To jest George Mallory - cztery słowa wypowiedziane przez Jake'a Nortona elektryzują w 1999 roku cały górski świat. Zespół, którego Norton był członkiem, odnajduje na stokach Mount Everestu zwłoki członka słynnej ekspedycji z 1924 roku. Czy Mallory i jego partner Andy Irvine zdobyli szczyt? W filmie dokumentalnym "Największa tajemnica Mount Everest" Jake Norton rusza na najwyższą górę świata rozwikłać tę zagadkę.
Michał Gostkiewicz: Wasza ekspedycja miała odpowiedzieć na dwa pytania. Pierwsze: jaki był los Andrew Irvine’a, partnera wspinaczkowego George’a Mallory’ego w historycznej wyprawie na Mount Everest w 1924 roku?
Jake Norton: Nie wiemy, co się stało z Irvine'em. Przez lata namnożyło się świadectw o spostrzeżeniu w różnych miejscach na stokach Everestu jego zwłok. W 1960 roku chiński wspinacz Xu Jing informował o znalezieniu starych zwłok w tak zwanej Żółtej Wstędze (skały wapienne na zachodniej ścianie Lhotse na wysokości 7550 - 7600 m - przyp. red.) - o czym piszemy w książce "Detektywi na Evereście". W 1995 roku Szerpa Chhiring Dorje również donosił o znalezieniu wysoko w górze starych zwłok. Ale potwierdzonego znaleziska nie ma - możemy tylko zgadywać, opierając się na tych informacjach, które mamy.
Ja jestem przekonany, że dwójka Mallory-Irvine była związana liną aż do końca. Wnioskuję to z faktu, że Mallory, którego ciało odnaleźliśmy w 1999 roku, miał przywiązaną do nadgarstka linę. Mniej więcej w połowie Żółtej Wstęgi doszło - moim zdaniem - do wypadku. Lina została przecięta ostrą skałą i Mallory spadł w przepaść, w miejsce, gdzie natrafiliśmy na jego ciało. Irvine - tak przypuszczam - przeżył. Samotny, przemarznięty, próbował zejść do obozu szóstego, gdzie kolejnego dnia miał dotrzeć Noel Odell.
Ale nigdy tam nie dotarł - najprawdopodobniej umarł z wycieńczenia gdzieś na wysokości.
Waszym drugim celem było dowiedzieć się, czy którykolwiek z nich zdobył szczyt. Co by to oznaczało dla całego wspinaczkowego świata i dla ciebie osobiście?
Niezwykle zmieniłoby to postrzeganie historii himalaizmu, a w szczególności umiejętności i możliwości wczesnych, przedwojennych wspinaczy, ich wizjonerstwa, motywacji i siły.
Nie odebrałoby jednak absolutnie nic osiągnięciu Sir Edmunda Hillary’ego i Tenzinga Norgaya. Wspinaczowi przypisuje się w pełni zdobycie szczytu, kiedy zejdzie z niego żywy. Hillary’emu i Tenzingowi się to udało i dlatego to oni są - i zawsze będą - pierwszymi, którzy prawdziwie zdobyli Mount Everest.
Gdyby okazało się, że Mallory i Irvine osiągnęli szczyt, mając do dyspozycji technologię i ubrania sprzed stu lat, czy zgodziłby się pan, że byłby to najpiękniejszy dowód na niezłomność ludzkiego ducha?
Absolutnie. Sama wizja ich tam wysoko w tweedowych kurtkach i wełnianych getrach robi wrażenie. Jeśli okazałoby się, że weszli w nich na 8848 metrów nad poziomem morza, wrażenie byłoby jeszcze większe. Ja jednak uważam, że to, co oni - Mallory, Irvine, Norton i Somervell i pozostali członkowie ekspedycji z 1924 - osiągnęli, jest niesamowite - nieważne, czy zdobyli szczyt, czy nie.
Pamiętajmy, że cztery dni przed zaginięciem Mallory’ego i Irvine’a Norton i Somervell poszli na szczyt bez tlenu przez Wielki Kuluar, podobnie jak Reinhold Messner w 1980 roku. Somervell źle się poczuł, ale Norton parł w górę i zawrócił tylko z powodu podłoża – miękkiego, groźnego śniegu. Dotarł na wysokość 8585 metrów w wełnie i tweedzie bez tlenu! Dopiero w 1978 r. Messner i Peter Habeler pobili ten rekord wysokości bez tlenu na południowo-wschodniej grani Everestu. Tak, członkowie ekspedycji z 1924 roku mieli tego ducha. Mieli niesamowitą siłę, wytrzymałość, umiejętności i determinację.
