Nadzieja
Jak na film o takim, a nie innym, tytule, "Poezja" bardzo długo unika lirycznych inklinacji. Lee Chang-dong prowadzi narrację powoli, może nawet dość niekonsekwentnie, unika podniosłego tonu sugerowanego przez tytuł. Taka forma może zniechęcać - wątki zdają się urywać, a uwaga reżysera rozpraszać - ale gdy dwie godziny później ekran się zaciemnia, nic już nie jest przypadkowe. Jego film staje się wtedy kompletny, co dla kina Chang-donga jest swego rodzaju normą - nie można jego dokonań rozpatrywać polegając tylko na wybranych czynnikach, bo w zasadną, współzależną całość układają się dopiero na końcu.
08.12.2011 16:54
Bohaterką filmu jest Mija, starsza pani samotnie wychowująca wnuka. Jej córka mieszka w odległym Busan, mąż najpewniej nie żyje (nie wiemy). Z otaczającą rzeczywistością staruszka mierzy się więc sama, co gorsza powoli przestaje ją rozumieć. Budowana przez lata rutyna zaczyna się rozpadać. Najpierw, gdy dowiaduje się od lekarza, ze słowa, których coraz częściej zapomina, są objawem Alzheimera, następnie, kiedy wnuk wraz z pięcioma kolegami oskarżony zostaje o gwałt na uczennicy, która niedługo później popełniła samobójstwo. Mija szuka odskoczni – zapisuje się na lekcje poezji, mające pomóc jej w walce z chorobą.
Mija, jak wielu wcześniejszych bohaterów Chang-donga, toczy wewnętrzną walkę, której stawką wierność sobie. Ojcowie pozostałych chłopców zawiązują pakt, na mocy którego postanawiają spłacić matkę zmarłej dziewczyny w imię "przyszłości" ich synów. Dla Miji jest to trudne do zaakceptowania, ignoruje więc zaproponowany jej układ. Koncentruje się na poezji. Szuka jej podczas spacerów, desperacko, bo tylko niesiona przez nią nadzieja może uleczyć jej ducha, wymazać rozczarowanie, szok i niezgodę na czyn, jakiego dopuścił się wnuk. Ale czy to w ogóle możliwe?
Ten niesamowity dysonans – ideały kontra rzeczywistość - ma dla humanisty Chang-donga wymiar egzystencjalny. Być albo nie być. Przetrwać albo zginąć. Bo po co żyć, jeśli nie ma się do siebie szacunku? Kamera wolno płynie przez kolejne sceny, podpatruje starszą panią w sytuacjach intymnych, buduje jej codzienny wszechświat, na który składają się powtarzalne czynności. Chang-dong wyraźnie podkreśla relacje swojej bohaterki z innymi ludźmi - istotne są chwile, kiedy pielęgnuje ona schorowanego starca, ale też te gdy widzimy jej przejęcie na widok obłąkanej, nieszczęśliwej kobiety na szpitalnym parkingu.
Wraz z postępem fabuły, gdy do świadomości staruszki dociera ciężar występku wnuka, relacje te zaczynają się zmieniać, transformować. Mija stara się zrozumieć innych, ale też zaczyna im ulegać. Zupełnie jakby była im coś winna, zupełnie jakby chciała odkupić nieswoje grzechy. Gdy sytuacja nabiera tempa, staje przed wyborem – miłość do wnuka lub wierność własnym ideałom. Wybiera to pierwsze. Wtedy też zaczyna przegrywać ze sobą, zaś jej malutki, ale zgodny z własnym sumieniem wszechświat rozpada się na naszych oczach.
Wspaniały, liryczny, ale też zwyczajnie smutny finał nie jest zaskoczeniem. Zapowiada go gęstniejąca atmosfera obcości świata, który dla bohaterki staje się coraz bardziej bezużyteczny. Chang-dong sumiennie odsłania jego dychotomię, dowodząc, że tyleż w nim dobra, co zła. Jak dostrzec to pierwsze, zanim dopadnie nas drugie? Miji się udało. Dlatego jej odejście, wyciszone, rozegrane daleko poza kadrem, nie przygnębia. Wręcz przeciwnie, jest nadzieją - reżyser oddaje swojej bohaterce spokój, godząc ją z samą sobą. Piękny gest.