Mira Zimińska-Sygietyńska: łamaczka serc, patriotka. "Rozpusta w oparach alkoholu"
Była jedną z największych gwiazd na polskiej scenie - ikoną stylu, łamaczką męskich serc (na jej punkcie oszalał chociażby Tadeusz Boy-Żeleński), muzą artystów (pozowała samemu Stanisławowi Ignacemu Witkiewiczowi), zdolną artystką i niezłomną patriotką. Nawet kiedy dostała szansę wyjazdu do Ameryki, odmówiła, twierdząc, że nie chce porzucać ukochanej Polski.
Mira Zimińska-Sygietyńska, nazywana "Panią na Mazowszu”, twierdziła, że miała w życiu dwie największe miłości: teatr i stworzony wraz z mężem zespół ludowy, z którym jeździła po całym świecie.
Ambitna, pełna energii, szybko zjednywała sobie ludzi - chociaż jej współpracownicy twierdzili, że za kulisami często pokazywała swoją drugą twarz, zmieniając się w tyrana, który nie tolerował najmniejszych nawet potknięć.
Urodzona w teatrze
Według oficjalnych źródeł przyszła na świat w Płocku w 1901 roku - choć niektórzy uważają, że tak naprawdę urodziła się 6 lat wcześniej.
Z teatrem związana była już od najmłodszych lat - jej matka pracowała jako bileterka, ojciec zaś był scenografem, więc całe swoje dzieciństwo Marianna Burzyńska spędziła za kulisami, obserwując aktorów przy pracy. I wkrótce zdecydowała, że sama chciałaby dołączyć do ich grona.
Na scenie Burzyńska zadebiutowała już jako mała dziewczynka - rodzice "wypożyczyli" ją ukraińskiej ekipie pracującej nad spektaklem.
- Do jednej ze sztuk potrzebne było głodne dziecko, które miało płakać. Musieli mnie uszczypnąć w pupę, żebym się rozpłakała. Od tego zaczęła się moja kariera - opowiadała Bogusławowi Kaczyńskiemu.
"Ty jesteś zdolna"
Wreszcie zmieniła nielubiane imię na "Mira" i zaczęła ciężko pracować nad swoją karierą. Ambitna i zdolna, nie zrażała się pierwszymi niepowodzeniami, przekonana, że pisana jest jej wielka kariera.
W wieku 16 lat, za namową matki, poślubiła muzyka Jana Zimińskiego i przyjęła jego nazwisko.
Dalej występowała na scenie, aż wreszcie przyciągnęła uwagę Tadeusza Sobockiego, który szukał aktorów do warszawskiego teatru.
- Któregoś dnia przyszedł za kulisy jakiś pan i powiedział: Chcę rozmawiać z tą małą, co gra główną rolę”. Wyszłam do tego pana, on mi się przedstawił - wspominała. - Więc powiedział ów pan, żebym przyjechała do Warszawy, to mnie zaangażuje. Wtedy powiedziałam, że mam męża. "No to przyjedźcie razem, coś tam wykombinuję. Dla ciebie mała, ty jesteś zdolna".
"Będę tu występować, choćby nie wiem co"
Kiedy jednak Zimińska zdecydowała się wreszcie wyjechać do stolicy, Sobockiego akurat tam nie było. To jej nie zniechęciło; zdeterminowana, chwytała się każdej, najmniejszej nawet szansy, by zabłysnąć na scenie.
- Kręciło się po teatrze takie nieduże coś, co miało w swojej niebrzydkiej twarzy dziwny upór, jakąś bezczelność, ambicję i zacięcie typu: "Będę tu występować, choćby nie wiem co" – wspominał później młodą artystkę Konrad Tom.
Dopięła swego. Wkrótce stała się jedną z największych gwiazd w stolicy i zdobyła miano "Chaplina w spódnicy". Zaczęła też występować w filmach - między innymi "Iwonka", "Na Sybir", "Każdemu wolno kochać" czy "Manewry miłosne".
Rozpusta i szaleństwa
Zimińskiej ta sława wyjątkowo przypadła do gustu,
- Wpadłam w objęcia cyganerii. Od tego dnia zaczęło się codzienne życie artystki, rozpusta w oparach alkoholu, wywiady, szaleństwa, szalbierstwa, szynele, szynszyle, beszamele, szatobriandy, szafiry, szantaże szatynów, szympansy… - wspominała później.
Rozstała się z mężem i po kilku burzliwych romansach związała się z Tadeuszem Sygietyńskim, muzykiem i kompozytorem, z którym była aż do jego śmierci w 1955 roku.
Wreszcie na polską gwiazdę uwagę zwrócili amerykańscy producenci - ona jednak ponoć lekką ręką odrzuciła ich ofertę, twierdząc, że nie zamierza opuszczać swojej ojczyzny.
Powstanie "Mazowsza"
W 1940 roku Zimińska-Sygietyńska trafiła na Pawiak za kontakty z żydowskimi artystami. Nie dała się złamać, za kratami śpiewała patriotyczne piosenki, podtrzymując na duchu współwięźniarki. Dzięki staraniom męża i Adolfa Dymszy udało się jej odzyskać wolność.
Wspominała, że wraz z małżonkiem ustalili, że jeśli uda się im przeżyć wojnę, założą zespół, by uchronić muzykę ludową przed zapomnieniem. I tak w 1948 roku powstał Państwowy Zespół Ludowy Pieśni i Tańca "Mazowsze", odnoszący ogromne sukcesy na całym świecie.
Po śmierci męża artystka przejęła obowiązki kierownika artystycznego, a później została również dyrektorem.
"Trochę mi smutno”
Ci, którzy z nią pracowali, zachwycali się jej zorganizowaniem i perfekcjonizmem, ale przyznawali też, że artystka potrafiła być naprawdę okrutna.
- Jako kobieta przewrotna jak żadna. Zaangażowałem kobiety do kuchni. Jedna się nie spodobała, myślę, że źle podawała do stołu. Mira kazała ją zwolnić. To samo było z młodzieżą. Jeśli zauważyła, że chłopiec jakoś źle chodzi, ma złą postawę, od razu kazała zwalniać - wspominał Henryk Wiśniewski w książce "Życie artystek w PRL".
W latach 90. Zimińska-Sygietyńska zaczęła podupadać na zdrowiu; gdy zespół zaproszono do Ameryki, nie mogła mu już towarzyszyć. Przed śmiercią wyznawała, że chociaż kochała "Mazowsze", żałowała decyzji o porzuceniu teatru.
- Sukieneczki poszły na strych i nie czekają, tylko są. Spoglądam na nie czasem i przypominam sobie, jaka na scenie byłam szczęśliwa. I trochę mi smutno - pisała.
Zmarła 26 stycznia 1997 roku.