem do biznesu (Walt Disney) i uczuciowej, samodzielnej i dumnej samotniczki (P.L. Travesrs) to materiał na kolorową niczym zawartość torebki z landrynkami fontannę pouczających i rozczarowujących konfrontacji, komicznych starć, wzruszających, kuriozalnych. Tym bardziej, że każdy z bohaterów miał swoje drugie, trzecie dno. Pisarka była postacią niezwykle fascynującą: jej książki, których tak długo broniła przed ekranizacją, bojąc się, że stracą swoje wielopoziomowe znaczenie, czymś o wiele mniej błahym niż tylko czytadełkiem dla dzieci. Miała za sobą wiele trudnych doświadczeń o których mówiła niechętnie, ale ich ślady nosiła w sobie do końca swoich dni. Disney z kolei nie był tak
jednoznacznie słodkim i dobrodusznym gościem, na jakiego się kreował, jowialnie uśmiechając się na zdjęciach.

Zamiast pogłębić te wątki, Hancock woli jednak malować pastelowy obraz, któremu bliżej do przysłowiowych ''jeleni na rykowisku'' niż złożonych, autonomicznych interpretacji przestrzeni jak u Cezanne'a czy Hoppera. Szczególnie widać to w pseudopogłębionych, a tak naprawdę do bólu konwencjonalnych ''starciach'' Travers i Disneya, które reżyser sprowadza do rangi mizoginicznej anegdotki o kobiecych humorach i męskiej sympatii do gadżetów. Jeszcze bardziej - w boleśnie stereotypowo nakręconych scenach retrospektywnych, w których Pamela Travers (wtedy jeszcze Helen Goff) wspomina swoje dzieciństwo, skąpane w oranżowych promieniach australijskiego słońca, pachnące czystą pościelą i alkoholowym oddechem ukochanego ojca. Szczytem absurdu jest obsadzenie kojarzącego się z hulankami swawolami Colina Farella w roli cierpiącego z powodu choroby alkoholowej cudownego, ale raniącego swoim nałogiem papy. Te fragmenty zostały przed domontowaniem wykąpane w kadzi pełnej lukru i banałów tak głębokiej, że ślady tego zbliżenia
plamią także resztę filmu.

Hancock nie znalazł w sobie odwagi na uwspółcześnienie przywoływanej historii, co mogłoby dać jej aktualny kontekst i wyciągnąć ze sztywnych przypowiastkowych ram. O tym, co zgubił reżyser, przypomniała na szczęście na rozdaniu nagród National Board of Review Meryl Street, wręczając nagrodę za rolę w ''Panu Banksie'' Emmie Thompson. Między rozlicznymi pochwałami dla koleżanki po fachu, laureatka Oscara przypomniała, że Disney był antysemitą, bigotem i przeciwnikiem równouprawnienia, który konsekwentnie odrzucał podania kobiet chcących w jego firmie wykonywać jakąkolwiek pracę poza biurową i dekoracyjną. ''Niektórzy jego współpracownicy mówili, że Walt Disney naprawdę nie lubił kobiet'' - mówiła Streep o jakże sympatycznym bohaterze filmu Hancocka. ''Zdecydowanie nie ufał kobietom i kotom''.

d2omnec

Szkoda, że mimo ambitnych założeń i dobrej ekipy ''Ratując Pana Banksa'' pozostaje klasycznym, w stu procentach realizującym normę filmem familijnych dla trochę starszych nudziarzy lubiących grzebać się w sobie już znanym grajdołku zasad i konwenansów. Gdzieś po drodze film gubi wszystkie naprawdę wyróżniające, charakterystyczne cechy swoich bohaterów, łagodzi konteksty, wybiera normę zamiast śladu ryzyka. Grana przez Thompson pisarka jak ognia bała się animacji - ta forma ożywiania postaci na ekranie wydawała jej się błaha i anegdotyczna, nie nadająca animowanym postaciom psychologicznej głębi. W przypadku trzynastokrotnie nominowanego do Oscara kultowego musicalu z Julie Walters i Dickiem Van Dyke'm, którego powstawaniu przygląda się film Hancocka, jej obawy okazały się niesłuszne. Natomiast choć w "Ratując Pana Banksa" zamiast kreskówek grają prawdziwi aktorzy, to sposób, w jaki przedstawione są ich postaci szkicowany jest naprawdę grubą i toporną kreską.

d2omnec
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2omnec