Wspinając się na Everest w poszukiwaniu ciała Irvine’a mieliście nadzieję znaleźć nie tylko ciało, ale jeden szczególny element jego ekwipunku. Aparat fotograficzny. Zimne, suche warunki panujące na wysokości, gdzie ostatnio widziany był Irvine, mogły zakonserwować kliszę. Zdjęcia byłyby ostatecznym dowodem - weszli czy nie weszli. Zwłaszcza, że był jeden trop, który na to wskazuje. Przy ciele Mallory’ego nie znaleźliście fotografii jego żony. A miał ją zostawić na szczycie. Tę historię zna cały himalajski światek. A czy na Irvine’a w domu czekała miłość?
Niespecjalnie. Irvine był młody, miał 22 lata, wciąż studiował. Miał romans z mężatką, Marjory Agnes Standish Summers. Ten związek trwał, gdy Andrew ruszał na Everest. Być może przerodziłby się w coś poważniejszego, gdyby stamtąd wrócił – pani Summers rozwiodła się w 1925 roku. Natomiast Irvine miał oczywiście rodziców - matkę, ojca, piątkę rodzeństwa. Byli bardzo zżyci. Nie miał jeszcze swojej jedynej Ruth, jak Mallory, ale jego śmierć unieszczęśliwiła wielu kochających go ludzi.
"Największa tajemnica Mount Everest" - film dokumentalny możesz obejrzeć na platformie Player.
"Czekaj, to jest George Mallory" - powiedziałeś, stojąc nad odnalezionym ciałem 1 maja 1999 r. Licząca siedemdziesiąt pięć lat tajemnica została wyjaśniona. Z dokumentu "Największa tajemnica Mount Everest" wynika, że to odkrycie zmieniło całe twoje życie. Byłeś na wielu ekspedycjach, wspiąłeś się na wiele szczytów, osiągałeś swoje cele - ale dwadzieścia lat po odnalezieniu zwłok Mallory’ego wróciłeś, by odnaleźć ostatnią zagubioną część układanki z 1924 roku. Dlaczego poszukiwania ciała Irvine’a i rozwikłanie tajemnicy sprzed niemal stu lat stało się - przyznajesz to w filmie - twoją obsesją? Masz swoje życie, marzenia, rodzinę - po co narażać życie wykopując przeszłość spod śniegu i lodu?
Dla mnie przeszłość zawsze stanowiła nieodłączną część teraźniejszości, wątek i osnowę naszego życia. To się staje jeszcze bardziej wyraźne w górach. Proces zdobywania wiedzy o osiągnięciach tych, którzy byli tam przed nami, spełnia nie tylko funkcję informacyjną, ale i wmusza w nas pewną dozę pokory. A dzięki temu umożliwia podejmowanie lepszych, bardziej realistycznych decyzji. Zawsze czułem jakąś łączność i fascynację moimi poprzednikami w górach. Mallory, Irvine, Kukuczka, Rutkiewicz, Wielicki - wszystko, co zrobili, ma dla mnie znaczenie.
Historia Mallory’ego i Irvine’a pociągała szczególnie, ponieważ ma dodatkowo jeszcze tę otoczkę tajemnicy. Kiedy znaleźliśmy Mallory’ego - to tylko ugruntowało moją fascynację. Chciałem ją opowiedzieć - lepiej, mocniej. Nie nazwałbym tego, co robię, czyli badań i ekspedycji, pasją, a raczej fascynacją właśnie. I pragnieniem opowiedzenia całego przebiegu wypadków, pragnieniem też dania rodzinie Irvine’a w pewnym sensie zakończenia jego historii. A nam wszystkim, zainteresowanym wyprawą z 1924 roku - wyjaśnienie tajemnicy: był szczyt, czy nie. Zresztą moja "obsesja" zakłada pokazanie także losów pozostałych jej członków oraz innych przedwojennych wypraw. Możemy się tyle z nich dowiedzieć - a większość tych ekspedycji została zapomniana, bo - z tego, co wiemy - nie zdobyli szczytu. W trakcie moich czterech ekspedycji (1999, 2001, 2004 i 2019) starałem się opowiedzieć tę historię jak najszerzej.
Przed wyruszeniem na tę wyprawę zidentyfikowałeś trzy potencjalne obszary, w których mogą leżeć zwłoki Irvine’a. Basen Mallory’ego, tak zwane Brodawki i obszar nad drugim Stopniem (są trzy Stopnie - to trudne miejsca na jednym z głównych szlaków na Everest - red.) Dlaczego szukaliście akurat tam?
