"Mission Impossible: Rogue Nation": Niemożliwe? A jednak! [RECENZJA]
„Mission: Impossible - Rogue Nation” to świetny i trzymający w napięciu film, a Toma Cruise’a bardzo chętnie zobaczyłbym w roli agenta 007. Szybcy i wściekli mogliby się od niego uczyć!
07.08.2015 10:43
Nie miałem zbyt wielkich oczekiwań względem kolejnej odsłony przygód Ethana Hunta, tymczasem pozytywnie się zaskoczyłem. Duża w tym zasługa scenarzysty i reżysera, Christophera McQuarrie, nagrodzonego Oscarem za scenariusz „Podejrzanych”. Wspólnie z Tomem Cruise’em pracowali wcześniej między innymi przy filmowej wersji „Jacka Reachera” i znakomitym „Na skraju jutra”. Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby wspólnie zrealizowali Bonda. Ci, który tęsknią za urokiem produkcji o agencie 007 sprzed ery Daniela Craiga, powinni być usatysfakcjonowani. „Mission: Impossible - Rogue Nation”, to świetny film, natomiast Toma Cruise’a bardzo chętnie zobaczyłbym w roli agenta Jej Królewskiej Mości.
Póki co wciąż, niczym dziecko, ekscytuję się nową produkcją o specjaliście od misji niemożliwych. W tej historii tkwi potencjał, musi tylko zostać dobrze opowiedzenia. Na szczęście twórcy „Rogue Nation” spisali się na medal, a Tom Cruise ma w sobie dużo uroku, charyzmy i luzu. Amerykańskiego aktora wspierają między innymi przezabawny Simon Pegg, oraz tajemnicza i przepiękna Rebecca Ferguson. Będę z zainteresowaniem śledził dalszy rozwój jej kariery. Intrygujący popis aktorstwa zaprezentował, znany z „Prometeusza”, Sean Harris (bardzo niepokojąca rola). Choć rzadko pojawia się w tym filmie na ekranie, potrafi przykuć uwagę. Poza tym zawsze z przyjemnością słucham muzyki z „Mission Impossible” i wygląda na to, że nigdy mi się nie znudzi.
O klasie tej produkcji świadczy również fakt, że scena w operze nawiązuje do słynnego fragmentu „Człowieka, który wiedział za dużo” Alfreda Hitchcocka, będącego majstersztykiem pomysłowości i budowania suspensu. U McQuarri'ego , wiernego fana słynnego filmowca, to raczej zabawny smaczek i puszczenie oka do kinomanów. Podobnych nawiązań jest zresztą więcej. Amerykański reżyser umie trzymać w napięciu i zaskakiwać widzów niespodziewanymi zwrotami akcji. W „Rogue Nation” jest też miejsce na efektowne, nieprawdopodobne pościgi i humor. Podziw budzi precyzja i pomysłowość, z jaką zrealizowano te sceny. Zwłaszcza, że Cruise nie korzystał na planie z pomocy kaskaderów, za co należy mu się wielki szacunek. Powinno to zamknąć usta wszystkim osobom krytykującym „Króla scjentologów” za błędy, które popełnia w swoim życiu.
Jeśli zaś chodzi o finał tego filmu, zrobił na mnie wrażenie i przyniósł mi satysfakcję. Liczę na to, że kolejna część będzie jeszcze lepsza. I to wcale nie jest misja niemożliwa.