Mira Zimińska-Sygietyńska: łamaczka serc, patriotka. "Rozpusta w oparach alkoholu"

Mira Zimińska-Sygietyńska: łamaczka serc, patriotka. "Rozpusta w oparach alkoholu"
Źródło zdjęć: © NAC

26.01.2018 11:37

Była jedną z największych gwiazd na polskiej scenie - ikoną stylu, łamaczką męskich serc (na jej punkcie oszalał chociażby Tadeusz Boy-Żeleński), muzą artystów (pozowała samemu Stanisławowi Ignacemu Witkiewiczowi), zdolną artystką i niezłomną patriotką. Nawet kiedy dostała szansę wyjazdu do Ameryki, odmówiła, twierdząc, że nie chce porzucać ukochanej Polski.

Mira Zimińska-Sygietyńska, nazywana "Panią na Mazowszu”, twierdziła, że miała w życiu dwie największe miłości: teatr i stworzony wraz z mężem zespół ludowy, z którym jeździła po całym świecie.

Ambitna, pełna energii, szybko zjednywała sobie ludzi - chociaż jej współpracownicy twierdzili, że za kulisami często pokazywała swoją drugą twarz, zmieniając się w tyrana, który nie tolerował najmniejszych nawet potknięć.

1 / 6

Urodzona w teatrze

Obraz
© film polski

Według oficjalnych źródeł przyszła na świat w Płocku w 1901 roku - choć niektórzy uważają, że tak naprawdę urodziła się 6 lat wcześniej.

Z teatrem związana była już od najmłodszych lat - jej matka pracowała jako bileterka, ojciec zaś był scenografem, więc całe swoje dzieciństwo Marianna Burzyńska spędziła za kulisami, obserwując aktorów przy pracy. I wkrótce zdecydowała, że sama chciałaby dołączyć do ich grona.

Na scenie Burzyńska zadebiutowała już jako mała dziewczynka - rodzice "wypożyczyli" ją ukraińskiej ekipie pracującej nad spektaklem.

- Do jednej ze sztuk potrzebne było głodne dziecko, które miało płakać. Musieli mnie uszczypnąć w pupę, żebym się rozpłakała. Od tego zaczęła się moja kariera - opowiadała Bogusławowi Kaczyńskiemu.

2 / 6

"Ty jesteś zdolna"

Obraz
© PAP

Wreszcie zmieniła nielubiane imię na "Mira" i zaczęła ciężko pracować nad swoją karierą. Ambitna i zdolna, nie zrażała się pierwszymi niepowodzeniami, przekonana, że pisana jest jej wielka kariera.

W wieku 16 lat, za namową matki, poślubiła muzyka Jana Zimińskiego i przyjęła jego nazwisko.

Dalej występowała na scenie, aż wreszcie przyciągnęła uwagę Tadeusza Sobockiego, który szukał aktorów do warszawskiego teatru.

- Któregoś dnia przyszedł za kulisy jakiś pan i powiedział: Chcę rozmawiać z tą małą, co gra główną rolę”. Wyszłam do tego pana, on mi się przedstawił - wspominała. - Więc powiedział ów pan, żebym przyjechała do Warszawy, to mnie zaangażuje. Wtedy powiedziałam, że mam męża. "No to przyjedźcie razem, coś tam wykombinuję. Dla ciebie mała, ty jesteś zdolna".

3 / 6

"Będę tu występować, choćby nie wiem co"

Obraz
© Materiały prasowe

Kiedy jednak Zimińska zdecydowała się wreszcie wyjechać do stolicy, Sobockiego akurat tam nie było. To jej nie zniechęciło; zdeterminowana, chwytała się każdej, najmniejszej nawet szansy, by zabłysnąć na scenie.

- Kręciło się po teatrze takie nieduże coś, co miało w swojej niebrzydkiej twarzy dziwny upór, jakąś bezczelność, ambicję i zacięcie typu: "Będę tu występować, choćby nie wiem co" – wspominał później młodą artystkę Konrad Tom.

Dopięła swego. Wkrótce stała się jedną z największych gwiazd w stolicy i zdobyła miano "Chaplina w spódnicy". Zaczęła też występować w filmach - między innymi "Iwonka", "Na Sybir", "Każdemu wolno kochać" czy "Manewry miłosne".

4 / 6

Rozpusta i szaleństwa

Obraz
© Youtube.com

Zimińskiej ta sława wyjątkowo przypadła do gustu,

- Wpadłam w objęcia cyganerii. Od tego dnia zaczęło się codzienne życie artystki, rozpusta w oparach alkoholu, wywiady, szaleństwa, szalbierstwa, szynele, szynszyle, beszamele, szatobriandy, szafiry, szantaże szatynów, szympansy… - wspominała później.

Rozstała się z mężem i po kilku burzliwych romansach związała się z Tadeuszem Sygietyńskim, muzykiem i kompozytorem, z którym była aż do jego śmierci w 1955 roku.

Wreszcie na polską gwiazdę uwagę zwrócili amerykańscy producenci - ona jednak ponoć lekką ręką odrzuciła ich ofertę, twierdząc, że nie zamierza opuszczać swojej ojczyzny.

5 / 6

Powstanie "Mazowsza"

Obraz
© East News

W 1940 roku Zimińska-Sygietyńska trafiła na Pawiak za kontakty z żydowskimi artystami. Nie dała się złamać, za kratami śpiewała patriotyczne piosenki, podtrzymując na duchu współwięźniarki. Dzięki staraniom męża i Adolfa Dymszy udało się jej odzyskać wolność.

Wspominała, że wraz z małżonkiem ustalili, że jeśli uda się im przeżyć wojnę, założą zespół, by uchronić muzykę ludową przed zapomnieniem. I tak w 1948 roku powstał Państwowy Zespół Ludowy Pieśni i Tańca "Mazowsze", odnoszący ogromne sukcesy na całym świecie.

Po śmierci męża artystka przejęła obowiązki kierownika artystycznego, a później została również dyrektorem.

6 / 6

"Trochę mi smutno”

Obraz
© East News

Ci, którzy z nią pracowali, zachwycali się jej zorganizowaniem i perfekcjonizmem, ale przyznawali też, że artystka potrafiła być naprawdę okrutna.

- Jako kobieta przewrotna jak żadna. Zaangażowałem kobiety do kuchni. Jedna się nie spodobała, myślę, że źle podawała do stołu. Mira kazała ją zwolnić. To samo było z młodzieżą. Jeśli zauważyła, że chłopiec jakoś źle chodzi, ma złą postawę, od razu kazała zwalniać - wspominał Henryk Wiśniewski w książce "Życie artystek w PRL".
W latach 90. Zimińska-Sygietyńska zaczęła podupadać na zdrowiu; gdy zespół zaproszono do Ameryki, nie mogła mu już towarzyszyć. Przed śmiercią wyznawała, że chociaż kochała "Mazowsze", żałowała decyzji o porzuceniu teatru.

- Sukieneczki poszły na strych i nie czekają, tylko są. Spoglądam na nie czasem i przypominam sobie, jaka na scenie byłam szczęśliwa. I trochę mi smutno - pisała.

Zmarła 26 stycznia 1997 roku.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (13)