Na potrzeby filmu pracowała, zbierając buraki. Nikt nie rozpoznał hollywoodzkiej gwiazdy
"Nomadland" to jeden z faworytów tegorocznej gali Oscarów, to słodko-gorzka opowieść o wykluczonych ekonomicznie ludziach, którzy odnaleźli nowy sens życia. Żeby ich zrozumieć, Frances McDormand zakasała rękawy i ruszyła do pracy przy zbiorach.
To niesamowite, że jednym z najlepiej ocenianych filmów sezonu jest zrealizowana za relatywnie niewielkie pieniądze i nakręcona w niezależnym duchu historia współczesnych amerykańskich nomadów. Ludzi, którzy uosabiają wartości skrajnie odmienne od tych, którymi żyje na co dzień szeroko pojmowana kultura filmowa. Opowieść fabularnie fikcyjna, bo wymyślona na potrzeby tego konkretnego projektu, lecz oparta w dużej mierze na faktach oraz twardych danych; rzecz o starszych mężczyznach i kobietach, którzy przeżyli większość życia w błogim przekonaniu, że po dekadach pracy zawodowej będą mogli spokojnie zestarzeć się we własnym ogródku, lecz na skutek recesji stracili większość tego, co pozornie posiadali.
Przesiedli się więc do kamperów, vanów czy przyczep i wspierani przez sprawnie działającą społeczność podobnych sobie osób nauczyli się żyć dzień za dniem, od miasta do miasta, od pracy sezonowej do pracy dorywczej.
Zobacz: Megahity wrócą do kin. Na te filmy czekają miliony widzów
W filmie Zhao świat nomadów poznajemy z punktu widzenia 61-letniej Fern (znakomita jak zwykle Frances McDormand), postaci, która jest skompilowaną z wielu różnych historii wymówką reżyserki, żeby ukazać różne oblicza "życia na kółkach".
Mąż Fern zmarł, pozostawiając po sobie emocjonalną pustkę, zaś miejsce, w którym mieszkali przez większość życia, utraciło w 2011 roku kod pocztowy i stało się miastem-widmem. Nie mając pieniędzy, by dłużej utrzymywać się w świecie kredytów i długów, pakuje manatki i rusza w drogę.
Przemierzamy wraz z nią amerykański Zachód, przyglądamy się, jak pracuje w centrum logistycznym Amazon, jak pełni funkcję opiekunki w parku narodowym, jak dorabia w knajpce blisko dziwnej atrakcji turystycznej. Obserwujemy jej relacje z innymi, zarówno z nomadami, jak i ludźmi reprezentującymi jej "dawny świat", a przy okazji poznajemy dziesiątki prawdziwych historii wplecionych w mozaikowy scenariusz filmu.
Na tym polega cała fabuła. Na niespiesznych rozmowach, nieoczywistych emocjach i refleksjach. Przy czym "Nomadland" nie jest filmem o nonkonformistycznej wolności, o ucieczce od złego kapitalizmu. Jest opowieścią o ludziach, którzy czuli się przegrani, jednak niespodziewanie odnaleźli wolność w cieple międzyludzkich kontaktów i pokornej egzystencji w zgodzie w naturą.
Odwaga w cenie biletu
"Nomadland" to luźna adaptacja specyficznego dziennikarskiego reportażu Jessiki Bruder, która egzystowała kilka lat jako nomadka. Przejechała w vanie-domu kilka amerykańskich stanów, by zrozumieć i jak najlepiej opisać życie tych ludzi. Jej bohaterkami i bohaterami byli głównie biali przedstawiciele klasy średniej i pokolenia boomerów lat 50. i 60., którzy stracili oszczędności i stali się na starość tanią siłą roboczą.
Zbierała z nimi owoce, harowała w spiekocie słońca, przemierzała kilometry betonowych powierzchni, wysłuchiwała ich smutnych historii, po czym przelała wszystko na papier.
Barwne, szczere, przejmująco zwyczajne opowieści ludzi, którzy stworzyli z przymusu nowy styl życia. Świat Zachodu, który uparcie próbował wyprzeć ich istnienie ze zbiorowej świadomości, nie miał wyjścia i musiał się w książce "Nomadland. W drodze za pracą" (w Polsce wydanej przez Wydawnictwo Czarne) zakochać.
W reportażu Bruder zakochała się także Frances McDormand, jedna z najwybitniejszych amerykańskich aktorek. McDormand, od ponad czterdziestu lat żona Joela Coena, funkcjonowała praktycznie od zawsze poza kulturą popularną i wspierała z chęcią różne niezależne głosy, a dzięki drugiemu Oscarowi (za "Trzy billboardy za Ebbing, Missouri" M. McDonagha) zyskała jeszcze mocniejszą pozycję do opowiadania historii, które w innym wypadku w ogóle mogłyby nie zostać opowiedziane.
