Najgorsza edycja festiwalu w Gdyni od lat. Dawno nie widziałam takiego cyrku
Tegoroczny festiwal w Gdyni upłynął pod znakiem skandali i afer. Czas, który miał być świętem polskiego kina, został zawłaszczony przez przepychanki o zabarwieniu politycznym. A że próżno w programie szukać było na tyle dobrych filmów, by mogły odciągnąć uwagę od afer, po wszystkim pozostał niesmak. I tylko "Boże ciało" przypomniało mi, po co tu od 10 lat przyjeżdżam.
Jadąc do Gdyni cieszyłam się, jak co roku, na spotkanie z polskim kinem. To wyjątkowy festiwal, ze wspaniałym nadmorskim klimatem, który z roku na rok prezentował coraz mocniejsze produkcje. Bo i polskie kino w ciągu ostatnich 10 lat przeszło ogromną przemianę i osiągnęło ogromne sukcesy – dość wspomnieć o Oscarze dla "Idy" Pawła Pawlikowskiego czy nominacji dla "Zimnej wojny".
Ale pomijając Oscary, każdego roku było wiele dobrych filmów w konkursie głównym, a festiwal napawał coraz większym optymizmem. W tym roku niestety głównym uczuciem, jakie mi towarzyszyło po projekcjach, było rozczarowanie. Nie dlatego, że oglądałam filmy złe, ale dlatego, że były one mało odkrywcze. I dopiero po "Bożym ciele" wreszcie doznałam tego przyjemnego uczucia doświadczenia filmu w pełni udanego i satysfakcjonującego. Nie miał w tym roku konkurencji.
Złote Lwy dla... co?
Dlatego dziwią mnie Złote Lwy dla Agnieszki Holland za "Obywatela Jonesa". To kawał dobrego kina, jednak momentami zbyt czarno-biały, zbyt moralizatorski. Irytuje zestawienie postaci krystalicznie dobrego, ale nic nieznaczącego dziennikarza z Walii z zepsutym do szpiku zdobywcą Pulitzera. Za bardzo to dickensowskie, by przełknąć bez zająknięcia. Do tego dość pobieżne pokazany temat głodu na Ukrainie, momentami zbyt sensacyjnie i zbyt wprost.
Zobacz : "Obywatel Jones" Agnieszki Holland. Zwiastun
Publiczność i dziennikarze zgodnie przyznali swoje nagrody "Bożemu ciału". Zasłużenie dostał też nagrodę za reżyserię i scenariusz. A kto go widział, ten wie, że Bartosz Bielenia to objawienie tego festiwalu. Stworzył nieoczywistą, intrygującą i jednocześnie ujmującą postać, a spojrzenie jego wielkich oczu, niesamowicie uchwycone genialnymi kadrami Piotra Sobocińskiego Jr. (gdzie jest nagroda za zdjęcia?), zostaje w pamięci na długo.
Tymczasem nagrodę za główną rolę męską otrzymał Dawid Ogrodnik, który świetnie wcielił się w niewidomego pianistę jazzowego Mietka Kosza, niemniej film jest cały tak skupiony na jego postaci, że mniej więcej w połowie filmu ma się wrażenie, że jest go po prostu za dużo. Nie zakochałam się w tej postaci a jej historia mnie nie porwała. Natomiast muzyka, o którą w "Ikarze" zadbał Leszek Możdżer rzeczywiście jest wspaniała. Z tą nagrodą w pełni się zgadzam.
Trudno mi powiedzieć, czy Boczarska słusznie zgarnęła nagrodę za główną rolę kobiecą w "Piłsudskim", ponieważ nie udało mi się zobaczyć tego filmu, natomiast mam wrażenie, że jury w tym roku nie miało za bardzo z czego wybierać. Pierwszoplanowych postaci kobiecych było w tegorocznych filmach niewiele. Mam też wątpliwości, czy Boczarska faktycznie zagrała główną rolę, czy też raczej drugoplanową. Ale czepiać będę się po obejrzeniu filmu.