Taki wybór to efekt całych lat badania historii wyprawy z 1924 r., w trakcie którego współpracowałem z Jochenem Hemmlebem, naszym historykiem z wypraw z 1999 i 2001 r., i dobrym kolegą – i jednym z największych znawców tematu.
Brodawki były szczególnie interesującym miejscem - jedynym, w którym przecinały się drogi wspinaczkowe dwóch ludzi - Xu Jinga i Chhiringa Dorjego - którzy raportowali o znalezieniu starych zwłok. Ten obszar pokrywa się też z potencjalnymi drogami, którymi Irvine mógł schodzić, jeśli rzeczywiście podjął próbę wydostania się z Żółtej Wstęgi w kierunku obozu 6. Na zdjęciach satelitarnych tego terenu szukałem anomalii. Znalazłem je.
O obszarze nad drugim Stopniem długo dyskutowaliśmy z Jochenem. Był wart uwagi z dwóch powodów. Po pierwsze - nikt go wcześniej nie przeszukał. A po drugie - przebieg wyprawy wskazuje, że, jeśli Mallory i Irvine tam dotarli, mniej więcej w tym rejonie skończyłby się im tlen w drugiej butli - którą w takim przypadku po prostu by tam zostawili.
Ostatni rejon poszukiwań to ten, w którym ostatecznie nie mogliśmy działać - ze względu na ekstremalne niebezpieczeństwo w postaci kamieni strącanych przez wspinających się powyżej na szlaku ludzi: poniżej i po lewej od pierwszego Stopnia, w środku Żółtej Wstęgi. Szukałem tam już raz - sam, w śniegu. Moim zdaniem to obiecujący obszar poszukiwań ze względu na moją teorię co do tego, jak wyglądały ostatnie momenty wspólnej wspinaczki Mallory’ego i Irvine’a.
Nie byliście jedyną ekipą, która przyjechała na Everest w poszukiwaniu rozwiązania zagadki. Tajemnica przyciąga media i himalaistów, a sama góra przyciąga mnóstwo ludzi, którzy nigdy nie powinni znaleźć się na tych wysokościach. Na dalszych planach waszych nagrań widać całe kolejki wspinaczy - w tym wielu amatorów - pnących się na najwyższą górę świata. Chociaż sam żyjesz między innymi z pracy jako przewodnik górski, wielokrotnie wyrażasz w filmie pogląd, że komercjalizacja Everestu jest niebezpieczna. Czy istnieje rozwiązanie tego problemu satysfakcjonujące dla miejscowej ludności, natury, wspinaczy i biznesu?
Po pierwsze - uważam, że przewodnicy są coraz bardziej skoncentrowani na zarobieniu pieniędzy niż na sprawdzaniu swoich klientów podczas wspinaczki. W efekcie na Everest próbuje się wspiąć coraz więcej osób, których jedyną przepustką na górę jest umiejętność wypisania wystarczająco hojnego czeku. Nie istnieje żaden system pociągania do odpowiedzialności przewodników, którym przydarzają się wypadki, których klienci giną lub zostają ranni w trakcie wspinaczki, a w efekcie nie ma ani finansowej, ani innej zachęty, by byli bardziej odpowiedzialni.
Uważam, że rozwiązaniem jest system, jaki wdrożyliśmy w USA na szczytach takich jak Mount Rainier czy Denali (dawniej: Mount McKinley - red.). Komercyjni przewodnicy mogą zabierać klientów na te góry tylko jeśli mają na to ważne pozwolenie. Jeśli przydarza się wypadek, jest dokładnie badany. Jeżeli udowodniona zostanie wina przewodnika, traci on pozwolenie i nie może już więcej działać na danej górze. Dzięki tym regulacjom stworzona została realna finansowa motywacja dla przewodników, aby podejmowali poważne decyzje: kogo zabierają w góry i jak opiekują się swoim klientem.
Wprowadzenie takiego systemu w Himalajach musiałoby polegać na wykupieniu najważniejszych przewodników, którzy zyskaliby finansową przewagę w relacjach z nepalskim rządem i mogliby zorganizować oficjalne wykupienie i współpracę. Jeśli chodzić o chińską/tybetańską część góry, myślę, że Chińczycy już teraz są dosyć wymagający w kwestii tego, komu i na jakich zasadach dają uprawnienia przewodnickie, choć po ich stronie jest jeszcze wiele do poprawienia i sądzę, że system taki, jak opisałem, powinien tam zostać wprowadzony.
