"November Man": Sensacyjna egzotyka [RECENZJA]
*"November Man" mógłby przypominać klasyczne sensacyjne kino – z bohaterami złymi do szpiku kości, renegatami stojącymi po stronie dobra i sprawiedliwości oraz pięknymi, mrocznymi kobietami – gdyby tylko nie byłoby w nim tyle nachalnej wschodniej egzotyki. Belgrad, miasto wąskich uliczek, kraina traum i polityczno-mafijnych potyczek, średnio sprawdza się jako tło rozgrywki między Peterem – nowym wcieleniem Jamesa Bonda a międzynarodową agencją szpiegowską.*
28.11.2014 11:38
Peter Devereaux (Pierce Brosnan) zostaje przedstawiony jako mistrz. W prologu filmu Rogera Donaldsona powtarza adeptowi sztuki szpiegowskiej, że powinien zrezygnować z utrzymywania wszelkich relacji towarzyskich. David Mason (Luke Bracey) jest bardzo młody, ma rozbiegane oczy, rzuca namiętne spojrzenia dziewczynom i jak się okazuje, wciąż miewa moralne wątpliwości i stara się myśleć samodzielnie. To ciekawy początek historii, w której chwilę później role całkowicie się odwrócą. Peter zostanie renegatem i zamieszka w Szwajcarii, przy okazji wyjdzie też na jaw jego intymna relacja z jedną z rządowych agentek; David tymczasem wyzbędzie się emocji i stanie maszyną do zabijania. Tak czy siak – za rozpętanie wojny między mężczyznami będą odpowiedzialne dwie kobiety.
Nie będziemy mieć jednak do czynienia ani ze złowieszczą femme fatale ani z eleganckim kinem neo-noir. Pierwsza z kobiet – agentka, z którą Petera łączył romantyczny związek – zginie już w pierwszych minutach filmu. Była tylko przynętą. Kluczem do zagadki, dlaczego tak się stało i kto jest za to odpowiedzialny, ma być zaginiona imigrantka, z którą po raz ostatni miała kontakt Alice (Olga Kurylenko) – pracownica schroniska dla imigrantów w Belgradzie. Peter i David będą walczyć o nią, o informacje oraz władzę i wiedzę na temat skorumpowanej jednostki szpiegowskiej. Zetrą się przy okazji ze sobą i udowodnią, że stara przyjaźń między mistrzem a uczniem tak jak miłość między kochankami – nigdy nie rdzewieje. Wszyscy troje stawią czoła zawodowej morderczyni Alexie (Amila Terzimehic) noszącej skórzane kurtki i nos na kwintę. Dzięki niej najłatwiej zwrócić uwagę na to, że casting do „November Mana“ został przeprowadzony po linii najmniejszego oporu. Nie tylko Terzimehic, ale i Bracey oraz Brosnan kojarzą się ze
swoimi postaciami do tego stopnia, że nie tyle świadczy to o doskonałym wyborze, ile o świadomej chęci zbudowania postaci z gatunkowych i wizerunkowych klisz. Żadnego ryzyka. Sama przewidywalność. Każdy twórca rasowej sensacji powinien zdawać sobie sprawę, że taka zachowawczość, myślenie schematami i brak odwagi może obrócić się przeciw niemu.
Oryginalności Donaldson szukał wyłącznie w lokacji. Uczynił Belgrad miejscem zbrodni i korupcji oraz w wielce uproszczony sposób próbował wykorzystać serbskie traumy do zbudowania dramaturgii amerykańskiego gatunkowego filmu. „November Mana“ broni tylko autentyczne aktorstwo i pełne oddanie Brosnana, Braceya i Kurylenko. Wielka trójka zdawała się kreować swoje postaci z pełnym przekonaniem i powagą. Jeśli z jakiegoś powodu warto obejrzeć ten film, jest nim chyba tylko zjawiskowa, skromna Olga Kurylenko, która ma w filmie Donaldsona podwójną rolę i kilka twarzy. Brosnan i Bracey grają na jednej minie, ale więcej nie należy od nich wymagać. Jako agenci mieli być wyzuci z emocji i tacy też się stali przed kamerą Donaldsona. Wszystkie puzzle są zatem na swoim miejscu. Problem polega tylko na tym, że obrazek nie pokazuje nic ciekawego.