Gdy nadarzyła się okazja, nabyła prawa do książki Bruder wraz z Peterem Spearsem, producentem filmu "Tamte dni, tamte noce", i zaczęła szukać reżyserki, która oddałaby sedno "Nomadland". Przypadkiem obejrzała na festiwalu w Toronto "Jeźdźca", drugi projekt reżyserski Chloé Zhao…
…i wpadła w zachwyt. To była to miłość od pierwszego wejrzenia. Aktorka dostrzegła w filmie Zhao dokładnie to, jak wyobrażała sobie ekranowy "Nomadland".
Nomadland – polski zwiastun #2
Prawdziwe historie
Zhao to urodzona w Chinach, jednakże wychowana w zachodnim świecie reżyserka niezależnych filmów funkcjonujących głównie w obiegu festiwalowym. Dała się poznać jako twórczyni zafascynowana rubieżami amerykańskiej kultury.
W swych dwóch pierwszych filmach, "Pieśniach moich braci" i właśnie "Jeźdźcu", przyglądała się współczesnym Lakotom, którzy w rządowych rezerwatach starają się godzić wielowiekowe tradycje z chęcią wytyczania własnych ścieżek. Zhao kręciła w parku narodowym Badlands. Zwiedziła bezbrzeża Dakoty Południowej, poznała mnóstwo ludzi i kultur istniejących w samowystarczalnych światach nietkniętych toksycznością współczesności.
Zhao wypracowała styl polegający na pracy z naturszczykami, by przemycać na ekran jak najwięcej naturalności, szczerości. Nic dziwnego, że otoczyła McDormand i przewijającego się na drugim planie Davida Strathairna amatorami oraz prawdziwymi nomadami.
Wśród nich Linda May i Swankie, dwie charyzmatyczne nomadki, których historie przybliżyła już w swojej książce Jessika Bruder, a także Bob Wells, aktywista i założyciel kanału YouTube CheapRVLiving (prawie pięćset tysięcy subskrybentów), na którym dzieli się przemyśleniami i praktycznymi poradami dotyczącymi rozsądnego wydatkowania oraz utrzymywania vanów i kamperów w dobrym stanie.
Zhao poprosiła też niespełna trzydziestoosobową ekipę "Nomadland", żeby na czas trwania zdjęć stali się swoistymi nomadami. Mieszkali więc w przyczepach i kamperach (między innymi w wozie, którym na ekranie jeździ Fern), żyli wedle własnego harmonogramu. McDormand faktycznie pracowała przy zbiorach buraków i w innych miejscach, wtapiając się w kolejne mikro-rzeczywistości do tego stopnia, że mało kto rozpoznawał w niej oscarową aktorkę.
Subtelne przesłanie
Prawda splata się zatem w "Nomadland" z fikcją tak mocno, że nie wiadomo, które sceny zostały zainscenizowane, a które nakręcone z dokumentalnym sznytem, oferując McDormand okazję do zagrania wersji samej siebie wchodzącej w szczere relacje z napotykanymi ludźmi.
Dzięki temu film potrafi zaangażować widza bez emocjonalnego czy intelektualnego narzucania się ze swym przesłaniem. Trudno natomiast nie zauważyć symboliki, którą "Nomadland" nabył przypadkiem – oto bowiem powstały przed covidowym koszmarem, ale wypuszczony po pierwszym i drugim pandemicznym szoku film o ludziach, którzy uświadomili sobie, że żyli, by karmić marzenia innych. Film, który zyskał rozgłos również dlatego, że pojawił się w czasie, gdy COVID-19 uświadomił milionom kruchość ich egzystencji.
Można się więc zachwycać fenomenalnymi pejzażami amerykańskich bezdroży i dzikich parków narodowych, które w obiektywie Joshuy Jamesa Richardsa (i z dodatkiem kompozycji Ludovico Einaudiego) nabrały iście transcendentalnego piękna. Ba, należy je chłonąć, stanowią bowiem ważny element oddziaływania filmu.
Trzeba też podziwiać Frances McDormand za emocjonalne (i fizyczne) obnażenie się przed kamerą, bowiem mało która amerykańska aktorka z jej statusem odważyłaby się na taki projekt.
Dzięki jej subtelnej grze świat nomadów dosłownie ożywa na ekranie. Jednakże "Nomadland" jest przede wszystkim opowieścią o ludziach, którzy nie dali się odstawić na bok. Historia Fern, wymyślona, ale zainspirowana tysiącami jej podobnych, służy za pretekst. I do zajrzenia za kulisy świata, o którym niewielu miało pojęcie, i do refleksji. Zhao nie każe nikomu wyruszać w drogę i zmieniać nagle życia o 180 stopni, ale zachęca do szczerego spojrzenia na siebie. W siebie. Niezależnie od tego, na jakiej szerokości geograficznej mieszkasz.