Gdy polityka wjeżdża na festiwal
Jednak to, co najbardziej irytowało na tegorocznym festiwalu, to afery o politycznym zabarwieniu. Już drugiego dnia zauważyliśmy, że z konkursu zniknął film "Solid Gold" Jacka Bromskiego. Zapytany przez nas reżyser potwierdził, że TVP, które było koproducentem filmu, w ostatniej chwili, na dzień przed projekcją, postanowiło wycofać go z konkursu, ponieważ Bromski nie zgodził się na skrócenie go. Rozpętała się burza. Każda ze stron przedstawiała swoją wersję wydarzeń, a Bromski urósł do rangi ciemiężonego przez władzę twórcy, którego filmy się cenzuruje.
TVP ostatecznie opamiętała się w porę i stało się coś przedziwnego – na dzień przed ogłoszeniem wyników film wrócił do konkursu, choć lepiej dla niego byłoby, gdyby tak się nie stało. Po wieczornej projekcji wszyscy zastanawiali się, dlaczego tak słaby film w ogóle znalazł się w konkursie.
Ale mleko się rozlało, a filmowcy poszli na wojnę z PISF-em i z dyrektorem festiwalu. Prawdziwa przepychanka rozpętała się na linii Radosław Śmigulski (dyrektor PISF) – Wojciech Marczewski (szef Rady Programowej). Panowie nie mogli się dogadać, a w rozmowie z Wirtualną Polską Śmigulski zaczął mówić o prywatnych zadrach.
Ostatecznie sytuacja się nie rozwiązała. Filmowcy rozważają bojkot gdyńskiego festiwalu i stworzenie własnej, konkurencyjnej imprezy. Mówią, że nie zgadzają się, by jakakolwiek władza dyktowała, co będziemy oglądać na festiwalu, a co nie. Z kolei dyrektor festiwalu twierdzi, że taka sytuacja nie ma miejsca.
Farsa roku
Ferment, jaki ta sytuacja zasiała, dał się odczuć na gali wieńczącej festiwal. Dawno nie byłam świadkiem takiego cyrku. Było tam wszystko: i niedoinformowana orkiestra, która wchodziła z muzyką zbyt wcześnie, zanim wręczający nagrody zdążyli odczytać listę laureatów i żenująca laudacja wygłoszona przez Małgorzatę Kożuchowską dla Krzysztofa Zanussiego (dostał nagrodę za całokształt twórczości), która była wierszem utworzonym z tytułów jego filmów i wreszcie polityczne wystąpienia laureatów.
Nikogo nie zdziwiła Agnieszka Holland, która zawsze głośno sprzeciwia się obecnej władzy. Ale Dawid Ogrodnik szydzący z dziennikarza prawicowego portalu wPolityce, a następnie wygłaszający ostry polityczny odzew – tego chyba nie spodziewał się nikt. A w cały tym cyrku biedny Bill Pullman, gość z Ameryki wręczający nagrodę nieobecnej Boczarskiej, pięknie wspominający Piotra Woźniaka-Staraka. Ta gala przejdzie pewnie do historii.
Ta gala świadczy też o tym, że z festiwalem niestety dzieje się coraz gorzej. Mam nadzieję, że nie jest to zwiastun chudych lat w polskim kinie. Że polscy twórcy nadal będą tworzyć świetne filmy i że nie wrócimy do czasów, w których polski widz trzymał się z daleka od rodzimych produkcji. Mam też nadzieję, że kryzys uda się załagodzić, a za rok nie będziemy musieli oglądać wyłącznie patriotycznych produkcji w konkursie. I że za rok będziemy mogli skupić się na filmach, zamiast alarmować o podejrzanych decyzjach. Wszyscy jesteśmy zmęczeni tym bałaganem. Festiwal to nie miejsce dla politycznych przepychanek.