Na ratunek światu

„Avatar” zmienia wszystko. Po tym co w swoim nowym filmie pokazał James Cameron, nie będzie już tanich wymówek i pokrętnych tłumaczeń – specjaliści od efektów specjalnych rozliczani będą z najmniejszych nawet niedoróbek. Oto bowiem nadeszła zapowiadana rewolucja – wykreowany za pomocą komputera świat, który w niczym nie ustępuje temu prawdziwemu. Udając się w podróż na wymyśloną przez Camerona planetę Pandora, można poczuć się jak podczas dziewiczej ekspedycji naukowej – każdy detal egzotycznej fauny i flory onieśmiela swym pięknem i sprawia wrażenie niewiarygodnie autentycznego. Po 160 minutach wygodnej inercji w tym hipnotyzującym świecie, można uwierzyć, że istnieje naprawdę.

Dwa lata post-produkcji (zdjęcia do filmu powstały w 2007 roku) nie poszły na marne. Cameron wraz ze sztabem specjalistów od cyfrowej obróbki doprowadził swój materiał do wymarzonej perfekcji. W powłoce wizualnej „Avatara” nie czuć jednego nawet zgrzytu – wygenerowane postaci poruszają się z tą samą płynnością co żywi ludzie, a bogactwo detali otaczającego świata miażdży na każdym kroku. Skończyła się era udawania, oto przed nami zupełnie nowy standard.

Sukces to tym większy, że ów imponujący, foto-realistyczny świat został stworzony zupełnie od podstaw, z kreatywnym użyciem najdzikszych zakątków wyobraźni. W „Avatarze” co rusz natknąć można się na przeróżne egzotyczne stworzenia, fantazyjną roślinność i wybryki natury, na czele z lewitującymi skałami czy posiadającymi własne dusze drzewami. Ta bezpretensjonalna baśniowość przywodzi na myśl nieograniczony marketingowymi kalkulacjami entuzjazm efektownych blockbusterów lat 80-tych, kiedy to liczyła się przede wszystkim potęga wyobraźni i przekraczanie technologicznych barier. Dziś, gdy potrzebę wizualnej rewolucji zastąpiła odruchowa ewolucja, „Avatar” jest jak zbawienie. I nawet niedostatki treści nie burzą tego wrażenia.

Oczywistym jest, że przy uskutecznianiu wizji o takim rozmachu, trzeba pójść na pewien kompromis z masową publiką. Dlatego nie powinno dziwić, że w miejsce psychologicznych niuansów „Mrocznego Rycerza” czy narracyjnej odwagi „Dystryktu 9”, Cameron oferuje klasyczny, bardzo przejrzysty... ...podział na dobro i zło, podparty rozpoznawalnymi kliszami i założeniami znanymi z jego poprzednich filmów. Jest więc punkt wyjścia „Obcego 2” – militarna kolonizacja obcej planety, jest oś „Titanica” – zakazany romans, a w końcu i „Otchłań” – próba zrozumienia nieznanego. Poszczególne elementy łączą się jednak ze sobą dość niechętnie, tworząc mniejsze i większe luki, w których bezpowrotnie niknie część wątków pobocznych. Swoje robi także narracyjny pęd – choć całość trwa niemal trzy godziny, wprowadzenie w egzotyczne obyczaje Na’vi i zrozumienie jedynej w swoim rodzaju harmonii świata Pandory zajmuje sporo czasu.

Pomimo tych pomniejszych wad i ograniczeń, fabuła nie stanowi tu tylko i wyłącznie pretekstu, by zapomnieć się w trójwymiarowym wojażu. Czuć w „Avatarze” fascynację pro-ekologicznymi animacjami Hayao Miyazakiego (przypomina się zwłaszcza „Laputa - zamek w chmurach”), których przesłanie Cameron wyraźnie podziela, obecny jest bogaty surrealizm prac Rogera Deana, a wątki pacyfistyczne śmiało przeplatają się z odwołaniami do esencji humanizmu. „Avatar” bardzo jednoznacznie opowiada się za rozwagą i zrozumieniem obcej kultury, przestrzegając tym samym przed ślepą ekspansją. A to zapewne nie koniec wszelakich interpretacji, które wraz z upływem czasu zyskają tylko na sile.

Czy w Hollywood można lepiej wydać 230 milionów dolarów? Wymarzony projekt Jamesa Camerona dowodzi, że nie. Oferując nieprawdopodobny postęp technologiczny, reżyser używa piękna wykreowanego świata do przypomnienia o bolączkach tego prawdziwego, dzisiejszego. Degradacja natury i pierwotnych kultur nie jest bowiem wytworem jego wybujałej wyobraźni - warto o tym pamiętać, zanim podobne zachwyty będą osiągalne już tylko dzięki komputerowym czarom.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)