W filmie jest moment, w którym kamera pokazuje was wszystkich zmęczonych, na granicy kompletnego wyczerpania. Jest środek nocy w strefie śmierci na wysokości ponad 8 tys. metrów, to któraś kolejna już wasza noc w tym skrajnie nieprzyjaznym dla człowieka środowisku, nastrój jest podły, bo kluczycie po górze bez sukcesów. Co gorsza, gdy tak siedzicie w namiotach, słyszycie wysoko w górze wołanie o pomoc na grani Everestu. I wiecie, że nie macie jak pomóc tym ludziom. Co to za uczucie, które widz widzi w tym momencie na twojej twarzy?
Tak, to nie była przyjemna noc. Spodziewaliśmy się takiego rozwoju wydarzeń. Wiedzieliśmy, że rozpęta się chaos. Na górę wymagającą drogą w bardzo wąskim oknie pogodowym z zapowiedziami nadchodzącej burzy wspinało się zbyt wielu ludzi o zbyt małym doświadczeniu. Niedobrze. Myślałem: znowu? Naprawdę? Niestety widziałem to już wcześniej. Na każdej z moich ośmiu wypraw na Evereście ratowałem ludzi z innych ekip. Nigdy nie robię z tego problemu, to jest przecież kwestia etyki, kodeksu wspinacza, który mam w głowie – pomagamy sobie nawzajem.
Ale jest coś niezwykle frustrującego w oglądaniu ludzi rannych i zmarłych dla małego kawałka śniegu, który zwiemy szczytem. Tak, szczyt to tylko kawałek śniegu, często zaśmiecony i zasikany przez tych, którzy dotarli na niego przed nami. Nie ma w nim nic niesamowitego.
To, co czyni wspinaczkę zarówno na Everest, jak i na inne góry czymś tak wyjątkowym, to doświadczenia zebrane po drodze na szczyt. Dokonywanie trudnych, ale dobrych wyborów. Przekraczanie swoich granic i podejmowanie wyzwań, ale też decyzja o tym, aby zawrócić - by powrócić kiedy indziej. Tymczasem ludzie od lat - a właściwie od 8 czerwca 1924 r. (data zaginięcia George’a Mallory’ego i Andy’ego Irvine’a) najwięcej uwagi kierują na szczyt. Są tak skoncentrowani na tym, że sukcesem jest tylko zdobycie szczytu (a nie bezpieczne zejście na dół), że przekonują sami siebie, że ten szczyt jest warty odniesienia ran, tego, by za niego umrzeć.
Byłem tam trzy razy i mogę powiedzieć i tobie, i im tam wszystkim: nie, nie jest. To nie jest tego warte.
I to właśnie widzisz na mojej twarzy w filmie: głęboki smutek i frustrację z powodu bezsensownej śmierci na Evereście. I świadomość, że nie tylko nie możemy pomóc, ale nie potrafimy powstrzymać tych ludzi, przekonać, by zakończyli to szaleństwo.
I wtedy właśnie ty i twoi partnerzy musicie podjąć bardzo ważną decyzję. Nie ujawniając jej rezultatu - czy zgodzisz się, że cała ta misja wymagała zaangażowania w nią dość specyficznego gatunku ludzi? Czy twoi koledzy również byli tak zafiksowani na znalezieniu zwłok Irvine’a?
Aby osiągać sukcesy jako wspinacz na Evereście, musisz być cierpliwy, pokorny, zdolny do współpracy. Oprócz tego musisz rozumieć sukces jako sytuację, w której nie zawsze osiągniesz to, co sobie zaplanowałeś. Przeciwnie. Dostosuj ożaglowanie swojego statku i zawsze miej w pamięci, że on musi dopłynąć do portu cały i zdrowy, a ty razem z nim.
Według takich właśnie kryteriów wybierałem nasz zespół na rok 2019. Cała ekipa, zarówno wspinacze, jak i operatorzy kamer, została bardzo starannie dopasowana. Kluczowe było to, że znałem każdego ze wspinaczy i wiedziałem, że to bezproblemowi, stabilni goście, którzy dobrze zsynchronizują się z zespołem. Nie chciałem żadnych gwiazdorów, ludzi z wielkim ego, którzy popisywaliby się i próbowali uczynić z ekspedycji swoją historię – to była i jest historia o Mallorym i Irvinie. My, w 2019 roku, byliśmy wyłącznie jej narzędziami.
Kluczowe było też to, że każdy z nich zdobył Everest co najmniej raz.
Dlaczego?
