"Marzec '68". Film TVP o protestach w PRL‑u. Minister Czarnek powinien go uważnie obejrzeć
Od piątku 25 marca w kinach będzie można oglądać wyprodukowany przez Telewizję Polską film "Marzec '68". To historia romansu dwojga młodych ludzi, która została wpisana w prawdziwe wydarzenia z czasów PRL-u. Naiwne love story połączono z protestami przeciw cenzurze w teatrze i antysemicką nagonką. O dziwo obyło się bez katastrofy, a film jest ciekawy głównie z powodu swojej aktualności.
Film Krzysztofa Langa zaczyna się koszmarnie. Hania (Vanessa Aleksander) to studentka szkoły teatralnej, która kocha grać. Po próbie sztuki szybko wylatuje z budynku i niemal zostaje potrącona przez samochód. Na jej szczęście obok niej stał Janek (Ignacy Liss), który zatrzymał ją w porę.
W scenariuszu wziętym rodem z byle jakiej komedii romantycznej, Janek, porażony strzałą amora, przyczepia się do Hani, prosząc ją o spotkanie. Dziewczyna próbuje go spławić, ale jej wielbiciel nie daje za wygraną. Podąża za nią na spektakl "Dziadów" Kazimierza Dejmka. Uparty Janek, który, jak się szybko dowiadujemy, studiuje na politechnice, ostatecznie osiąga swój cel. Spędza wieczór z dziewczyną, trafiając z nią na imprezę, gdzie imponuje jej znajomością krytycznie nastawionych do komunizmu pisarzy George’a Orwella i Arthura Koestlera.
Zobacz: zwiastun filmu "Marzec '68"
Dramat polityczny
Przez przynajmniej przez pierwsze 20 minut zanosiło się, że TVP nakręciło kolejną tandetną produkcję, która może i po raz kolejny skrytykuje ten PRL, ale zrobi to w taki sposób, że człowiek wyjdzie z kina, myśląc: "po co sobie to znowu zrobiłem?". Tym bardziej, że młodociane love story Langa to klisza na kliszy – widzieliśmy tego typu obrazy już tysiące razy w filmach. Ale w fabule szybko następuje dość niespodziewany zwrot. Wybuch miłości między bohaterami zbiega się bowiem w czasie z burzliwymi wydarzeniami tytułowego roku – protestami w związku z zakazem wystawiania "Dziadów" i antysemicką nagonką, która ostatecznie doprowadziła do masowej emigracji obywateli pochodzenia żydowskiego.
Nagle romans Hani i Janka trochę schodzi na bok, a mocniej wjeżdża dramat polityczny. Reżyser dobrze punktuje różnice między nimi – ona jest córką żydowskiego lekarza, który pod byle pretekstem został wyrzucony z pracy. Całą rodzinę utrzymuje matka. Jest im ciężko – w święta Bożego Narodzenia muszą wyprzedawać rzeczy z domu, by mieć co położyć na stół. Zgoła odmiennie wygląda sytuacja u Janka. Jego ojciec to wysoko postawiony partyjniak. U niego stół jest pełny, a żona może rozmyślać o kupnie pralki.
Kontrast między rodzinami uwypukla tylko, jak zakochani różnią się od siebie. Hania momentalnie angażuje się w strajk studentów, podpisuje list poparcia, chce walczyć o przywrócenie "Dziadów" do teatrów. Janek jest z kolei niechętny do jakiegokolwiek działania politycznego – żyje sobie pod kloszem, zupełnie nie rozumie problemów swojej partnerki.
Jego postawa ulega zmianie, gdy wraz z Hanią uczestniczą w demonstracji, w której studenci zostali spałowani przez oddziały ZOMO i "aktywu robotniczego". Nagle okazuje się, że do tej pory był potwornie naiwny, nie dostrzegał zła, którego część mieszkała z nim pod jednym dachem. Sceny protestów Lang pokazał w mocny sposób – na bliskich ujęciach, z trzęsącą się kamerą, w niemal dokumentalnej formie. To pozwoliło mu też ukryć w pewien sposób braki budżetowe, bo haniebne wydarzenia z czasów PRL-u można byłoby oddać z jeszcze większym rozmachem.
Gdzieś od tego momentu, "Marzec '68" już do końca pozostaje dołującym przypomnieniem kraju, w którym wybrani obywatele nie mieli prawa egzystować. W wyniku medialnej i politycznej nagonki komunistów, którzy "zrzucili winę" za protesty na studentów pochodzenia żydowskiego, doszło do represji wobec tej nacji i wyjazdu w 1968 r. z Polski ok. 20 tys. osób. Reżyser swoim filmem chciał pożegnać wszystkich, którzy wtedy uciekali, choć chcieli zostać.
"Marzec '68" jako obraz obecnej Polski
"Marzec '68" to bardzo nierówna produkcja, nierzadko rażąca telewizyjną taniością. Jej najciekawszym aspektem jest wymowa, która niestety pozostaje cały czas aktualna. Bo pokazana w nim propaganda i manipulacja ówczesnych mediów kontrolowanych przez władzę nieszczególnie różni się od tego, co wyprawia na co dzień producent tego filmu, Telewizja Polska. Wystarczy chociażby przypomnieć sobie pasek z "Wiadomości" o ubiegłorocznej manifestacji na rzecz pozostania Polski w UE, na którym można było przeczytać, że na placu Zamkowym trwał… "protest przeciwko polskiej Konstytucji".
Takich przykładów jest cała masa. Nic dziwnego, że historyk Piotr Osęka po obejrzeniu kilkunastu wydań głównego serwisu informacyjnego TVP stwierdził w rozmowie z WP, że "to po prostu czysta propaganda, rodem z PRL".
Co więcej, jakże ironicznie ogląda się "Marzec '68" w świetle tego, co działo się z ostatnią inscenizacją "Dziadów" w krakowskim Teatrze im. Juliusza Słowackiego. Małopolska kurator oświaty Barbara Nowak zarzuciła spektaklowi wspieranie opozycji i nienawiść do rodowodu historycznego Polski. Minister Przemysław Czarnek podziękował jej za reakcję, określając przy okazji tę wersję "Dziadów" jako "dziadostwo". Co gorsza, Zarząd Województwa Małopolskiego poinformował, że rozpoczął procedurę odwołania Krzysztofa Głuchowskiego ze stanowiska dyrektora Teatru Słowackiego.
Czytając tego typu informacje, trudno nie pomyśleć, że historia w naszym kraju zatoczyła koło i znowu powtarzają się sytuacje, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Minister Czarnek powinien zatem obejrzeć sobie film Langa i zobaczyć, do czego doprowadzić może cenzura i narzucanie jedynej słusznej ideologii.
Słuchasz podcastów? Jeśli tak, spróbuj nowej produkcji WP Kultura o filmach, netfliksach, książkach i telewizji. "Clickbait. Podcast o popkulturze" dostępny jest na Spotify oraz w aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach. A co, jeśli nie słuchasz? Po prostu zacznij.