Ponieważ nie wchodziliśmy tam tym razem z celem zdobycia szczytu. To była misja poszukiwawcza. Gdyby któryś członek ekipy miał ambicję zdobycia szczytu, to by go kusiło - podczas poszukiwań w terenie odległym zaledwie kilka godzin od wierzchołka - żeby na niego pójść zamiast wykonać robotę, do której został zwerbowany. Każdy członek grupy był zatem zdobywcą Everestu - a niejeden mógł się pochwalić kilkoma wejściami.
Wszyscy musieli być gotowi na ryzyko. Sama wspinaczka na Everest już jest bardzo trudna. Zejście - z bezpiecznej drogi - w nieznane dodaje do tego kolejny stopień trudności, kolejne wyzwanie. A ja potrzebowałem zespołu, który był w stu procentach oddany sprawie i gotowy na stawienie czoła temu zwiększonemu ryzyku. Każdy z członków wyprawy musiał być gotów poradzić sobie w niepewnym terenie, samotnie, niezwiązany liną.
Na nagraniach widać was podczas trudnej wspinaczki poza zwykłymi trasami. Operatorzy kamer weszli razem z wami na wysokość ponad ośmiu tysięcy metrów, czyli w tzw. strefę śmierci, gdzie człowiek jest osłabiony, mróz bardzo silny, a wiatr urywa głowę. Czy ekipa filmowa to byli doświadczeni wspinacze, którzy musieli wytrzymać wasze tempo pod górę?
Wybierając ekipę filmową kierowałem się swoim własnym doświadczeniem filmowca i fotografa. Wiem, jakim wyzwaniem filmowym i fotograficznym jest Everest, jestem świadomy zwiększonego ryzyka, jakie ponosi podczas wspinaczki operator filmowy. Wybrałem Kena Saulsa i Johna Gribera, ponieważ już wcześniej byłem z nimi na tej górze i wiem, że to solidni faceci o wielkich umiejętnościach. Typy, które po prostu wykonają swoją robotę, bez pompowania ego i fanfaronady. Byli opoką przez całą ekspedycję - co widać na nagraniach.
Wiedziałem, że to będzie ciężkie dla wszystkich: wspinaj się, szukaj, kręć film. Po spędzeniu tylu dni w strefie śmierci wiem już, jak ciężko jest wytrzymać tam na górze, prowadzić poszukiwania, pracować, ryzykować – i wciąż dokonywać właściwych wyborów. Na szczęście cały czas byliśmy cały czas razem jako zespół, zjednoczony we wspólnym celu. Wszyscy podobnie zafascynowani historią Mallory’ego i Irvine’a i skoncentrowani na tym, by ją opowiedzieć, by się nią podzielić.
Co byś zrobił jako lider, wtedy, w trakcie tej ciężkiej nocy w namiotach wysoko w górze, gdyby ten specjalnie dobrany zespół zdecydował wbrew tobie?
Co bym zrobił, gdyby wystąpiła różnica zdań między moim zespołem a mną? Przepracowalibyśmy ją, demokratycznie, wysłuchalibyśmy każdego i podjęlibyśmy wspólną, najlepszą z możliwych decyzję. Staralibyśmy się – jak zawsze - robić wszystko najlepiej jak umiemy, mierząc się z naszymi celami. Zapewniając największe możliwe bezpieczeństwo.
Czy ta ekspedycja kończy twoją obecność na Evereście?
Ha, wydaje mi się, że już w 1999 przysięgałem, że to koniec. I od tego czasu wróciłem na tę górę siedem razy! Więc nie, wątpię, żebym kiedykolwiek uznał, że wszystko dla mnie na Evereście skończone.
Ta góra potrafi cię pobić, dać w kość. Jej obecna, nowoczesna rzeczywistość jest smutna i frustrująca. Ale jest wciąż niesamowicie piękna - pięknem i natury, i ludzi. To miejsce, które bardzo głęboko do mnie przemawia.
Nie mam ambicji, żeby znów osiągnąć szczyt. Trzy razy to zapewne o trzy, a na pewno o dwa za dużo – ale wciąż pasjonuje mnie przeszłość, historia góry - i dzielenie się jej pięknem i majestatem z innymi. Więc jestem pewien, że wrócę. Kiedyś. Jakoś.
"Największa tajemnica Mount Everest" - film dokumentalny możesz obejrzeć na platformie Player.
Jake Norton jest bohaterem filmu dokumentalnego "Największa tajemnica Mount Everest". To format discovery+ Originals, dostępny wyłącznie w kolekcji discovery+ na Playerze. Norton jest himalaistą, filmowcem i fotografem, przewodnikiem górskim, organizatorem akcji charytatywnych i pasjonatem historii himalaizmu. Trzy razy zdobył Mount Everest.